NIE JESTEŚMY ADASIEM MIAUCZYŃSKIM
Blisko, coraz bliżej. Po sukcesach minionego tygodnia wygranie trzech europejskich pucharów siatkarskich przez polskie drużyny staje się coraz bardziej realne. Warszawski Projekt swoją misję już wykonał, sięgając z kompletem zwycięstw po Puchar Challenge, Asseco Resovia zameldowała się w finale Pucharu CEV, a Jastrzębski Węgiel w pięknym stylu wyeliminował Piacenzę i po raz trzeci z rzędu wszedł do półfinału Ligi Mistrzów. Zaczął się ten sezon nieszczególnie od wyeliminowania ZAKS-Y i Asseco Resovii z Champions League, ale może skończyć się pięknie, najlepiej w historii. Bo choć w poprzednim mieliśmy polsko-polski finał Ligi Mistrzów, to nigdy wcześniej w jednym roku polskie drużyny nie wygrały dwóch pucharów, o trzech trofeach nawet nie wspominając. Nigdy wcześniej zespoły Plusligi nie sięgnęły także po triumf w Pucharze CEV, a 13 marca wielkie szanse będzie miała Resovia, która jest zdecydowanym faworytem w finałowym starciu z SVG Lüneburg. Tak, wiem, rzeszowski zespół w tym sezonie jest niczym kameleon i po znakomitym meczu w kolejnym potrafi się skompromitować. Na dodatek atmosfera w drużynie nie przypomina sielanki. Wierzę jednak, że w perspektywie historycznego triumfu w europejskim pucharze Fabian Drzyzga i spółka znajdą wspólny język i pokażą, na co ich stać. A stać ich na wiele. Resovia zajmowała już kiedyś drugie miejsca w Pucharze Europy, Lidze Mistrzów, Pucharze Challenge, a nawet Pucharze CEV, ale nigdy pierwsza w europejskiej rywalizacji nie była. Resovio, czas przestać być Adasiem Miauczyńskim Europy i wreszcie coś wygrać. Szansa jest niepowtarzalna. Historyczną szansę już wykorzystał Projekt, który sięgnął po Puchar Challenge przez niektórych traktowanych z pewną dozą lekceważenia. Niesłusznie, bo choć to trzeci puchar w hierarchii i nie grają w nim największe firmy, to sięgnięcie po trofeum ma swoją wymowę. Dla Projektu to pierwsze złoto w klubowej gablocie, dla polskiej męskiej siatkówki zaledwie szósty wygrany puchar. Naprawdę mamy tych trofeów tak wiele, żeby wybrzydzać i deprecjonować? Piłkarze warszawskiej Legii wiele by dali, żeby wygrać Ligę Konferencji Europy, w której niedawno odpadli na etapie 1/16 finału po wstydliwej porażce z Molde 0:3. Zamiast kręcić nosem, że Projekt w drodze do finału miał łatwych rywali, doceńmy, że potrafił ich pokonać, umiejętnie łącząc grę na kilku frontach, a w finale pokonał mocny włoski zespół. W tej włosko-polskiej rywalizacji Plusliga na razie bezlitośnie punktuje Serie A. Aluron Zawiercie wyeliminował Allianz Milano (by potem przegrać z... Resovią), Projekt dwa razy ograł Monzę, a Jastrzębski Węgiel rozprawił się z napakowaną gwiazdami Piacenzą. Już zacieram ręce na kolejne polsko-włoskie starcie w finale Ligi Mistrzów, bo mocno wierzę, że Pomarańczowi w półfinale odprawią z kwitkiem Ziraat Bank Ankara.
A wracając do Projektu, triumf warszawskiego zespołu dobitnie pokazał, z jakimi problemami borykają się kluby pod rządami szefa CEV Aleksandara Boričicia. Warszawianie za wygranie rozgrywek dostali czek w wysokości 50 tys. euro, który nawet nie pokrył 1/3 kosztów poniesionych na start Projektu w rozgrywkach. Śmiech na sali, chciałoby się powiedzieć, gdyby było się z czego śmiać. Ciekawe, co na taką nagrodę powiedzieliby piłkarze Legii, którzy za samo wyjście z grupy zainkasowali blisko 3 miliony euro? Do zmiany jest też formuła rozgrywek zakładająca rozgrywanie złotego seta przy równej liczbie dużych punktów. Efekt jest taki, że w Monzy warszawianie po dwóch setach cieszyli się z trofeum, ale musieli – ku udręce kibiców – rozgrać jeszcze dwie partie. Po co to i komu?
Co z tym zrobić? Możliwych rozwiązań jest kilka. Można wrócić do rozwiązania sprzed kilku lat, gdy złotego seta rozgrywano, kiedy zespoły wygrywały po jednym meczu, nieważne, czy w stosunku 3:0 czy 3:2. Jest remis meczowy? Gramy złotego seta. Można kończyć zabawę po dwóch wygranych setach albo – i ten pomysł podoba mi się najbardziej – wprowadzić jak w przypadku Ligi Mistrzów jednodniowy finał. A może tak urządzać pucharowy weekend finałowy? W piątek finały żeńskie i męskie Pucharu Challenge, w sobotę Pucharu CEV i w niedzielę Ligi Mistrzów. W jednym miejscu sześć spotkań finałowych. Dla uczestników mniej prestiżowych pucharów byłaby to nobilitacja, a i emocje mielibyśmy do ostatniej piłki. Podrzucam pomysł Leszkowi Leo Wenclowi, polskiemu kandydatowi na prezesa CEV, który podczas turnieju finałowego Pucharu Polski ogłosił rozpoczęcie kampanii wyborczej. Oby wygrał i skierował CEV na właściwe tory.