Bardzo lubię bić rekordy
Tylko dwóm Polakom udało się sześć razy wziąć udział w igrzyskach, a Paweł Korzeniowski chce do nich dołączyć. W wieku 39 lat utytułowany pływak twierdzi, że jest w dobrej formie i w walce o minimum na 100 m st. motylkowym liczy na poprawienie rekordu życiowego.
JAKUB WOJCZYŃSKI („PRZEGLĄD SPORTOWY” ONET): Ile godzin dziennie spędza pan teraz na basenie? PAWEŁ KORZENIOWSKI: To już nie jest tak jak kiedyś, gdy tygodniowo przepływałem po 100 km, a jeden trening trwał dwie godziny albo dłużej. Teraz pływam tylko około 20 km tygodniowo. Wydawać się może, że to ogromna różnica, ale przygotowuję się do troszeczkę innego dystansu. Bardziej idę w jakość niż ilość. Teraz będzie mi łatwiej, bo znalazł się sponsor, który zamierza mnie wspierać. Nie razie nie chcę wymieniać nazwy, bo jeszcze nie podpisałem umowy. Przesiaduję na basenie także pomiędzy treningami, bo prowadzę zajęcia indywidualne. Mamy swoją szkołę pływania 5 Styl.
Jeśli prześledzić artykuły albo nagłówki na przestrzeni lat, to wiele razy powtarzało się stwierdzenie, że Paweł Korzeniowski kończy karierę albo przynajmniej planuje skończyć. Startował pan już nawet w zawodach masters, a teraz znowu wraca. Co było tym impulsem do powrotu?
To fajna historia, bo tylko dwóch polskich sportowców wystąpiło na sześciu igrzyskach. Byli to szermierz i strzelec. Nie są to dyscypliny wytrzymałościowe jak pływanie. To fajny rekord do wyrównania, a ja bardzo lubię bić rekordy, więc podniosłem tę rękawicę. Można też powiedzieć, że to dzięki pomocy moich zawodników, którzy również bardzo mnie zmotywowali i dodatkowo wspierają w przygotowaniach. Także finansowo. To zawodnicy kategorii masters, którym chciałbym za to bardzo podziękować. A był jakiś przełomowy moment czy dzień, w którym stanął pan przed lustrem i powiedział sobie, że chce walczyć o igrzyska w Paryżu? Takim kluczowym momentem były ubiegłoroczne mistrzostwa Polski. Wcześniej bardzo dobrze popłynąłem w mistrzostwach we Francji, potem dobre wyniki miałem w mistrzostwach Polski masters. No i w ubiegłym roku w listopadzie wziąłem udział w MP seniorów na długim basenie. Wynik 53.17 na 100 m stylem motylkowym był obiecujący, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wystartowałem bez żadnego konkretnego treningu i przygotowania. Teraz to wygląda inaczej, przykładam się do treningów, które są regularne, a do tego dochodzi jeszcze siłownia. Moje szanse na zdobycie minimum są bardzo duże.
Z wyniku z mistrzostw Polski trzeba urwać jednak 1.5 sekundy, bo kwalifikację daje 51.67. Robi pan sprawdziany formy na treningach? Tak. Regularnie się sprawdzam. Dwa razy w tygodniu robię trening niezbyt długi, ale bardzo intensywny i pływam tempem wyścigowym. Chodzi o sprawdzenie zakwaszenia organizmu. Pobiłem niedawno swój rekord treningowy, wynosi teraz 19.9 milimoli. To bardzo dużo. Dla porównania gdyby zwykły śmiertelnik zdobył się na taki wysiłek, to pewnie wymiotowałby przez dłuższy czas i nie mógłby za bardzo funkcjonować.
Minima kwalifikacyjne na kolejnych igrzyskach są coraz bardziej wyśrubowane. W karierze tylko dwa razy popłynął pan w czasie poniżej obecnego minimum na tym dystansie. Wiele lat temu.
No tak, nie będzie łatwiej niż było wcześniej. Mam przecież 39 lat i musiałbym zbliżyć się do rekordu życiowego. Wynosi 51.46 i chciałbym go poprawić. Zobaczymy, jak mi pójdzie. Niedługo pierwszy start w Oświęcimiu. Potem występ w Warszawie i mistrzostwa Polski. Teraz jestem w tzw. odpuszczeniu, czyli ulubionym przez pływaków momencie. Jest więcej odpoczynku niż pracy, a treningi nie są tak intensywne jak wcześniej. Liczba mocnych zadań jest o 50 procent mniejsza, raczej jest to takie lekkie podkręcanie silnika. Gdybym przestał nagle trenować i nie robił mocnego wysiłku, organizm by się odzwyczaił. Cały czas muszę więc podtrzymywać tę tolerancję na wysiłek, by organizm wiedział, że niedługo będzie ten moment, decydujący strzał.
A nie boi się pan, że zostanie zapamiętany przez kibiców nie ze względu na wcześniejsze starty i medale, tylko przez pryzmat tej ostatniej walki o igrzyska? Nawet jeśli będzie udana, ale np. odpadnie pan w Paryżu w eliminacjach. Myślę, że będą mnie pamiętać ze względu na wcześniejsze wyniki. Jestem już panem przed czterdziestką, swój szczyt miałem dwadzieścia lat temu. Ale kocham sport i nadal chcę się ścigać. Czuję się dobrze. Jestem zbyt doświadczonym zawodnikiem, żeby się przejmować takimi opiniami. Bardziej liczy się pana dobre samopoczucie niż szum dookoła i stwierdzenia typu „pojechał na igrzyska jako turysta”?
W ogóle nie będzie to robiło na mnie wrażenia. Będę się z tego śmiał, bo wiem, że na pewno jest ogromna liczba kibiców, którzy będą doceniali to, co robię. Robię to dla nich i dla siebie.
Brał pan niedawno udział w kampanii „Twarze depresji”. Publiczne opowiedzenie o swoich problemach to jedno, ale pojawienie się na plakatach to poważniejszy krok. Kto pana do tego przekonał? Zaczęło się od tego, że fundacja skierowała się do mnie z zapytaniem, czy nie mam jakiejś historii do opowiedzenia na ten temat. Zacząłem się zastanawiać i doszedłem do wniosku, że tak. Nigdy w zasadzie tak do tego nie podchodziłem, ale poczytałem teraz na ten temat i stwierdziłem, że w najcięższych okresach mojej kariery to mogły być stany depresyjne. Uznałem, że warto o tym opowiedzieć. Wielu młodych sportowców nie zdaje sobie sprawy z tego, że kariera się skończy i trzeba coś później robić. Dotyczy to oczywiście nie tylko pływaków.
Pana przykład pokazuje, że niektórzy dopiero po jakimś czasie dochodzą do wniosku, że może należało poszukać pomocy, by łatwiej sobie ze wszystkim poradzić. Dokładnie. Ja nie mam się czego wstydzić, bo to nie jest wstyd, że przyznaję się do jakiejś choroby czy stanów depresyjnych. Nie były w najbardziej negatywnej wersji i nigdy nie miałem myśli samobójczych, nie musiałem brać tabletek, ale znam takich sportowców, którzy musieli. W pływaniu mówili o tym na przykład Adam Peaty czy Caeleb Dressel. To też zachęciło mnie do opowiedzenia o sobie. Czasem sportowiec wydaje się nie do skruszenia, a też przechodzi ciężkie chwile w życiu. Fajnie się tym podzielić, bo wiem również, że jeżeli się z kimś o problemie porozmawia, to na pewno będzie lżej. Po prostu łatwiej będzie o tym mówić. Uniknie się strachu, że ludzie będą się śmiać, gdy zobaczą, że ktoś chodzi do psychiatry i się leczy.*
Jestem już panem przed czterdziestką, swój szczyt miałem dwadzieścia lat temu. Ale kocham sport i nadal chcę się ścigać.