Futbol terapeutyczny
Na razie spadł nam kamyczek z serca – naprawdę malutki, ale taki, który kibicowi reprezentacji nie pozwalałby normalnie funkcjonować. Wygrana z Estonią była obowiązkiem i on został wypełniony. Wprawdzie nie będzie miał dużego znaczenia, jeżeli nie uda się wygrać we wtorek, ale jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Michał Probierz może teraz głęboko odetchnąć, bo żaden trener nie lubi meczów obowiązkowych do wygrania. W piłce nożnej nic nie jest na pewno, a gdy na boisko w roli faworyta wychodzi polska drużyna, to już w ogóle lepiej wstrzymać oddech. Tego nauczyliśmy się przez ostatni rok. Doskonale też wiemy, że im rywal teoretycznie słabszy, tym większa możliwość kompromitacji. Zgoda, w przypadku wielkich drużyn w takich okolicznościach możliwość wpadki jest bliska zeru, ale czy my mamy wielką drużynę? Dlatego dobrze, że ten mecz już za nami. Jadąc klasykiem, Probierz zameldował wykonanie zadania, ale jeszcze z pewną taką nieśmiałością, półgębkiem. Wszystkie mankamenty skrzętnie sobie wynotował i spróbuje je wyeliminować w ciągu tych kilku dni przed finałem. W roli selekcjonera na razie nas nie olśnił, ale prawda taka, że do tej pory jego zespół nie przegrał. Nie mierzył się z mocnymi rywalami – oprócz Czech tylko z przeciętnymi i słabiutkimi – ale gen „przegrywu” to najgorsze, czym nierozważnie może się zainfekować drużyna. Gdy prowadził kadrę U-21, też podobnie się rozkręcał, tam zaczynało się nawet od porażki, ale potem było coraz lepiej, bo Probierz poznawał drużynę, a drużyna jego. Oczywiście w seniorskiej piłce jest zupełnie inne granie, lecz mechanizmy, dzięki którym trener dociera do zespołu i wyciąga wnioski także z własnych błędów, bywają bardzo podobne.
Oby taki sam efekt nastąpił teraz z ekipą Biało-czerwonych. Możemy się niepokoić i ciągle narzekać, bo kadra oduczyła nas bezwarunkowej wiary, ale podstawowy fakt jest nie do podważenia – od EURO dzieli nas już tylko jeden mecz, a rywalem wcale nie jest europejski gigant.