W krainie powtórek
W ćwierćfinale w Dubaju Hubert Hurkacz nie wykorzystał trzech meczboli i przegrał 6:3, 6:7(8), 3:6 z Ugo Humbertem, z którym w tym roku walczył już po raz trzeci.
Nasz tenisista zyskał w tourze pseudonim „Mr Tie-break”. Ale czy może być inaczej, gdy dziewięć kolejnych setów (w tym sezonie w sumie już 19, w poprzednim aż 60) rozegrał właśnie w ten sposób? Specjalista od trzynastych gemów wzmacnia swój przydomek w obłędnym tempie. W Rotterdamie i Dubaju zanotował nawet jak na niego niezwykłą serię. Dwie kolejne partie z Jiřim Lehečką, potem trzy z Tallonem Griekspoorem, a następnie już w Zjednoczonych Emiratach Arabskich znów trzy z Janem-lennardem Struffem (dwa obronione meczbole i uśmiech fortuny, gdy taśma i zmiana toru piłki uratowały go przed niechybnym atakiem Niemca) oraz jeden z Christopherem O’connellem. Dopiero w drugim secie starcia z Australijczykiem ta długa passa została w siódmym gemie przerwana. Hubi wykorzystał moment serwisowej słabości konkurenta i postarał się o przełamanie, które zapewniło mu w II rundzie zwycięstwo 7:6(5), 6:4.
Wiedzą o sobie bardzo dużo
A to oznaczało czwarty na przestrzeni czterech miesięcy pojedynek z Ugo Humbertem. Leworęczny Francuz doskonale wpisuje się w to, co nasz tenisista aktualnie uwielbia. Czyli właśnie w trendy i powtórki. Z żadnym przeciwnikiem 27-latek z Dolnego Śląska nie rywalizował ostatnio tak często jak z nim. – Wiemy o sobie bardzo dużo, bo spotykaliśmy się na hardzie już trzy razy – mówił przed tym starciem reprezentant Trójkolorowych. – Czasami tak w tourze bywa, że są zawodnicy, z którymi przez lata nie grasz ani razu, a są i tacy, z którymi spotykasz się właściwie co chwilę. Takie kwestie nie zależą jednak od nas. Każdy z graczy reaguje na nie tak samo. Stara się przygotowywać maksymalnie profesjonalnie i dba o detale. O to, żeby nie popaść w rutynę. Tak samo jest i teraz – tłumaczył Humbert. Tenisowe życie rzeczywiście bywa przewrotne, bo przecież są rywale, z którymi nasz tenisista nie zmierzył się jeszcze nigdy. Na przykład będący w światowej hierarchii tuż nad Francuzem Ben Shelton. Są jednak i tacy jak Stefanos Tsitsipas, z którym walczył już dziesięć razy. Albo Daniił Miedwiediew, na którego trafił sześciokrotnie. Nigdy nie wiadomo, na który „wąs” w tabelce umieści tenisistę los. I to także jest jeden z elementów nieprzewidywalności tej pięknej dyscypliny.
A ta, podobnie jak turniej Dubai Duty Free Tennis Championships, rozwija się w ciekawym kierunku. ATP ogłosiła właśnie wieloletnie strategiczne partnerstwo z Public Investment Fund. W Emiratach dużo mówiły o nim największe gwiazdy touru, choć na razie nie wypłynęły konkretne kwoty, które zaoferował federacji fundusz z Arabii Saudyjskiej. – To ewidentnie zaangażowanie na rzecz długoterminowej przyszłości tenisa – ocenił Andy Murray. – Nie wiem, co oznacza sponsorowanie konkretnych turniejów w Indian Wells, Miami, Madrycie i Pekinie, ale istotna będzie jednak także kwestia imprez niższej rangi – analizował były lider rankingu. Dziś już weteran, który gładko przegrał z Humbertem i szykuje się do zakończenia kariery. Brytyjskie media spekulowały, że może ono nastąpić podczas Wimbledonu.
Będą kolejne miliony
Z wejścia PIF do zawodowego tenisa cieszył się też broniący w Dubaju tytułu Miedwiediew. – Myślę, że to pomoże sprawić, by nasz sport stał się jeszcze większy i bardziej atrakcyjny. Może znacznie poszerzyć swoje zasięgi. Więcej ludzi będzie wiedziało, kim jesteśmy i co robimy – ocenił faworyt imprezy. Nie dodał, dzięki czemu. A to jest oczywiste. Kolejne miliony dolarów dla gwiazd bardzo w tym pomogą. Jeszcze mocniej podziałają na wyobraźnię kibiców!