CZAS PRZESTAĆ SIĘ WSTYDZIĆ
WPluslidze karuzela transferowa kręci się na dobre od kilku miesięcy, a z wagoników wypadają także trenerzy. W ich miejsce wskakują kolejni szkoleniowcy, których trudno nazwać nowymi. W większości znamy ich przecież doskonale, bo już wcześniej kręcili się na naszej karuzeli. Teraz albo wracają, albo przesiadają się do wagoników z nowym napisem, ot choćby tak jak Tuomas Sammelvuo, który w poprzednim sezonie poprowadził ZAKS-Ę do triumfu w Lidze Mistrzów, a w tym stracił posadę w Kędzierzynie-koźlu. Nową pracę znalazł szybko, bo ręce wyciągnęła po Fina Asseco Resovia, która po sezonie rozstanie się z Giampaolo Medeim. W kolejnych rozgrywkach to Sammelvuo spróbuje zmierzyć się z pracą na grząskim rzeszowskim terenie, gdzie zatopiło się kilku znanych trenerów.
Ot choćby Gheorghe Cretu, który na Podpromiu pracował bez sukcesów w sezonie 2018/19. Rumun, tak jak Sammelvuo, tyle że w 2022 roku, poprowadził ZAKS-Ę do triumfu w Lidze Mistrzów, a teraz ma pomóc PGE
Skrze Bełchatów w powrocie do wielkości. Cretu pokochał Plusligę, bo Skra będzie jego piątym polskim miastem na trenerskim szlaku po Olsztynie, Lubinie, Rzeszowie i Kędzierzynie-koźlu. I jak wieść gminna niesie, w Skrze będzie mógł liczyć na bardzo wysoki, gwiazdorski wręcz kontrakt. Cretu się ceni, ale może i słusznie, skoro w trenerskim CV ma sporo sukcesów, a dobrą pracę wykonuje także z reprezentacją Słowenii. Sroce spod ogona nie wypadł także Sammelvuo, który niedawno z Kanadą awansował na igrzyska olimpijskie w Paryżu, a przecież reprezentacja tego kraju do siatkarskich potęg nie należy. Podobnie zresztą jak kadra Niemiec, z którą do Paryża, po fantastycznym turnieju kwalifikacyjnym, poleci były kapitan reprezentacji Polski Michał Winiarski. „Winiar” odnosi sukcesy także z Aluronem Zawiercie, który przed tygodniem poprowadził do triumfu w Pucharze Polski. I jest dowodem na to, że polski trener siatkarski, tak do niedawna w Pluslidze poniżany i pomijany, też potrafi. Nie tylko zresztą on, bo na fali wznoszącej jest także Piotr
Graban, który odmienił oblicze stołecznego Projektu, przejmując w poprzednim sezonie zespół od włoskiego speca Roberto Santillego, a niedawno poprowadził warszawian do triumfu w Pucharze Challenge. Można? Można! I wcale nie trzeba mieć włoskiego nazwiska, żeby przekonać do siebie włodarzy klubu i zawodników.
Czasy, w których polski trener miał w Pluslidze pod górkę i na starcie było mu trudniej niż zagranicznemu specjaliście, najwyraźniej powoli odchodzą do lamusa. W ośmiu z szesnastu klubów Plusligi pierwszymi trenerami są Polacy, co równie ważne, szansę nasi rodacy dostają także w tych najmocniejszych drużynach – w Warszawie, Zawierciu i od niedawna w Kędzierzynie-koźlu. Losy Adama Swaczyny są już wprawdzie przesądzone, bo ZAKSA od przyszłego sezonu chce zatrudnić Włocha Andreę Gianiego, kiedyś słynnego zawodnika, a obecnie selekcjonera reprezentacji Francji. Giani do tej pory prowadził trzy reprezentacje narodowe (wcześniej Słowenię i Niemcy) oraz kluby w Serie A, teraz chciałby spróbować sił w Pluslidze. Niech próbuje, dla fachowców z najwyższej półki drzwi Plusligi powinny być zawsze otwarte. W Polsce pracują najlepsi z najlepszych, wnosząc do Plusligi świetny warsztat i nowe metody. Sporo nas nauczyli, ale nadszedł czas, żebyśmy przestali mieć kompleksy także na tym poletku. Mamy najlepszych kibiców na świecie, wspaniałe hale, drużynę narodową, która zajmuje pierwsze miejsce w rankingu. Czas przestać się wstydzić także za polską myśl szkoleniową.
Swego nie znacie, cudze chwalicie – ta idea przyświecała zapewne także szefom Trefla Gdańsk, którzy od przyszłego sezonu zatrudnią Mariusza Sordyla. Poniewierał się chłop po świecie przez czternaście lat, nikt w Polsce nie chciał mu dać szansy, a teraz poprowadzi gdańskie Lwy. Ciekawe, kiedy wreszcie się doczekamy, że Polak zasiądzie na ławce trenerskiej siatkarskiej reprezentacji Polski nie w roli asystenta.