Poczułam wielkie szczęście
MAKSYM JAWORSKI („PRZEGLĄD SPORTOWY, ONET): W finale MŚ w Dosze w końcu udało się pani złamać magiczną barierę 24 sekund. Do tej pory dokonało tego zaledwie 14 kobiet w historii. 23.95 to dziewiąty wynik w dziejach tej konkurencji. Satysfakcja?
KATARZYNA WASICK (BRĄZOWA MEDALISTKA MŚ NA 50 M ST. DOWOLNYM): Długo o tym marzyłam i w końcu się spełniło. A przecież jeszcze kilka lat temu wydawało się, że to coś kompletnie nierealnego. Kiedy zobaczyłam na tablicy swój czas, naprawdę poczułam wielkie szczęście. Chwilę po wyjściu z wody udzielała pani krótkiego wywiadu. Polały się łzy.
Powiem panu, że… nawet nie przypuszczałam, że potrafię być aż tak emocjonalna. Konferansjer był dobrze przygotowany, wiedział, o co zapytać. Nawiązał do mojej przerwy w pływaniu, potem powrotu, mówił o inspirującej historii. No i w tamtym momencie wszystko puściło. A droga do kolejnego medalu MŚ nie była przecież łatwa. Oczywiście, że tak. Ale potem w nagrodę przychodzą takie chwile jak te w Katarze, gdy spełniasz swoje marzenia. Masz pięć minut chwały, żeby się wszystkim nacieszyć, a potem od razu musisz wracać do żmudnej roboty. A tego już nikt nie widzi. Nie ma oklasków, nie ma pochwał. Są za to łzy i frustracja. Jednak to wszystko jest niezbędne, żeby zapracować na kilka następnych momentów radości w blasku fleszy. I jestem tego absolutnie świadoma.
Przyznam, że nie spodziewałem się, że w finale aż tak dobrze spisze się Kate Douglass z USA, która zdobyła srebro. Stawiałem, że wszystko rozstrzygnie się między panią a Szwedką Sarah Sjöström.
Taki jest sport. Nie zawsze przecież wygrywają ci, na których wszyscy stawiają. Spodziewała się pani, że Amerykanka będzie aż tak szybka? Wiedziałam, że będzie groźna, bo nie ścigałam się z nią po raz pierwszy. Rywalizowałyśmy już ze sobą w USA na jardach i wiedziałam, do czego jest zdolna. Poza tym to jest sprint – wiele może się zdarzyć, ale przecież nie będę się oglądała na innych. Skupiam się zawsze na sobie. W każdym wyścigu – w eliminacjach, półfinale i finale zachowałam pełną koncentrację i realizowałam wyznaczony cel.
Po wskoczeniu do wody w finale czuła pani, że to może być naprawdę tak dobry wyścig?
Już przed przylotem do Kataru czułam się niesamowicie pewna siebie. A nie na każdych zawodach tak jest. Wiedziałam, że będzie dobrze, a potem na miejscu każdy wyścig tylko utwierdzał mnie w tym przekonaniu. A sam finał? W ogóle go nie pamiętam. Działały automatyzmy.
Czy ta pewność siebie przełożyła się na to, że zdecydowała się pani na starty w sztafetach? Ostatnio pani w nich nie widywaliśmy. Nie, już wcześniej na treningach pływałam dobre czasy. To nie miało związku.
A rekord Polski, który pobiła pani na setkę kraulem (54.12, poprawiony później przez Kornelię Fiedkiewicz) na pierwszej zmianie sztafety, zaskoczył panią? Na pewno mnie ucieszył, bo to przecież dystans, który odpuściłam już kilka lat temu. Domyślam się, że dla wielu mój udział w sztafetach był niespodzianką. Sama nie do końca wiedziałam, na co mnie stać, ale trenerzy mi zaufali, choć nie miałam przecież żadnego czasu w rankingu.
Wróćmy jeszcze do sprintu. Przez dwa dni rywalizacji poprawiła się pani o 0.16 s. Na tym dystansie, a przede wszystkim na tym poziomie to kosmos. Co trzeba teraz robić, żeby urywać kolejne setne sekundy?
Za każdym razem powtarzam panu to samo: nie ma limitów! A poważnie mówiąc, mam wizję. Wiem już, nad czym pracować i przede wszystkim mam przekonanie, że to dobry plan. Pierwszy raz złamałam te 24 sekundy, ale jestem przekonana, że to nie był jednorazowy wyskok. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Wydaje mi się, że po tych MŚ jestem o krok bliżej, by wiedzieć, jak to robić regularnie.
Gdyby w Katarze nie było medalu, gdyby coś poszło nie tak, to pojawiłyby się wątpliwości?
To nie jest takie proste. Zależy też choćby od tego, jaki czas bym uzyskała. Ale nawet nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, bo przecież jest dobrze.
Czego jeszcze dowiedziała się pani o sobie w tych MŚ?
Medal na pewno daje mi dużo pewności siebie. Staram się cieszyć tym, co jest teraz i chłonąć każdy przyjemny moment, który przeżywamy. W Warszawie na lotnisku mieliśmy piękne przywitanie, były kwiaty od Otylii Jędrzejczak, gratulował nam prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosław Piesiewicz. To są naprawdę wyjątkowe chwile. Poczuliśmy jako kadra, że zrobiliśmy coś wielkiego. Już jednak zaczynam sobie powtarzać: jest OK, ale nie możesz na tym poprzestać. To wszystko nie może przysłonić i zakłócić przygotowań do igrzysk, które są teraz kluczowe.
Do Paryża pojedzie pani jako jedna z głównych kandydatek do podium.
Czyli w tej kwestii nic się nie zmienia. Przecież już w Tokio moim celem był medal, teraz jest podobnie. Jadę na swoje piąte igrzyska i to naprawdę powód do dumy. Cieszę się, że przez tyle lat organizm dał mi takie możliwości, że wytrzymywał obciążenia.
To skoro już poruszyła pani temat organizmu – jak wygląda sytuacja z barkiem, który w ostat-* nich latach mocno pani dokuczał i przez który odpadła pani już w półfinale MŚ 2023 w Fukuoce?
Nie chcę zapeszać, ale jest w porządku. Muszę jednak przyznać, że też o nim myślę. Ze wspomnianych MŚ wracałam strasznie rozczarowana, nie dowierzałam w to, co się stało. Wychodzę jednak z założenia, że tak miało być. Może miałam po prostu dostać od losu taki cios rok przed igrzyskami? W każdym razie całą złość, która wtedy we mnie siedziała, przełożyłam potem w trening. Nie chciałam dopuścić, by coś takiego się powtórzyło. Teraz nawet nie mam zamiaru już wracać do tamtych chwil. Jestem w dużo lepszej sytuacji. Igrzyska zbliżają się wielkimi krokami, ale jeszcze wcześniej, w drugiej połowie czerwca (17–23.06) odbędą się mistrzostwa Europy w Belgradzie. Pojawi się pani w tej imprezie? Szczerze mówiąc, jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Musimy na spokojnie usiąść z trenerami i wszystko przeanalizować. To trudna sytuacja. Jeśli wystartuję w ME, to potem na pewno nie będę już wracała do USA. Bo przed samymi igrzyskami nie będzie to miało najmniejszego sensu. Musimy sprawdzić, jakie będziemy mieć opcje.
Masz pięć minut chwały, żeby się wszystkim nacieszyć, a potem musisz wracać do żmudnej roboty. A tego już nikt nie widzi. Nie ma oklasków, nie ma pochwał. Są za to łzy i frustracja.