Byli spłukani już pierwszego dnia
Organizatorzy przeżyli rzadką sytuację. Deszcz sparaliżował rozgrywki w Indian Wells tuż po otwarciu imprezy. W czwartek wyszło słońce i odpadła Magdalena Fręch.
Cios otrzymali nie tylko tenisowi menedżerowie, ale przede wszystkim zawodniczki i zawodnicy występujący w Indian Wells Tennis Garden. A wśród nich Magda Linette. Poznanianka miała się pojawić na korcie pierwszego dnia i rywalizować z jedną z siedmiu mam w drabince kobiet, Amerykanką Taylor Townsend, jednak pogoda nie dała jej takiej szansy. Nasza trzecia rakieta długo czekała na posunięcia sędziów i w końcu usłyszała, że zagra dopiero w nocy z czwartku na piątek czasu polskiego. Wtedy się już wypogodziło i do gry wyszła też Magdalena Fręch, która niestety po obfitującym w błędy widowisku uległa 2:6, 4:6 reprezentantce Italii Lucii Bronzetti. Pozostali Biało-czerwoni, czyli Iga Świątek i Hubert Hurkacz, ze względu na rozstawienie rozpoczną starty później.
Angie wróciła z przytupem
Wśród pojedynków, które udało się zakończyć w środę, było jednak kilka naprawdę ciekawych i wciągających. Z przytupem wróciła do Kalifornii Angelique Kerber. Mieszkająca w Puszczykowie Niemka wygrała 6:3, 6:4 z Petrą Martić. Jej sukces, choć z oddali, obserwowała córeczka Liana. – Moje przesłanie w tej chwili brzmiałoby do niej tak: „Idź za głosem swego serca i marz o rzeczach wielkich”. Ten rok minął dla nas naprawdę tak szybko – opowiadała o swoich odczuciach szczęśliwa Angie. Widać, że 36-letniej zawodniczce naszych zachodnich sąsiadów rywalizacja wciąż sprawia wiele frajdy. Teraz zmierzy się z Jeleną Ostapenko.
Na jej korcie pojawiły się słońce i uśmiech, zupełnie inne nastroje towarzyszyły kilku jej konkurentkom. Bardzo szybko doszło bowiem do dwóch dużych niespodzianek. Świetnie spisująca się w poprzednim tygodniu w San Diego Katie Boulter trafiła na jeden z nielicznych ostatnio lepszych dni Camili Giorgi i uległa jej błyskawicznie 3:6, 2:6. W miniony weekend Brytyjka podobnie jak jej australijski partner Alex de Minaur w Acapulco cieszyła się z tytułu, tymczasem 300 km i cztery godziny jazdy samochodem na wschód znalazła się już na aucie. Tenis niestety bywa okrutny i nikt nie ma w nim choćby sekundy na spokój i świętowanie tego, co się zdarzyło. A jeśli się zapomnimy i jednak spróbujemy, no to niestety wszystko może zakończyć się katastrofą.
Dotkliwą lekcję w Kalifornii zaliczyła także Mirra Andriejewa. Utalentowana 16-letnia Rosjanka, którą niektórzy widzieli jako potencjalne objawienie turnieju, uległa 5:7, 5:7 klasyfikowanej w drugiej setce zawodniczce gospodarzy Katie Volynets. – Na pewno w tym meczu wyjątkowo pomogła mi koncentracja. Nawet wtedy, gdy przegrywałam, cały czas miałam pomysły, co zrobić, by to spotkanie odwrócić. Z dokonywania odpowiednich wyborów wystawiłabym sobie w tym starciu bardzo wysoką ocenę – podsumowała swój występ reprezentantka USA.
Pieniądze, które mobilizują
Tysięcznik w Indian Wells dopiero się rozkręca i oczywiście w ciągu najbliższych dziesięciu dni zdarzy się tu jeszcze mnóstwo zwrotów akcji. To, że komuś coś się przez moment udało, nie oznacza, że w drugim, trzecim czy czwartym podejściu skutek będzie taki sam. Tym bardziej że ogromne pieniądze (pula nagród wynosi 9 mln dol. u kobiet i tyle samo u panów, najlepsi otrzymają po 1,1 mln) mobilizują wszystkich jeszcze bardziej niż zwykle. No a faworyci i faworytki wkroczą do gry dopiero za pewien czas.