Chcę być królem asyst
Dzisiaj trzeciego miejsca nie wziąłbym w ciemno. Jeśli zakończymy na najniższym stopniu podium, to będzie lekki niedosyt – mówi prawoskrzydłowy Jagiellonii Białystok Dominik Marczuk.
KAROL BUGAJSKI: Po meczu z Lechem (1:2) w Jagiellonii szklanka jest do połowy pusta, bo zostaliście bez punktów, czy jednak pełna, bo w drugiej połowie potrafiliście zdominować jednego z głównych rywali do mistrzostwa Polski?
DOMINIK MARCZUK: Czujemy niedosyt. Pierwsza połowa jest do zapomnienia w naszym wykonaniu, ale myślę, że drugą z naszej strony już naprawdę fajnie się oglądało. Lech cały czas się w niej bronił, dużo było momentów, w których mogliśmy wyrównać i powalczyć o zwycięstwo, ale niestety nie udało się zostawić w Białymstoku nawet punktu. Tak czasem bywa, nie wszystko da się wygrać. Moim zdaniem możemy być zadowoleni przede wszystkim z naszej konsekwencji i z tego, jak graliśmy w drugiej połowie.
Zburzenie twierdzy Białystok było ważnym wydarzeniem dla szatni, czy o serii meczów bez porażki więcej mówiło się w mediach oraz wśród kibiców? W szatni nie tak bardzo, ale rzeczywiście rok bez przegranej u siebie to zawsze jest coś. Można powiedzieć, że przegraliśmy niezasłużenie, ale nie skupiamy się na tym. Na pewno chcieliśmy, żeby passa trwała jak najdłużej, niestety kiedyś musiało to nastąpić. Mam nadzieję, że porażka na własnym stadionie w tym sezonie już się nam nie powtórzy.
Pańska drużyna spodziewała się, że tak szybko uda się zająć pozycję lidera? Po rundzie jesiennej wydawało się, że Śląsk jest silny, rzadko przegrywa i może być trudno czekać na taką szansę. Nie koncentrujemy się na Śląsku, bo jest wiele dobrych drużyn, które będą walczyć o najwyższe cele tak samo jak my. Przede wszystkim chcemy być konsekwentni w swojej grze i ciągle chcemy grać w piłkę niezależnie od wyniku. Myślę, że każdy kolejny mecz jest w tym momencie najważniejszy.
Jak pan podchodzi do licznych głosów, że jest największym odkryciem trwającego sezonu PKO BP Ekstraklasy?
To miłe wyróżnienie i dodatkowy bodziec do pracy. Przypominam sobie, gdzie byłem pół roku temu lub rok temu i gdzie jestem teraz. To zasługa bardzo wielu ludzi, ale też przede wszystkim moja. Ciężką pracą wszystko sobie wywalczyłem, bo nie ma nic za darmo. Jestem bardzo zadowolony ze swojej obecnej sytuacji i z każdym kolejnym meczem oraz treningiem chcę dokładać ten kroczek. Udało mi się wejść do PKO BP Ekstraklasy i zebrać w niej trochę liczb, ale jeśli chcę iść do przodu, muszę robić tych kroków coraz więcej, bo rywale ukierunkowują się na mnie i na całą drużynę. Będzie trzeba cały czas szukać czegoś nowego, zaskakującego. Z każdym kolejnym meczem będę musiał udowadniać, że zasługuję na pierwszą jedenastkę, ale też rozwijać się jako człowiek i piłkarz.
Zapadł panu w pamięć jakiś konkretny rywal jako ten najtrudniejszy do tej pory na ekstraklasowych boiskach?
Raczej nie, chociaż przypominam sobie mecz z Legią (2:0), kiedy grałem na Patryka Kuna oraz Steve’a Kapuadiego i było po nich widać, że są bardzo dobrymi obrońcami. Zdarzały się różne spotkania, ale nie wymienię konkretnego nazwiska, bo nikt szczególnie nie zapadł mi w pamięć.
Stawia sobie pan cel, aby zostać królem asyst w tym sezonie? Ma pan ich już dziewięć i ustępuje jedynie Kamilowi Grosickiemu. To zestawienie dwóch piłkarskich pokoleń, ale idziecie łeb w łeb. Mam cele indywidualne, które postawiłem sobie przed tym sezonem i przed tą rundą. Przede wszystkim staram się koncentrować na każdym kolejnym meczu, chociaż taka liczba asyst oczywiście też cieszy. W poprzednich sezonach miałem ich niewiele, a teraz pod tym względem się poprawiło, więc zwracam na to uwagę. Na pewno chciałbym zostać tym królem asyst, ale jest też duża konkurencja. Kiedy słyszy się takie nazwiska jak Kamil Grosicki czy Paweł Wszołek, to można powiedzieć, że konkuruję z elitą. Ale tak, mierzę wysoko i po sezonie chciałbym być królem asyst.
Jesienią po kilku udanych występach w pańskim wykonaniu trzeba było pana sprowadzać na ziemię? Krążyła opinia, że mecz przeciwko Lechowi (3:3) zaczął pan na ławce nie z powodów sportowych, a dlatego, że pańska głowa zaczęła odlatywać.
Zawsze byłem uczony przez rodziców, i to sobie powtarzam cały czas, że nic wielkiego jeszcze nie osiągnąłem. Jedna runda lub cały sezon nie świadczą o tym, jakim jest się piłkarzem. Dopiero konsekwentna powtarzalność wyróżnia prawdziwego zawodnika. To też dzieli piłkarzy na dobrych i lepszych, ja powtarzam sobie, że jeszcze mnóstwo pracy przede mną. Być może czasem tak trzeba zareagować, ale nie powiem, że jesienią mi odbiło. Rodzice mi powtarzają, że ciężka praca i pokora zaprowadzą mnie na sam szczyt. Tego zamierzam się trzymać do końca mojego życia. Chyba dobrze też się stało, że trafił pan na trenera Adriana Siemieńca, bo to szkoleniowiec, który potrafi wykorzystać akurat pańskie parametry techniczne i szybkościowe.
Też mi się tak wydaje. Przez zmianę pozycji i taktyki mogę pokazywać więcej swoich walorów szybkościowych. Trener to zauważył, że inni wiedzą, jak chcemy grać. Kiedy przychodziłem do Jagiellonii, trenowałem na prawej obronie, a później zostałem przesunięty na prawą pomoc. Trener Siemieniec widział w tym posunięciu potencjał i miał rację. Ja się tylko cieszę, bo widzę, że to była zmiana na plus, a czas spędzony na tej pozycji jest dla mnie bardzo korzystny.
Obserwując Adriana Siemieńca w szatni od początku sezonu, kiedy oczekiwania były inne, zauważa pan to, jak się zmienił i dojrzał w swoim zachowaniu?
Trener Siemieniec jest osobą, która chce wyciągnąć z każdego zawodnika jak najwięcej potencjału. Jest też bardzo konsekwentny w tym, co nam nakreślił na początku rundy, co obecnie gramy i udoskonalamy. To da się zauważyć po naszej grze. Niezależnie od wyniku chcemy grać w piłkę i nie zmieniamy sposobu, w jaki zamierzamy konstruować akcje. Widzę po trenerze, że analizuje bardzo dużo meczów i każdego przeciwnika, z którym gramy. Bardzo często na treningach realizujemy taktykę skrojoną pod konkretnego rywala.
Mówi pan, że Jagiellonia powinna koncentrować się na każdym kolejnym meczu, ale jaki wynik dla pańskiej drużyny byłby sukcesem w tym sezonie? Gdybym teraz powiedział, że skończycie na przykład na trzecim miejscu, byłby pan zadowolony? Czy jednak lider w tym momencie sezonu może celować wyłącznie w mistrzostwo?
Myślę, że pokazaliśmy, że możemy rywalizować z najlepszymi, zdobywając trzy punkty z Rakowem (4:2) u siebie po bardzo dobrej grze. Nasz potencjał w tym momencie po prostu pokazuje tabela. Dzisiaj trzeciego miejsca nie wziąłbym w ciemno, bo każdy w drużynie jest nastawiony na zajęcie jak najwyższej lokaty. Skupiamy się na każdym najbliższym meczu i niezmiennie walczymy o mistrzostwo. Jeśli zakończymy na najniższym stopniu podium, to będzie lekki niedosyt, patrząc na miejsce, które obecnie zajmujemy. Mam nadzieję, że to nas doprowadzi do momentu, w którym za trzy miesiące wszyscy wspólnie będziemy mogli świętować historyczny sukces.
Kiedy jest się liderem PKO BP Ekstraklasy, mocnym na własnym stadionie i przyjeżdża Ruch Chorzów, to już nie jest się kandydatem do zwycięstwa. Wtedy jest się zdecydowanym faworytem. Czy zupełnie nowa, inna presja niż nawet jeszcze jesienią, nie będzie przeszkadzała Jagiellonii w tej rundzie?
Myślę, że zależy, jak się na to spojrzy. My jako cała drużyna nie patrzymy na to, kto przyjeżdża, tylko przede wszystkim w każdym meczu chcemy narzucić swój styl. Musimy szanować każdego przeciwnika, który z nami gra, niezależnie od tego, czy jest to Ruch czy Legia. Nikt się nie położy i nie da nam za darmo trzech punktów, trzeba to sobie wywalczyć. Gramy u siebie, gdzie wiemy, że jesteśmy bardzo mocni, ale od początku do końca musimy pokazać swoją grę. Trzeba podejść do tego meczu jak do każdego innego, czyli z wielkim zaangażowaniem i wolą walki, jesteśmy świadomi, że każda drużyna, która do nas przyjedzie, będzie chciała urwać z Białegostoku punkty. Musimy być konsekwentni i pod żadnym pozorem nie lekceważyć przeciwnika, bo już wiele drużyn się na tym przejechało.