Wszystkie ręce na pokład
BARTŁOMIEJ PŁONKA:
W sezonie 2011/12 grał pan w finale Pucharu CEV w barwach Asseco Resovii. Ulegliście wtedy Dinamu Moskwa. Jak pan wspomina tamte starcia?
KRZYSZTOF IGNACZAK (MISTRZ ŚWIATA 2014, BYŁY REPREZENTANT POLSKI I BYŁY ZAWODNIK ASSECO RESOVII):
To było bardzo dawno, ale zapamiętałem przede wszystkim jednego Węgra, który potem trafił do Resovii! Peter Veres zagrał wtedy fenomenalnie i przesądził o triumfie Dinama. Rozegraliśmy dwa bardzo wyrównane mecze, które kończyły się zwycięstwami ekipy z Moskwy po 3:2. Byliśmy blisko sukcesu, ale właśnie postawa Veresa zadecydowała o tym, że to przeciwnik mógł cieszyć się z pucharu.
Zespół z Moskwy podchodził do tamtego finału w roli faworyta, prawda?
Tak, zdecydowanie. Wówczas w Europie przede wszystkim liczyły się zespoły z Włoch i Rosji, a Polska dopiero zaczynała się wspinać w hierarchii. Jako Asseco Resovia budowaliśmy swoją markę. W kolejnych latach wyszło nam to całkiem nieźle, bo trzy lata później graliśmy w finale Ligi Mistrzów. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, bo teraz to Plusliga dyktuje warunki. Przez trzy lata ZAKSA wygrywała Champions League, a w tym sezonie możemy zgarnąć wszystkie europejskie trofea.
W przeciwieństwie do sytuacji sprzed dwunastu lat teraz Resovia uważana jest za faworyta finałowego meczu z niemieckim SVG Lüneburg. Brak wygranej będzie postrzegany jako zawód.
Zawsze znacznie łatwiej gra się, występując w roli underdoga. Wtedy nie musisz, tylko możesz. Człowiek gra bez presji oraz kompleksów. Wszystko, co wykonasz dobrze, będzie odbierane na plus. SVG w półfinale też nie był uważany za faworyta dwumeczu z Arkasem Izmir, ale potrafił odwrócić losy rywalizacji w rewanżu przed własną publicznością. To urok europejskich pucharów. Polskie zespoły potrafią grać pod presją. Istotne będzie to, aby Resovia nie zlekceważyła przeciwnika, a przecież w tym roku rzeszowianie grają w kratkę. Bywają takie mecze, w których dosłownie nie da się ich oglądać…
„Nie może być tak, że u siatkarzy widać brak zaangażowania. To brak szacunku wobec kibiców” – to słowa trenera Jana Sucha, z którym niedawno rozmawiałem. Zgadza się pan z nimi?
Z perspektywy trenera oglądającego mecze z boku łatwo rzucić takie słowa. Mam ogromny szacunek do Jana Sucha, uwielbiam go, ale nie zgodzę się z tymi słowami. Nie ma czegoś takiego, że ktoś wychodzi na parkiet i nie zależy mu na wyniku. Czasami bywają takie dni, w których pewne elementy mogą nie wychodzić. Postawa zawodnika i jego mowa ciała mogą sugerować, że to brak zaangażowania, ale wtedy siatkarz często walczy sam ze sobą. Wielokrotnie miewałem takie spotkania i prezentowałem postawę zamkniętą, która mogła coś błędnie pokazywać. Jeżeli ktoś ma żyłkę sportowca, to nie odpuszcza meczów, nie wierzę w to. W przypadku Resovii chodzi o formę w danym dniu. I nie mam na myśli tylko formy sportowej, ale również tę psycho-fizyczną. W sporcie od dłuższego czasu wiadomo, że odgrywa ona wielką rolę. Często jest to czynnik decydujący o tym, kto wygra mecz. Resovii zdarzają się słabsze dni i to normalne. Problem, że jest ich po prostu za dużo. Wobec braku wyjścia z grupy Ligi Mistrzów, co było celem Resovii, potencjalne zwycięstwo w Pucharze CEV należy postrzegać jako sukces?
Tak jak mówię, ten sezon w wykonaniu Resovii jest bardzo nierówny. Zdobycie Pucharu CEV będzie trochę na otarcie łez, ale nadal jest to europejskie trofeum. W Lidze Mistrzów nie udało się osiągnąć celu, ale należy walczyć o to, co można włożyć do klubowej gabloty. Wszystkie ręce na pokład, trzeba walczyć o ten puchar. Według pana Jastrzębski Węgiel również trzeba stawiać w roli faworyta półfinałowego dwumeczu Ligi Mistrzów przeciwko Ziraatowi Bankasi Ankara?
Wydaje mi się, że tak. Ziraat miał ostatnio problemy. W ćwierćfinale Ligi Mistrzów pokonał w dwumeczu Guaguas Las Palmas dopiero po złotym secie, a w rewanżu przed własną publicznością przegrał 0:3. Jastrzębski Węgiel na pewno ma większe doświadczenie z gry o wysokie cele. Po tym jak w poprzednim sezonie dotarł do finału Ligi Mistrzów
i tam przegrał, jest bardzo głodny, aby tym razem sięgnąć po złoty medal. W znakomitej formie są ostatnio Tomasz Fornal, Norbert Huber i Benjamin Toniutti. Francuz zagrał kapitalne zawody w rewanżu z Gas Sales Piacenza w 1/4 finału Champions League. Wprawdzie
jastrzębianom nie wyszedł finał Pucharu Polski, ale to nadal zespół, który stać na bardzo dużo.
Umie pan wytłumaczyć, dlaczego Jastrzębski Węgiel nie potrafi grać w finałach Pucharu Polski? To był jego dziewiąty finał tych rozgrywek i ósmy raz musiał uznać wyższość rywala.
Ha! To tak jakby mnie pan zapytał, dlaczego przez tyle lat gry w Resovii też nie zdobyłem z nią Pucharu Polski, a przecież w finale wystąpiliśmy wiele razy. Final Four to dwudniowy turniej i dyspozycja dnia ma ogromne znaczenie. W przypadku tegorocznych finałów mogę pokusić się o stwierdzenie, że Aluronowi Zawiercie pomogło to, że mógł spokojniej się do nich przygotować. Jego rywale, czyli Projekt i Jastrzębski Węgiel, w tygodniu przed Final Four grali w europejskich pucharach bardzo wyczerpujące mecze. Mogło to być ważnym czynnikiem. Mam nadzieję, że prezes Jastrzębskiego Węgla Adam Gorol nie obrazi się na mnie, ale dla kolorytu polskiej siatkówki to bardzo dobrze, że Jurajscy Rycerze sięgnęli po pierwsze trofeum w historii klubu.
Pana zdaniem w Pluslidze zawiercianie są w stanie powalczyć o tytuł mistrzowski i przełamać duopol Jastrzębskiego oraz ZAKS-Y? Te zespoły od 2019 roku między sobą dzielą złote medale. Uważam, że sukces w Pucharze Polski napędzi Aluron. To klub budowany z myślą o walce o medale i bardzo dobrze, że teraz sięgnął po trofeum. Uważam, że dzięki temu będzie jeszcze mocniejszy i może liczyć się w batalii o mistrzostwo Polski. Do grona kandydatów do tytułu należy dodać Projekt Warszawa. Ten zespół ogląda się bardzo miło i ma on wszystko, aby powalczyć o podium. Drużyny z ligowej czołówki powinny bać się potencjalnej konfrontacji w ćwierćfinale play-off z ZAKS-Ą?
Oczywiście, kto by się tego nie obawiał? Myślę, że nikt nie chce spotkać się z ZAKS-Ą. To zespół, który powinien być na górze tabeli, ale nie jest tam z różnych względów, przede wszystkim zdrowotnych. Kędzierzynianie wspinają się w tabeli i z pewnością drużyny z czołówki patrzą na to, aby nie wpaść na nich już w pierwszej rundzie. A pamiętajmy, że w tym sezonie system play-off jest bardzo krótki i specyficzny…
Podoba się panu to, że w ćwierćfinale i półfinale dojdzie do rywalizacji na zasadzie dwumeczów i możliwe będą złote sety? Absolutnie nie. Już na początku sezonu o tym mówiłem. Nie powinno tak być, że cała liga gra kilka miesięcy, a potem play-off załatwiamy w dwa lub trzy tygodnie. Na decydujące mecze czekają wszyscy i to powinien być crème de la crème. Rozgrywanie dwumeczu oznacza, że o awansie może zadecydować dyspozycja dnia i trochę przypadku. Bardzo łatwo przez jedno niepowodzenie zaprzepaścić coś, na co pracowało się cały sezon.
Istotne będzie to, aby Resovia nie zlekceważyła przeciwnika, a przecież w tym roku rzeszowianie grają w kratkę. Bywają takie mecze, w których dosłownie nie da się ich oglądać…