PERŁA NA BIEŻNI
Nie miał sobie równych w Polsce pod względem zdobytych medali. Rekordy kraju liczył w dziesiątkach. Stefan Kostrzewski był jednym z tuzów rodzącej się w Drugiej RP polskiej lekkoatletyki. Inżynier architekt z karabinem, który po drugiej wojnie światowej stanął przed trudnym wyborem, jak wielu „maczkowców”.
Lekkoatleta z miasta Łodzi, warszawski akademik, zdobył w swojej karierze 44 medale mistrzostw Polski. Był jednym z najwszechstronniejszych biegaczy w okresie międzywojennym, stawał na podium po startach w aż dziewięciu konkurencjach. To również 54-krotny rekordzista kraju, 5-krotny akademicki mistrz świata i waleczny żołnierz, który nie zawiódł się na angielskim lordzie, przyjacielu z bieżni.
„Występ mój w Budapeszcie nie minie zapewne bez echa. Dowiedziano się tam, że w sporcie pracujemy intensywnie, i że osiągamy wyniki o poziomie europejskim. Dumny jestem, że rola ta przypadła właśnie mnie w udziale, pierwszemu Polakowi, startującemu na Węgrzech. Najbardziej cieszę się, że Niemcy obecni na zawodach widzieli i podziwiali to, co zrobiłem – i to co mówiłem o rozwoju sportu polskiego” – zwierzał się dumnie Kostrzewski naszym czytelnikom w 1927 roku po jednym z wielu udanych startów.
Zanim jednak zaczął wzbudzać podziw na europejskich bieżniach, były dziecięce harce. Pobierał nauki w ochronce przy miejskich rzeźniach i ścigał się z kolegami na podwórkach i w parkach Łodzi, gdzie urodził się 4 sierpnia 1902 roku. W latach gimnazjalnych niesiony genem rywalizacji zgłaszał się do organizowanych w mieście biegów ulicznych. Wtedy jeszcze nie marzył o wielkich wyczynach sportowych, bo nad ledwo odrodzonym krajem zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Do Polski zbliżali się budzący grozę wojacy w charakterystycznych budionówkach. 18-letni Stefek zgłosił się zatem na ochotnika do Wojska Polskiego. Skierowano go do batalionu zapasowego 28. Pułku Strzelców Kaniowskich. Od 12 sierpnia do 3 września 1920 roku stawiał czoło bolszewikom m.in. pod Janowcem, Przasnyszem, Myszyńcem. Po wojnie zaczął biegać na dobre, ćwicząc nieopodal powstającego stadionu ŁKS. Wkrótce okazało się, że są tego dobre efekty. „Przegląd Sportowy” dostrzegł go już w maju 1923 roku podczas biegu przełajowego w Parku Sobieskiego w Warszawie. „Od startu prowadził Kostrzewski, biorąc od razu dobre tempo i śmiało skacząc przez bariery. Ziffer trzymał się go cały czas z bliska i nawet po jednym okrążeniu na moment go wyprzedził (…). Wygrał bieg w 8 min. 58.8 sek. Kostrzewski (ŁKS), w pięknym stylu, brawurowym finishem odrywając się ostatecznie od Ziffera” – odnotował nasz autor.
Trzy miesiące później łodzianin zapisał się w historii swego miasta jako pierwszy mistrz Polski. W sierpniu 1923 roku wystartował w Warszawie na 5 km, a ponieważ rywalom nie chciało się dyktować mocniejszego tempa, ograł wszystkich na finiszu. To był pierwszy i ostatni jego tytuł w barwach ŁKS, bo już w październiku tego roku został członkiem warszawskiego AZS, któremu ówczesny student Wydziału Mierniczego (Architektury) Politechniki Warszawskiej został wierny do końca kariery. W następnym, 1924 roku, student PW brylował w mistrzostwach Polski, pokazując, że nie boi się żadnej konkurencji biegowej. Wystąpił w aż sześciu z nich. Razem z kolegami z AZS triumfował w sztafetach 4×100 m, 4×400 m oraz w biegu drużynowym na 3000 m, natomiast indywidualnie na 400 m ppł. Ponadto zajął drugie miejsce na 1500 m oraz trzecie na 3000 m.
Gdy w późniejszym okresie „PS” jakby prowokacyjnie zapytał Kostrzewskiego o zamiary poszerzenia swego repertuaru biegowego, ten zaprzeczył. „Przeciwnie, staram się ograniczyć do kilku tylko konkurencji: 400, 800, 1500 płaskie i 400 przez płotki. Nie będę się rozpraszał. W swoim czasie robiono mi zarzuty, że startuję w jednych zawodach po 5–6 razy. Zarzuty były słuszne. Osłabiło to moje wyniki” – przyznawał. Chociaż ustanawiał rekordy Polski na 400, 500, 800, 1500, 2000 m, 110 m ppł, 400 m ppł oraz jako uczestnik sztafet, to najbardziej efektowne wyniki osiągał na niższych płotkach.
Światowa czołówka
W sierpniu 1926 nasza gazeta informowała, że Kostrzewski jest już w rodzinie wielkich płotkarzy świata. „Ostatnia podróż Kostrzewskiego zagranicę, wyniki osiągnięte w walce z najlepszymi płotkarzami Anglii, Francji i Niemiec, zwróciły na niego oczy tak bardzo niechętnie zauważających obce sukcesy narodów zachodnioeuropejskich. Jeśli już Francuzi potrafili zaliczyć go do czołowych sił świata, musiał snać naprawdę wyraźnie zadokumentować swą wyższość w Londynie, w Paryżu itd.” – donosił „PS”. Przytaczano też opinie prasy zagranicznej. „Dwa razy widzieliśmy Kostrzewskiego (Polska) w biegu na 400 mtr. przez płotki. To, co nam pokazał w Londynie i Colombes, stawia go w rzędzie pierwszych zawodników w świecie” – pisała francuska gazeta „L’intransigeant”. Podobnie „L’auto”: „Wyniki Kostrzewskiego są dowodem wielkiego postępu, jaki uczyniła w latach ostatnich lekka atletyka polska”.
Najbardziej wartościowy rekord ustanowił 1 września 1929 roku. Podczas meczu z Czechosłowacją w Warszawie przebiegł dystans 400 m ppł w czasie 54.2 sekundy. „Bohaterem spotkania, ba więcej bohaterem lekkiej atletyki polskiej jest jednak Stefan Kostrzewski. Znakomity płotkarz, który od paru lat stał już na tym samym poziomie tak, że przyzwyczailiśmy się już do myśli, że mamy w nim siłę doskonałą, ale nic więcej. I tym razem wzniósł się do szczytu formy” – oklaskiwał wtedy „PS. W owym czasie lepszym rezultatem na światowej liście legitymował się tylko Włoch Luigi Facelli. Dodajmy, że ten rekord przetrwał w Polsce aż 25 lat. „I nagle za jednym zamachem obdarzył Kostrzewski
lekką atletykę polską dwoma rekordami tak wspaniałemi, że nikt nie będzie mógł przejść nad niemi do porządku dziennego, że stają się one najpoważniejszym dorobkiem sportu polskiego od czasu rekordu światowego Konopackiej” – rozpływał się nad bohaterem „PS”, bo Stefek podczas tego meczu poprawił także krajowy rekord w biegu na 800 m – 1:55.0. Oczywiście tamte wyniki sprzed blisko stu lat nie przystają do obecnego poziomu w la. Nie zapominajmy jednak, że Kostrzewski, jak wszyscy lekkoatleci w owych czasach, był amatorem co się zowie. Poza studiami i bieganiem zajmował się pracą intendenta w Instytucie Geologicznym czy urzędnika w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, niemal na rok przerwał karierę z powodu obowiązkowej służby wojskowej w szkole podchorążych w Śremie. Inne były w tamtych czasach warunki startów, często na bieżniach z kałużami lub przypominającymi klepiska, inne metody treningowe. Gdy pewnego razu nasz dziennikarz pytał Kostrzewskiego o jego przygotowania zimowe do biegów, otrzymał zaskakującą z obecnej perspektywy odpowiedź: „Uzyskałem pozwolenie na ćwiczenie w P. In. Wych. Fizycznego, chociaż nie jestem jego słuchaczem. Uprawiałem gimnastykę systemem Linga i Bukha pod kierunkiem kpt. Kurletty i prof. Olszewskiego. Dalej szły ćwiczenia rytmiczne przy muzyce na kursach p. Wysockiej, gibkościowe, zręcznościowe i oddechowe w takt muzyki, tańce ludowo-narodowe. Przez cały grudzień – boks w komplecie AZS pod kierunkiem Junoszy. Tak mniej więcej wygląda moja zaprawa zimowa. W lutym zacząłem biegi na przełaj, systematyczny trening lekkoatletyczny dopiero od 4 tygodni”. W celu uzupełnień przygotowań grał także w siatkówkę a zwłaszcza koszykówkę w akademickim zespole. Wystąpił w styczniu 1930 roku w drużynie AZS, która zmierzyła się w Warszawie z ekipą Latvijas Universitates Student Padome z Rygi (30:27), co uznawano za pierwszy międzynarodowy mecz koszykówki w Polsce.
Przyjaźń z angielskim lordem
Nie powiodło się tylko Stefkowi w igrzyskach olimpijskich, chociaż dostał dwie szanse. W Paryżu w 1924 roku wysłano go na 800 oraz 1500 m, ale odpadł w eliminacjach. W Amsterdamie w 1928, gdzie wystąpił w stawce 400-metrowców oraz w sztafecie 4×400 m, było już nieco lepiej w jego koronnej konkurencji. „Nas Polaków nurtuje myśl, jak też spisze się Kostrzewski w swych 400 mtr. przez płotki” – ujawniał oczekiwania nasz ówczesny korespondent. Natomiast Zygmunt Weiss, kolega z tamtej sztafety 4×400 m oraz dziennikarz „PS”, wspominał po latach: „Zanim przyszło zwycięstwo w dysku (Konopackiej – przyp. red.), oczekiwały nas emocje w biegu na 400 m przez płotki, gdzie nadzieją naszą był Kostrzewski, którego wyniki przedolimpijskie postawiły w gronie najlepszych płotkarzy europejskich”. Jako pierwszy w polskiej historii biegów Kostrzewski zakwalifikował się do półfinału olimpijskiego. Tam los ustawił go w niezwykle silnej stawce, przybiegł piąty i nie wystąpił w finale, a tymczasem trzej zawodnicy przed nim zajęli później miejsca na podium. Przy okazji podtrzymał serdeczną przyjaźń ze złotym medalistą Davidem Burghleyem, angielskim lordem, z którym nawiązał szczerą znajomość podczas zagranicznych startów. Bliska znajomość Kostrzewskiego z lordem Burghleyem, jak się okazało, wpłynęła później na życiowe losy Polaka.
W kampanii wrześniowej 1939 roku podporucznik Kostrzewski walczył przeciwko Niemcom w 1. Pułku Piechoty Legionów. Po klęsce przedostał się na Węgry, a następnie do Francji, gdzie znów bił się z najeźdźcą. Następnie ewakuował się do Wielkiej Brytanii i w mundurze Polskich Sił Zbrojnych walczył pod Narwikiem, wreszcie w stopniu kapitana zakończył szlak bojowy w batalionie strzelców 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Po wojnie pełen słusznych obaw, co go może czekać w kraju opanowanym przez władze komunistyczne, pozostał w Wielkiej Brytanii. Wtedy pomocną dłoń wyciągnął doń dawny kolega z bieżni. Lord Burghley zaoferował mu pracę zarządcy w swojej posiadłości pod Londynem. Gdy nasz płotkarz stanął już na nogi, po pewnym czasie wyjechał do Kanady. Tam najpierw z żoną urządził się na swojej farmie, a potem pracował w wyuczonym zawodzie architekta w miejscowości Galt (obecna nazwa Cambridge). Zmarł 25 lat temu, 24 lutego 1999 roku, przeżywszy 96 lat.
Jeden z naszych autorów Jerzy Szyszko-bohusz, prezentując przed laty sylwetkę mistrza, który pięć razy zajmował miejsca w naszej plebiscytowej „10”, pisał: „Sympatyczny człowiek, pracowity i ambitny zawodnik – Stefan Kostrzewski jest bez wątpienia nie tylko perłą naszego sportu, ale jednym z najbardziej obiecujących atletów kontynentu starej Europy”.