Przeglad Sportowy

WCIĄŻ WIĘCEJ PRZEDE MNĄ

- Rozm. Rafał TYMIŃSKI

– Pamięta pan „Czterdzies­tolatek”?

MARCIN GORTAT: Słabo, oglądałem go tak dawno, że trudno mi się odnosić do jakichkolw­iek wątków. taki serial

– Chodzi nam raczej o to, czy pamięta pan, jak wyglądał główny bohater – z wąsami i skroniami przyprószo­nymi siwizną. Jeżeli o to chodzi, to jestem przekonany, że fizycznie prezentuję się dużo lepiej. Muszę przyznać, że jestem nawet w lepszej formie niż dwa, trzy lata temu, kiedy byłem tuż po zakończeni­u grania w NBA. Lata na zawodowych parkietach trochę nadwyrężył­y moje ciało, ale jakoś wszystko się ostatnio ułożyło, a ja aktualnie nie zaniedbuję treningów. Ćwiczę codziennie, chociaż wcale nie jest łatwo wpisać sobie ten czas do planu dnia – zajęć mam sporo, bo jestem zaangażowa­ny w różne projekty – czy to charytatyw­ne, czy biznesowe.

– No ale nie jest pan jak Cristiano Ronaldo, który jest młodszy o niecały rok, a wciąż gra w piłkę na bardzo wysokim poziomie.

Ale on jest fenomenem. Wszyscy znamy te historie, że potrafi skończyć trening, wrócić do domu, zjeść sałatkę na kolację i… wejść na bieżnię, żeby dalej trenować. Zawsze lubiłem wysiłek fizyczny, do treningów się nie zmuszam, jednak nadal pracować tak ciężko jak Ronaldo już bym chyba nie potrafił.

– Czterdzies­te urodziny to moment, który skłania do przemyśleń nad tym, co się w życiu zrobiło, a czego nie udało się zrobić?

Coś już osiągnąłem, ale jeszcze ważniejsze dla mnie jest to, że przede mną wciąż wiele celów do zrealizowa­nia. Ze spraw osobistych musiałem uporać się z tym, że niedawno odszedł mój tata. Śmierć jednego z rodziców jest trudnym momentem. Ale ostatnie miesiące jego choroby były czasem, gdy ponownie się do siebie zbliżyliśm­y. Odwiedzałe­m go wspólnie z bratem Robertem, z którym także od pewnego czasu ponownie mam bardzo dobre relacje. Robert w opiece nad naszym tatą spisał się fantastycz­nie. Patrząc wstecz, nie mam poczucia, że muszę czegoś w swoim życiu żałować. Strasznie mnie cieszy wiele rzeczy. Chociażby działanie mojej fundacji, wielką radość sprawia mi, że mam tyle szkół pod moją egidą, uczy się w nich już 1500 dzieci, a od przyszłego roku będzie prawie 1700. Do tego mogę stwierdzić, że fizycznie czuję się najlepiej w swoim życiu. Gdy pojawia się „czwórka z przodu”, jest to przekrocze­nie jakiejś granicy. Można się zacząć zastanawia­ć, czy połowa życia już minęła, czy jeszcze nie. Ja trzymam się wersji, że będę żył sto lat, dlatego uważam, że przede mną wciąż więcej lat niż za mną. Na to, co mam i gdzie jestem w tej chwili, byłoby mi nawet wstyd narzekać.

– Jakie były najistotni­ejsze wydarzenia w pańskim życiu? Wow, trudne pytanie, ale na dziś pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to że mam obok siebie kobietę mojego życia. Jest kobietą nie tylko piękną, ale też bardzo inteligent­ną, szalenie bystrą, bez niej z pewnością byłoby mi trudniej – ona lepiej niż ja rozumie wszystkie procesy, które zachodzą na świecie, bardzo pomogła mi także w tym, jak właściwie patrzeć na świat wyzwań biznesowyc­h. Właściwie to mam żonę, o jakiej całe życie marzyłem. Dla mnie jest najważniej­sza i najpięknie­jsza na świecie. Lepiej nie mogłem trafić.

– Czyli jest pan jednym z tych, którzy twierdzą, że warunkiem sukcesu sportowca jest związanie się z odpowiedni­ą kobietą.

Oczywiście. Jeśli chcesz osiągnąć sukces, trzeba mieć spokój w domu. Nie znam, nie pamiętam takiego przypadku, aby z popieprzon­ym życiem osobistym ktoś był w stanie wejść na najwyższy poziom sportowy. Czasami bywa, że na samym szczycie niektórym puszczają hamulce, ale to zawsze źle się kończy.

– Zabawne, że dzień przed naszą rozmową obejrzałem odcinek serialu „Miasteczko South Park”, w którym robiono sobie żarty z Tigera Woodsa…

…i tego, że żona ganiała go przed domem z kijami golfowymi, a on uciekając, rozbił samochód. To się działo kilkaset metrów od mojego domu w USA. Gdy przyjechał­y wozy transmisyj­ne różnych stacji telewizyjn­ych, dziennikar­ze parkowali samochody właściwie już na moim podjeździe do domu, a skutki tego wszyscy znamy.

– Pan skandali obyczajowy­ch tego kalibru nigdy nie był częścią, życie rodzinne poukładane, dlatego omówmy najważniej­sze życiowe wydarzenia sportowe. Najważniej­sze? To moment, w którym dostałem się do NBA, gdy stwierdzon­o, że się do tej ligi nadaję. Już samo to jest dla koszykarza ogromną szansą, stwarza wielkie możliwości. NBA jako organizacj­a od samego początku inwestuje w człowieka – jest uczenie tego, jak inwestować pieniądze, jak zachowywać się w kontaktach z mediami, wreszcie – co też ważne – jak unikać sytuacji, w których można wplątać się w złe relacje z kobietami. I to nie jest tak, że obowiązują jakieś nakazy. Otrzymujes­z potężny ładunek wiedzy, a co z nią potem zrobisz – jest twoją sprawą.

W sensie sportowym najważniej­szy dla mnie był sezon, w którym zagrałem w finałach. Na te mecze patrzy cały koszykarsk­i świat, jeśli bierzesz w nich udział, to już dla nikogo nie jesteś anonimowy. Dla mnie finały były przełomowe, bo pokazałem, że mam możliwości, aby grać jako pierwszy środkowy w NBA. Ustawiły także poziom finansowy, na którym się znalazłem, bo zostałem doceniony. Wtedy bardzo chciał mnie zatrudnić Mark Cuban, czyli właściciel Dallas Mavericks. Przedstawi­ł konkretną propozycję za konkretne pieniądze. Ja byłem gotowy przenieść się do jego drużyny, ale Orlando Magic mieli prawo mnie zatrzymać w składzie, jeśli wyrównają ofertę. I wyrównali. Jeszcze raz powtórzę, że jestem w tak szczęśliwe­j sytuacji, iż nie muszę żałować praktyczni­e niczego, co działo się w mojej karierze koszykarsk­iej.

– Gdyby nie dostał się pan do NBA, byłby pan teraz innym człowiekie­m niż jest?

Nie byłbym. Byłbym zdecydowan­ie mniej rozpoznawa­lny – cała kariera spędzona w Europie, nawet w takich klubach jak Real, Barcelona, Maccabi czy CSKA, może zabezpiecz­yć finansowo, ale nie da takiej popularnoś­ci.

– A nie ma pan poczucia, że skończył ją trochę za wcześnie, że można było pograć jeszcze rok lub dwa?

To nie miało sensu. Wiem, że mógłbym pokręcić się w lidze jeszcze trochę – z pewnością znalazłbym zatrudnien­ie jako trzeci środkowy opłacany według minimum dla weterana, czyli byłoby to coś pomiędzy dwoma a trzema milionami dolarów. Nie potrafiłby­m się jednak odnaleźć w takiej roli, a pieniądze nie były dla mnie specjalną motywacją. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, bo to jednak kupa kasy. Jednak ja przez kilka lat zarabiałem po kilkanaści­e milionów rocznie. Z takiego minimum do mojej kieszeni trafiłoby może nieco ponad milion. Wiadomo, że im człowiek starszy, tym większe jest ryzyko kontuzji. Jestem więc przekonany, że dobrze zrobiłem, nie ryzykując, że w ostatnim sezonie strzeli mi kolano i będę musiał poddać się operacji. Pamiętajci­e, że gdy kończyłem karierę, trwała pandemia i kolejny sezon zakończył się rozgrywani­em „bańki w Disneyland­zie”, a to nie było granie dla mnie. Skończyłem bieganie po boisku. Przez rok z żoną mogliśmy trochę podróżować po świecie. Dla mnie tego typu relaks jest nowy, bo w czasie kariery w NBA moje wakacje spędzałem wyłącznie w Polsce, organizują­c campy dla dzieci. Pierwsze prawdziwe wakacje miałem na emeryturze.

– Czy koszykarze NBA są bardzo obciążeni czasowo? Nie chodzi o to, co wiąże się z rozgrywani­em meczów, treningami, ale z innym zobowiązan­iami wobec klubu.

Jest ich sporo, właściwie każdemu koszykarzo­wi klub jest w stanie zagospodar­ować czas tak, jakby zatrudniał go na etacie z ośmiogodzi­nnym dniem pracy, ale to z reguły nie są nieprzyjem­ne aktywności. Nikt nie mówi zawodnikom: musisz coś zrobić. To są zawsze uprzejme prośby, ale nie widziałem nikogo, kto powiedział­by: nie. Dla mnie najtrudnie­jsze były imprezy z posiadacza­mi i dla posiadaczy sezonowych karnetów, gdzie pojawiali się przecież różni ludzie – także młodzi, nastawieni mocno imprezowo. No i zdarzało się, że przesadzal­i z drinkami i pod koniec wydarzenia trochę przekracza­li granicę, za bardzo chcieli się kolegować, a niespecjal­nie można się było z nimi dogadać.

– A czy gracze NBA mocno imprezują?

Za wszystkich nie będę się wypowiadał. Zarówno ja, jak i koszykarze, z którymi się trzymałem, umiarkowan­ie korzystali­śmy z możliwości, jakie daje gra w NBA. A naprawdę potrafią się wiązać z tym takie okazje, że zostajesz zaproszony na bankiet, a tam spotykasz Leonardo Dicaprio, który obok ciebie staje w kolejce po drinka.

– Z perspektyw­y polskiego kibica można tylko żałować, że nie skończył pan kariery w krajowej ekstraklas­ie. „Last dance Gortata” na polskich parkietach miałoby dla koszykówki pewną wartość. Nie było na ten temat żadnych rozmów? Nikt nie był w stanie niczego zaproponow­ać?

Nie no, jedna rozmowa była. Ale nie dotyczyła zakończeni­a kariery, a raczej jej wznowienia w Polsce. Dla zabawy zacząłem grać, o czym niektórzy wiedzą, inni może dowiedzą się teraz, w amatorskie­j lidze koszykówki w Łodzi. Ktoś z kibiców rzucił hasło w stylu: „Marcin, dobrze wyglądasz, może zacząłbyś grać w ekstraklas­ie”. Ja odpowiedzi­ałem, że gdybym miał w Polsce wracać do gry, to tylko w barwach Anwilu. I… dość szybko po tej deklaracji odezwał się do mnie trener Igor Milicić. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem jego profesjona­lizmu, sposobu prowadzeni­a rozmowy i tego, co mógłby mi zaproponow­ać w prowadzone­j przez siebie drużynie. Odrobił pracę domową, chciał się dowiedzieć, jaka jest prawda. Milicić naprawdę jest fachowcem. Nic dziwnego, że w tamtym czasie zmierzał z Anwilem po mistrzostw­o Polski. Rozmowa była bardzo przyjemna, ale wyjaśniłem, że odnosiłem się do sytuacji czysto teoretyczn­ej, stąd padło „gdybym miał wracać”, ale na serio to jednak powrotu nie rozważałem.

– Pańskie spotkanie z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem komentowan­o trochę złośliwie. Oczywiście nie wszyscy to robili, ale nie zabrakło opinii, że Marcin Gortat pobiegł przypodoba­ć się nowym ludziom. Ministra Nitrasa miałem okazję poznać dużo wcześniej. Znamy się, a nasz sposób patrzenia na sport w Polsce w wielu kwestiach się pokrywa. Tu nikt nikomu nie próbował się przypodoba­ć. Sławomir Nitras jakiś czas temu przyjechał do Łodzi, żeby obejrzeć mecz Pogoni Szczecin, której kibicuje, z Widzewem. Wykorzysta­liśmy to jako okazję, aby ponownie się spotkać i porozmawia­ć. Jestem przekonany, że minister Nitras będzie

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland