DOGRYWKI PO LATACH
Świat sportu widział wiele awantur, które trafiały przed sąd. Poważnych i absurdalnych. Te drugie są oczywiście w przygniatającej większości made in America. Tak dla przykładu w 2013 roku pewien obywatel Florydy, Larry Mcguinness – zupełnie nieprzypadkowo wspólnik w kancelarii prawnej – pozwał zespół San Antonio Spurs i trenera Gregga Popovicha w sprawie naruszenia przepisów związanych z uczciwymi praktykami handlowymi. Poszło o to, że szkoleniowiec San Antonio przed meczem z Miami Heat posłał wszystkich swoich najlepszych zawodników – Tima Duncana, Manu Ginobilego i Tony’ego Parkera – na krótki urlop, doprowadzając do furii kibiców, którzy te gwiazdy chcieli rzecz jasna zobaczyć w akcji i za nie zapłacili, kupując bilety. Rozczarowanie zrozumiałe, ale nie doszło nawet do pierwszej rozprawy. Mcguinness otrzeźwiał i sprawę wycofał.
Dłużej i bardziej konsekwentnie biła sięo niemałe pieniądze grupa czytelników z Kalifornii oburzona dopingowymi kłamstwami Lance’a Armstronga w jego bardzo popularnych swego czasu biografiach. Kupili, przeczytali, uwierzyli w inspirującą historię, która po latach okazała się bajeczką dla naiwnych. No i za te straty – bardziej moralne niżfinansowe – zażądali pięciu milionów dolarów. Aha, i jeszcze zmiany kategorii książek. Z „true story” (prawdziwa historia) na fikcję. Oskubany z nagród i premii Armstrong tym razem się jednak obronił. Sąd uznał, że jedno kłamstwo w sprawie dopingu nie czyni całej książki zupełnie bezwartościową. I tak możemy długo – Kobe Bryant na przykład zakończył ugodą spór z rodziną fana, w którego wpadł w ferworze walki podczas meczu NBA. Wpadł i zdaniem bliskich wpłynął na nagłe pogorszenie stanu zdrowia i wczesną śmierćkibica. Koszykarz miał za dobre serce, by toczyć ten bój w nieskończoność. Wypłacił umówioną sumę i zamknął temat. W większości takich spraw dość łatwo wskazać tę ze stron, której chodzi po prostu o szybki i łatwy zarobek. Draka z Felipe Massą też z pozoru taką się zdaje. Sfrustrowany emerytowany kierowca Formuły 1 wraca do wydarzeń sprzed lat szesnastu i domaga siępieniędzy, wręcz ogromnych, za to, że… no właśnie – mógł zostać mistrzem świata, gdyby nie pewne zdarzenie.
Fani motosportu znają je pod nazwą „Crashgate”, ale tak w skrócie: w 2008 roku w Singapurze kierowca Renault Nelson Piquet Jr. rozbił samochód w chwili, gdy w boksie był jego kolega z zespołu Fernando Alonso. To otworzyło Hiszpanowi drogę do zwycięstwa w wyścigu, a prowadzący do tamtej chwili Massa spadł na trzynastą pozycję, tracąc dużo w walce o mistrzostwo. Na koniec sezonu do tytułu zabrakło mu zaledwie punktu.
Piquet przyznał w końcu, że wypadek był celowy, zlecony przez zespół Renault. A wieloletni szef Formuły 1 Bernie Ecclestone całkiem niedawno tę ranę rozdrapał, sugerując, że wyniki z Singapuru powinny być anulowane, co uczyniłoby Massę mistrzem
świata. Brazylijczyk chce teraz 80 milionów dolarów odszkodowania. Ecclestone mówi, że też by sięsądził i naprawdę nie wie, jak ta sprawa sięskończy. Gdyby skończyła się po myśli Massy – to już bez żartów – sport dostanie wyrok precedensowy, otwierający wrota do tysięcy kolejnych sporów. Pomyślcie o sportowcu, który zdobył na igrzyskach srebro, ale po siedmiu latach dowie się z internetu, że jest jednak mistrzem olimpijskim, bo rywal był na dopingu. Nikt mu już hymnu nie zagra, złoto przywiezie kurier w pudełku, a pieniądze z utraconych kontraktów reklamowych nie dojadą nigdy. Pomyślcie o klubie, który mógł zdobyćtrofeum, ale ekipa VAR nie przeanalizowała zbyt dokładnie faulu w polu karnym z ostatniej minuty. Co, jeśli po latach ktoś przyzna się do ustawki? Chcielibyśmy serii dogrywek po latach? Przecież i tak – jest taki mądry cytat – sprawiedliwość, która przychodzi za późno, to jedna wielka niesprawiedliwość.