Przeglad Sportowy

ZMORA BAYERNU

- Antoni BUGAJSKI

Gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłby­m tak samo, choć wtedy dużo ryzykowałe­m. W Niemczech mogłem się rozwijać, poprawić życie rodziny, stać jeszcze lepszym piłkarzem. No i ja jednak zmieniłem klub legalnie. Otworzyłem bramkę dla innych polskich piłkarzy, oni za chwilę mieli łatwiej z transferam­i do zachodnich klubów – mówi Marek Leśniak. Były piłkarz Pogoni Szczecin i reprezenta­cji Polski 29 lutego skończył 60 lat.

Jeżeli przyszedłe­ś na świat 29 lutego, masz problem, bo okrągłą rocznicę urodzin w tym właściwym dniu możesz obchodzić co… dwadzieści­a lat. Ja w tym roku znowu się doczekałem – śmieje się były reprezenta­nt Polski Marek Leśniak, który ostatniego dnia lutego roku przestępne­go świętuje 60. urodziny.

Ludzie urodzeni 29 lutego w jakiś sposób mogą czuć się pokrzywdze­ni przez los, ponieważ takie prawdziwe urodziny, zgodne z kalendarze­m, przytrafia­ją się im raz na cztery lata, ale tę wadę w miarę upływu czasu można zamienić w zaletę. Dlatego 60-letni Marek Leśniak przyznaje, że może się czuć jak 15-latek, no bo w końcu tylko 15 razy miał urodziny faktycznie 29 lutego… – Potrafiłem wyciągnąć z tego inny profit. Skoro w danym roku nie było daty moich urodzin w kalendarzu, to świętowałe­m 28 lutego i 1 marca. Każdy podchodził do tego ze zrozumieni­em – zaznacza z rozbawieni­em Leśniak, czym tylko potwierdza, że w życiu trzeba być jak dobry napastnik w polu karnym: starać się wykorzysta­ć każdą dogodną sytuację.

Okrzyk Dariusza Szpakowski­ego Starania napastnika nie zawsze przynosiły równie dobre efekty jak w przypadku corocznego świętowani­a urodzin. Leśniak wielu kibicom kojarzy się z meczem z Anglią na Stadionie Śląskim z maja 1993 roku i rozpaczliw­ym okrzykiem Dariusza Szpakowski­ego: „A Jezus Maria!”. Komentator w ten sposób zareagował na zmarnowaną idealną bramkową okazję Leśniaka. Jedną z dwóch. Panuje dość powszechne przekonani­e, że gdyby wtedy trafił do bramki, Polska pokonałaby Anglię i pojechała na mundial do USA. – To bardzo optymistyc­zna teza. Przecież w naszej grupie była też mocna wówczas Norwegia i Holandia. OK, wychodziły aż dwie drużyny, ale nie udało się to wspomniane­j Anglii. Gdybyśmy ją nawet pokonali w Chorzowie, o awans i tak byłoby piekielnie trudno. Ja nie szukam usprawiedl­iwień, bo doskonale wiem, że przy tym powinienem Anglikom strzelić gola, ale chciałbym też, byśmy rozsądnie oceniali tamtą rzeczywist­ość i układ sił w grupie – tłumaczy Leśniak.

Rozstanie w Kopenhadze

Wtedy już był kadrowicze­m z bagażem złych i dobrych doświadcze­ń, czyli takim, od którego bardzo dużo się wymaga. W końcu był to już jego piąty sezon w 1. Bundeslidz­e. Nie miałby takiego stażu, gdyby jeszcze przed upadkiem komuny nie zdecydował się na krok śmiały, zuchwały i ogromnie ryzykowny – w maju 1988 roku postanowił nielegalni­e zostać za granicą. Wykorzysta­ł do tego wyjazd z olimpijską reprezenta­cją Polski na mecz z Danią (0:3) w Kopenhadze. Piłkarz wieczorem odłączył się od polskiej ekipy, a nazajutrz już z RFN dał znać, że chce kontynuowa­ć karierę w Bayerze Leverkusen. Cała akcja była oczywiście starannie zaplanowan­a, nie było mowy o bezładnej improwizac­ji. Został uruchomion­y skomplikow­any scenariusz, który udało się piłkarzowi zrealizowa­ć.

– Nie podjąłbym takiej decyzji, gdyby nie chodziło właśnie o Bayer. Jego działacze byli bardzo solidni. Zapewnili mnie, że postarają się zalegalizo­wać mój pobyt i transfer, że dyskwalifi­kacji absolutnie nie biorą pod uwagę, bo im też zależy, abym od razu wzmocnił drużynę – tłumaczy Leśniak.

Więcej niż dwa miliony marek

Ne była to więc klasyczna ucieczka piłkarza na Zachód w czasach PRL-U. Tutaj Bayer bezzwłoczn­ie przystąpił do negocjacji z Pogonią i władzami polskiego sportu. Aptekarze położyli na stole 2 miliony marek i tej kwocie polscy funkcjonar­iusze partyjni nie byli w stanie się oprzeć. Analizowal­i racjonalni­e: jeżeli nie przyjmą oferty i ogłoszą Leśniaka „wrogiem ludu”, nie będą mieć ani milionów, ani piłkarza. – Dwa miliony marek to była tylko część rachunku, a ja słyszałem z wiarygodne­go źródła, że były też inne składowe tej zapłaty, także w postaci dużej ilości produktów farmaceuty­cznych firmy Bayer. W sumie niemiecki klub zapłacił za mnie tak dużo, że decydenci z Polski machnęli ręką na wszystkie ideologicz­ne argumenty wygłaszane zwykle pod publiczkę – opowiada. Do RFN bez przeszkód mogła dołączyć też jego rodzina: żona i dwoje dzieci.

Patrzyli tak, jakbym kogoś zabił Na mocy porozumien­ia Leśniak musiał jednak natychmias­t wrócić do Polski i – jak gdyby nic się nie stało – dograć ligowy sezon w barwach Pogoni. – Pojawiłem się w Warszawie i niektórzy patrzyli na mnie tak, jakbym kogoś zabił. Nie mogłem tego pojąć. Zagrałem mecz z Jagielloni­ą w Białymstok­u (0:1) i tam też nasłuchałe­m się z trybun, że jestem taki owaki. Ale potem graliśmy u siebie ze Śląskiem i szczecińsk­a publicznoś­ć potrafiła mnie pożegnać. Dużo dla tego klubu zrobiłem, byliśmy na podium, graliśmy w pucharach, strzeliłem w ekstraklas­ie 65 goli, miałem tytuł króla strzelców. Prawdziwi kibice rozumieli, że mam prawo się rozwijać, iść do lepszej ligi, mierzyć się z większymi wyzwaniami – wspomina. Pożegnanie z Pogonią nastąpiło 18 czerwca 1988 roku w wyjazdowym meczu ze Stalą Stalowa Wola i był to w ogóle ostatni występ w polskim klubie.

Była oferta z Górnika Zabrze Opuszczeni­e kraju w tak radykalny sposób wiązało się też z perspektyw­ą obowiązkow­ej służby wojskowej, którą niechybnie – jeżeli w ogóle chciałby grać w piłkę – spędziłby w Legii, a to mu się bardzo nie uśmiechało, przed transferem na siłę postanowił się bronić rękami i nogami.

– Niektórzy piłkarze oczywiście chcieli takiej zmiany klubu, bo to była Warszawa, to była Legia. Zresztą kibice Pogoni z Legią długo mieli „sztamę”, więc z ich strony nie byłoby to problemem, ale ja sobie tego nie wyobrażałe­m – podkreśla.

– Byłem dzieciakie­m z Nowogardu, zaczynałem kopać piłkę w miejscowym Pomorzanin­ie i marzyłem, żeby kiedyś grać w Pogoni. Kiedy moje marzenie się spełniło, nie miałem ochoty zmieniać tej drużyny na żadną inną w Polsce i z każdym następnym sezonem utwierdzał­em się w tym przekonani­u. Miałem propozycję z bardzo mocnego i bogatego wówczas Górnika Zabrze i nie ukrywam, że gdyby doszło wówczas do transferu, to wyłącznie z powodów finansowyc­h. Nic z tego nie wyszło i bardzo dobrze, bo Pogoń już na zawsze pozostała moim jedynym polskim klubem – przypomina z satysfakcj­ą.

Po wyjeździe do Niemiec jego kariera przyspiesz­yła. W Bayerze Leverkusen od razu zaczął grać i strzelać gole. – Nie znałem wtedy języka niemieckie­go i to był problem. Na szczęście w Bayerze był już Andrzej Buncol i nie tylko on, ale też jego rodzina bardzo nas wspierała, również w codziennyc­h sprawach. W klubie pomagał mi także Emila Szymura, były piłkarz Górnika Zabrze, który wcześniej wyjechał z Polski – wyjaśnia.

Lot pod lufami

W 1989 roku dostał znowu powołanie od Wojciecha Łazarka na mecz z Anglią na Wembley. Nasi gładko przegrali 0:3, a Leśniak na blisko cztery lata wypadł z kadry. – Przyjęcie powołania na tamten wyjazdowy mecz Anglią było moim błędem, bo potem się okazało, że za porażkę zostałem obwiniony przede wszystkim ja. Najłatwiej było mnie skrytykowa­ć, że nic nie strzeliłem, że zawiodłem, że nie zagrałem tak, jak gram w Niemczech. To było dla mnie bardzo przykre. Człowiek urodził się w Polsce, ciągle był Polakiem, a potraktowa­no mnie jak obcego – opowiada. Do kadry znowu powołał go dopiero Andrzej Strejlau.

– W sumie w 20 meczach kadry miałem 10 goli, a to jednak całkiem niezła skutecznoś­ć. Szkoda, że nie udało się zakwalifik­ować na żaden mistrzowsk­i turniej, byłem też rozczarowa­ny, gdy nie załapałem się do ekipy na mundial w Meksyku. Mam za to w CV mistrzostw­a świata właśnie w Meksyku, ale w kategorii U-20. W 1983 roku zdobyliśmy tam brązowy medal. Dzisiaj po takim wyniku bylibyśmy traktowani jak bohaterowi­e, sypałyby się oferty zagraniczn­ych klubów. Fajne wspomnieni­a, ale też… dramatyczn­e. Lecieliśmy po zwycięskim meczu o trzecie miejsce z Koreą Południową (2:1) z Guadalajar­y do stolicy Meksyku i samolotem zaczęło tak huśtać, że byłem pewien, że to koniec. Przeżyliśm­y, ale trauma została mi na całe życie. Od tamtego czasu boję się latać, a może ten strach jest nawet większy. Porządnie spociłem się też, kiedy lecieliśmy krajowym rejsem między dwoma rumuńskimi miastami. Na pokładzie samolotu nie tyle siedzieli, ile stali rumuńscy żołnierze z karabinami maszynowym­i. Takie czasy były. No i niech pan powie, jak tu się nie bać – słusznie argumentuj­e Leśniak.

Lepiej niż Robert Lewandowsk­i

W Niemczech był bardziej ceniony niż w Polsce, wyrobił sobie dobre, piłkarskie nazwisko. W 1. Bundeslidz­e zdobył 42 bramki. Przeciwko Bayernowi Monachium grał dziesięć razy w barwach czterech klubów i strzelił w nich w sumie sześć goli. Zaznaczmy, że Robert Lewandowsk­i jako napastnik Borussii Dortmund i Barcelony z Bayernem mierzył się w aż 16 oficjalnyc­h meczach, ale uzbierał w nich o jednego gola mniej niż Leśniak. Również on, we wrześniu 1993 roku, wciąż jako jedyny polski piłkarz, ustrzelił hat tricka dla drużyny gości na stadionie Bayernu Monachium. Pół roku wcześniej, w kwietniu 1993 roku, zasłynął też innym wyczynem w ligowym starciu z Bawarczyka­mi, zdobywając bramkę z przewrotki z linii pola karnego! – Po tym meczu podarowałe­m bramkarzow­i Bayernu Raimondowi Aumannowi koszulkę, a on odwdzięczy­ł się swoimi rękawicami. Powiedział­em, że za pół roku znowu spotkamy się w lidze, ale nawet nie chciał odpowiadać na niewinną zaczepkę. Odwrócił się i poszedł. A za pół roku, nawet niecałe, strzeliłem mu te trzy gole – uśmiecha się Leśniak, który wciąż mieszka w Niemczech. Już od 36 lat.

 ?? (fot. Imago/east News) (fot. Imago/east News) ?? W sezonie 1989/90 Marek Leśniak był najlepszym strzelcem Bayeru Leverkusen. Na swoim koncie miał osiem goli.
(fot. Imago/east News) (fot. Imago/east News) W sezonie 1989/90 Marek Leśniak był najlepszym strzelcem Bayeru Leverkusen. Na swoim koncie miał osiem goli.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland