Efektowny finisz naszych
Katarzyna Wasick, Ksawery Masiuk i Jakub Majerski zdobywali dla Polski medale mistrzostw świata na długim basenie w Dosze.
Długo musieliśmy czekać na pozytywne emocje związane z występami Polaków w mistrzostwach świata, ale w końcu i my się doczekaliśmy! Weekend należał do naszych zawodników, którzy w sumie trzy razy stawali na podium. I za każdym razem na trzecim jego stopniu. W sobotę brąz na 100 m stylem motylkowym zdobył Jakub Majerski, a w niedzielę w jego ślady poszli Ksawery Masiuk (50 m grzbietem) i Katarzyna Wasick (50 m kraulem).
Nie skończył z pustymi rękami
I właśnie sukces tego pierwszego był najmniej spodziewany. – No oczywiście, że myślę o medalu! – mówił Majerski po półfinałach. W nich osiągnął drugi rezultat (51.33) i przy okazji zyskał dużo pewności siebie. Jednak to, co się wydarzyło w piątek, tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Z prostego powodu: otóż całą ósemkę finalistów dzieliło zaledwie 0.48 s, co oznaczało, że w decydującej rywalizacji może się zdarzyć dosłownie wszystko.
Jednak z tej batalii nasz reprezentant nie wyszedł z pustymi rękami! Po kapitalnej walce stanął na podium i tym samym cieszył się z pierwszego w swojej karierze medalu mistrzostw świata. W finale uzyskał czas 51.32 (poprawił się o 0.01 s) i musiał uznać wyższość jedynie Diogo Matosa Ribeiro (51.17) oraz Simona Buchera (51.28). – Na finiszu mogło wydarzyć się wszystko, bo różnice były niewielkie, w zasadzie na ostatni ruch ręką. Cieszę się, że to ja miałem to szczęście, że dotknąłem ściany jako trzeci – komentował Polak.
To samo zdanie mogli w niedzielę powtórzyć Masiuk i Wasick, bo w wyścigach sprinterskich różnice na mecie również były niewielkie. Oboje jednak już przed początkiem MŚ byli wymieniani w gronie kandydatów do podium i z tej roli kapitalnie się wywiązali.
Wróciła w wielkim stylu
Nie można więc powiedzieć, że medal dla naszej sprinterki był zaskakujący. Jego kolor? Może już trochę tak, bo między Polkę a Sarah Sjöström „wcisnęła się” jeszcze Kate Douglass. Nie zmienia to jednak faktu, że Wasick w ostatnich latach nie zawodzi w wielkich momentach i po igrzyskach w Tokio regularnie staje na podium mistrzostw świata czy Europy. Z jednym wyjątkiem. Tym okazał się ubiegłoroczny czempionat globu, gdzie Polka odpadła już w półfinałach. To była gigantyczna sensacja.
Wszystko jednak było spowodowane kontuzją barku, o której Wasick powiedziała dopiero po starcie. Uraz całkowicie uniemożliwił jej rywalizację na wysokim poziomie.
To, co się wydarzyło wtedy w Japonii, długo ją bolało. Ale pokazywało też jej wielką ambicję. Weszła na absolutnie topowy poziom, osiągalny dla naprawdę wąskiego grona zawodniczek. I będąc w roli kandydatki do medali MŚ i ME, chciała zawsze te okazje wykorzystywać. – To, że zakończę MŚ w Fukuoce bez choćby finału, było dla mnie nie do pomyślenia – mówiła.
Teraz nie dość, że wróciła na podium, to zrobiła to jeszcze w kapitalnym stylu. W finale po raz drugi w D0sze poprawiła własny rekord kraju (23.95) i w końcu zrealizowała wielki cel, o którym długo marzyła, a więc złamała magiczną w kobiecym sprincie barierę 24 sekund. Jednak w tym miejscu trzeba wspomnieć też o Kornelii Fiedkiewicz, która również płynęła w tym finale. I spisała się w nim znakomicie – zajęła siódme miejsce, poprawiła młodzieżowy rekord kraju, a wynikiem 24.69 wypełniła też minimum na igrzyska.
Drugi medal nastolatka
Kwalifikacji do Paryża już wcześniej był za to pewny Masiuk, dlatego dla niego w finale na 50 m grzbietem liczyło się tylko podium. 19-latek po raz kolejny potwierdził, że należy do ścisłej światowej czołówki, jeśli chodzi o ten dystans. Mimo młodego wieku zdobył już drugi medal MŚ w tej konkurencji. W 2022 roku jego podium było sensacją, rok później zajął czwarte miejsce, a teraz znów jest w gronie medalistów. I można tylko żałować, że ten dystans nie jest rozgrywany podczas igrzysk olimpijskich. W niedzielnym finale Masiuk popłynął znakomicie i po raz trzeci w karierze uzyskał czas 24.44 s, wyrównując tym samym własny rekord kraju! Szybsi byli jedynie Isaac Cooper (24.13) oraz Hunter Armstrong (24.33). Trzeba jednak przyznać, że pierwsze jego starty w MŚ w Katarze nie układały się dobrze. Na setkę grzbietem sensacyjnie przepadł już w eliminacjach, co nie napawało optymizmem przed kolejnymi dniami rywalizacji. Szybko nas jednak uspokoił – kiedy na pierwszej zmianie sztafety popłynął 100 m grzbietem w 53.09, to inauguracyjny występ można było potraktować jako wypadek przy pracy. To był bowiem wynik, który indywidualnie dałby Masiukowi brąz.
Potem przyszedł solidny, choć nie rewelacyjny, start na 200 m grzbietem (odpadł w półfinale), a w sprincie było już wiadomo, że Polak będzie się liczył w walce o najwyższe lokaty. To dystans, w którym czuje się najlepiej i w niedzielę po raz kolejny to potwierdził.