MÓWILI, ŻE WYMYŚLIŁEM SYSTEM BUNKIER
– Zanim powspominamy pana karierę trenerską, powiedzmy trochę o tej zawodniczej. Jest pan wychowankiem KTH Krynica, grał też w Cracovii oraz ŁKS Łódź i nawet wystąpił pan w dwóch oficjalnych meczach reprezentacji w 1965 roku przeciwko Finlandii i NRD. Byłem słaby fizycznie i trochę brakowało mi wiary w siebie. Moją zaletą była natomiast dobra jazda na łyżwach i technika, ale to nie wystarczało, gdyż moje strzały nie miały odpowiedniej mocy i nie angażowałem się w starcia ciałem, bo ważyłem tylko 63 kg. Kanadyjczyk Gary Hughes, który jako pierwszy powołał mnie do kadry, śmiał się, że powinienem pić więcej piwa, żeby utyć. (śmiech) Jego zdaniem siłę zdobywało się w lesie, biorąc siekierę do ręki, rąbiąc drzewo i jedząc po pracy dobrego steka.
– Urodził się pan w Krynicy, ale jest też mocno związany z Łodzią, w której mieszka do dziś. Początkowo to miasto mi się nie podobało, ale od razu podobało mi się, że było w nim mnóstwo młodych i pięknych dziewczyn. (śmiech) To natychmiast rzucało się w oczy. W Łodzi mieliśmy za to dobre warunki do treningów. Chciałbym jednak powiedzieć trochę o Krynicy, bo zapewne gdybym tam się nie urodził, to nie grałbym w hokeja. W Krynicy latem królował tenis, a zimą jeździło się na nartach i grało w hokeja, co pozwalało wszechstronnie się rozwijać. Sport wypełniał nasze życie. Pamiętam, jak siadaliśmy przed lodowiskiem obok wieżyczki z głośnikiem i słuchaliśmy radiowych relacji z kolarskiego Wyścigu Pokoju. Z Krynicy przeniosłem się do Krakowa, bo dostałem się na Uniwersytet Jagielloński i zacząłem studiować prawo. Co ciekawe, razem ze mną w ekipie Pasów grał Władysław Radwański, czyli dziadek tenisistek Agnieszki i Urszuli. Po kilku latach w Cracovii przeniosłem się do Łodzi, gdzie na miejscowym uniwersytecie dokończyłem studia prawnicze i zacząłem grać w ŁKS, choć miałem też możliwość przejścia do Legii Warszawa.
– Dość szybko po zakończeniu kariery zawodniczej został pan trenerem ŁKS i prowadził tę ekipę w latach 1981–84.
Już jako zawodnik byłem trenerem młodzieży. Skończyłem studium trenerskie na AWF w Katowicach i razem z reprezentantem kraju Józefem Stefaniakiem o 7 rano prowadziłem zajęcia z 8- i 9-latkami. A trenerem pierwszej drużyny zostałem przez przypadek. Skończyłem grać w 1975 roku i najpierw pracowałem z dziećmi, a potem także z juniorami. Któregoś dnia zadzwonił do mnie sekretarz sekcji i powiedział, że muszę w trybie pilnym zastąpić w seniorach czeskiego trenera Jaroslava Stuchlika, który zrezygnował z prowadzenia ŁKS. Miałem opory, ale ostatecznie zgodziłem się, a potem poprowadziłem ekipę do końca sezonu. I tak to się zaczęło. Musiałem się wiele nauczyć, ale szybko dochodziłem do różnych wniosków, na bieżąco oceniałem skuteczność swoich działań.
– I w czym był pan najskuteczniejszy? Jakie metody działały najlepiej?
Z doświadczenia zawodniczego wiedziałem, że w hokeju najważniejsze jest przygotowanie fizyczne. Jak jesteś dobrze przygotowany, jak nogi niosą, to można naprawdę wiele zdziałać. Poza tym zainspirowany czeską szkołą stawiałem na organizację i dyscyplinę w grze
„PS” z 14.04.1986 38 lat temu MOSKWA 13.4 (inf. wł.). W sobotę na taflach moskiewskiego Pałacu Sportu rozpoczęły się hokejowe mistrzostwa świata grupy A. Spytać można: którego świata, bo to, co się wydarzyło już w pierwszych godzinach turnieju – jest jakby nie z tego! Reprezentacja Polski zwyciężyła broniących złotego medalu Czechosłowaków 2:1!!! Rezultat wprost niewiarygodny, niemożliwy do przewidzenia dla każdego, kto chociaż troche interesuje się lodowym hokejem i zna bezlitosne prawa rządzące tą dyscypliną, nie przynoszącą rozstrzygnięć przypadkowych, nieuzasadnionych. (…)
Brawa dla trenerów, Leszka Lejczyka i Jerzego Mruka. Przekonali zawodników, że warto walczyć, choćby po to, by nie stracić zbyt wielu bramek, co też może mieć znaczenie. No i Polacy stracili tylko jedną. Nie do wiary… obronnej. W ŁKS trenowaliśmy bardzo mocno. Przed moim pierwszym pełnym sezonem w roli szkoleniowca wielu czołowych graczy zrezygnowało z występów w Łodzi. Zamiast etatów dostali stypendia, czyli mieli zarabiać znacznie mniej. Drużyna w zasadzie się rozpadła. Brakowało nam jakości, ale jakoś trzeba było nadrobić braki i próbować przeciwstawić się silniejszym, dlatego jeszcze mocniej skupiłem się na aspektach fizycznych. Aczkolwiek pamiętam, że w połowie któregoś z sezonów przyszedłem rano do szatni przed zajęciami, a tam pusto. Strajk. Hokeiści uznali, że treningi są zbyt ciężkie.
– Już po kilku latach pracy w ŁKS został pan selekcjonerem kadry. Nominację otrzymał pan w 1984 roku po igrzyskach w Sarajewie. Jak do tego doszło?
Emil Nikodemowicz po igrzyskach rozstał się z kadrą i wyjechał do Niemiec, by pracować z klubem EC Braunlage. Na stanowisku selekcjonera był wakat, ale w PZHL długo nie mogli znaleźć odpowiedniego kandydata. W końcu zwołano zebranie. Pojawili się na nim m.in. były trener reprezentacji Józef Kurek, Jerzy Mruk, który był jego asystentem, Jerzy Mależ, Zenon Hajduga, byłem też ja i prezes związku Jan Rodzoń. Prezes zaczął po kolei zadawać wszystkim jedno pytanie: „Czy chce pan zostać trenerem kadry?”. Wszyscy odpowiadali przecząco. Ja też. Jedynie Mależ się zgodził, ale ta deklaracja jakoś nie wpłynęła na dalsze kroki Rodzonia. Potem prezes dotarł do Józefa Kurka i przekonał go, by znów objął kadrę, bo przecież Kurek prowadził już reprezentację m.in. podczas pamiętnych MŚ w 1976 roku w Katowicach, gdzie wygraliśmy z ZSRR. Następnie Kurek wybrał mnie na swojego asystenta. Tak to zapamiętałem. Spotkaliśmy się kilka razy, wymienialiśmy poglądy, pokazywałem mu swoje plany. Wiedziałem, że trzeba odbudować kadrę, która miała swoje problemy po igrzyskach. Chciałem, aby w zespole znów była jedność, wzajemna życzliwość. W drużynie wszelkie urazy trzeba zostawiać za drzwiami szatni. W niej zawsze trzeba osiągnąć porozumienie i my staraliśmy się, by to porozumienie uzyskać. Mówiłem o tym zawodnikom na zgrupowaniu w Cetniewie. Starałem się ich przekonać, że oprócz przygotowania sportowego kluczową kwestią jest wypracowanie tzw. ducha drużyny. Bez niego trudno o sukcesy. Wkrótce mieliśmy udać się na kolejne zgrupowanie do Zakopanego, ale Kurek zadzwonił do mnie, poinformował, że nie przyjedzie, że rezygnuje z funkcji selekcjonera i dopiero za jakiś czas powie mi, dlaczego tak postąpił. Nigdy mi jednak nie wyznał, co było powodem tej decyzji, a ja już później nie naciskałem, nie drążyłem. Po jego rezygnacji w Zakopanem porozmawiałem z wiceprezesem PZHL ds. sportowych Stanisławem Rączym o dalszej pracy, już w roli głównego trenera. Do współpracy zaprosiłem Jurka Mruka. Zatem moim asystentem został kolega z kortu w Krynicy i tafli w Krakowie. Jurek też urodził się w Krynicy, był bramkarzem, dzieliliśmy szatnię w Cracovii. Niebawem pojechaliśmy do RFN na sparingi, które były pierwszym etapem przygotowań do MŚ Grupy B w 1985 roku we Fryburgu.
– Te mistrzostwa zakończyły się triumfem i awansem do elity. Warto jednak wspomnieć, że pomogli wam Holendrzy. Sytuacja w ostatnim dniu zawodów była skomplikowana. Wygraliście 5:0 z Austrią, ale musieliście czekać na rezultat w meczu Szwajcaria – Holandia. Ścigający was Szwajcarzy w przypadku zwycięstwa różnicą przynajmniej pięciu bramek mogli zepchnąć polski zespół na drugie miejsce. Na szczęście gospodarze przegrali z Holandią 2:6 i mogliście świętować.
Dokładnie tak było. Kluczem do sukcesu było właściwe przygotowanie fizyczne oraz świetna organizacja gry. Dobrze wyglądaliśmy w obronie, nie łapaliśmy zbyt wielu kar i wyprowadzaliśmy szybkie kontry. Współpracowaliśmy wtedy z dr. Jerzym Wielkoszyńskim, słynnym fizjologiem, który pomagał Antoniemu Piechniczkowi w przygotowaniach piłkarskiej kadry m.in. przed mundialem w Hiszpanii w 1982 roku. Dzięki jego testom na początku sezonu w okresie przygotowawczym i tuż przed MŚ mogliśmy monitorować poziom zmęczenia i dopasować metody treningowe do aktualnych potrzeb zawodników.
– Zwycięstwo we Fryburgu umożliwiło wam start w MŚ Grupy A w 1986 roku. Zmagania w Moskwie rozpoczęliście od potyczki z broniącą tytułu Czechosłowacją i sprawiliście gigantyczną sensację, wygrywając 2:1. Dwa gole strzelił Jerzy Christ, a w bramce fenomenalnie spisywał się Franciszek Kukla. Jak pan wspomina to spotkanie? Kierownik wyszkolenia PZHL Jacek Bieniek słuchał relacji z tego meczu w czeskim radiu, w którym komentator powiedział, że trener Lejczyk zastosował system „Bunkier”. Rzeczywiście głównie się broniliśmy. Kapitalnie nam to wychodziło. Szczególnie trzeba docenić Christa, który moim zdaniem był jednym z najlepszych środkowych w dziejach naszego hokeja. W grudniu 1984 roku podczas meczu z Włochami w Warszawie Jerzy zerwał więzadło w kolanie, ale dzięki zabiegowi wykonanemu przez doktora Jerzego