CITKOMANIA I NAGLE CISZA
Niemożliwe, że to już 50 lat. Bo ja się czuję na 38. Góra dwa lata więcej, niż mają teraz Robert Lewandowski i Kamil Grosicki. No ale żarty na bok. Pół wieku życia sprzyja podsumowaniom. Jeszcze wiele może się wydarzyć, każdy następny dzień jest dla nas tajemnicą, ale mój piłkarski rozdział już dawno został zamknięty. Często jestem pytany, co byłbym w stanie osiągnąć w futbolu, gdyby nie ta fatalna kontuzja. Na pewno bardzo dużo. Czuję, że byłem przygotowany na wielkie granie, miałem predyspozycje. Nie bałem się żadnego obrońcy, nawet tych największych. Pokazałem to w Lidze Mistrzów. Ciężko było mi zabrać piłkę. Gdy oglądam czasem urywki starych meczów, od razu poprawia mi się humor.
Nie wiesz, co by się stało
Nie jest jednak tak, że przez te wszystkie lata po kontuzji narzekam na zły los, że mi zabrał wielką karierę. O nie. Życie to fajna przygoda, w której nie warto patrzeć do tyłu i zanurzać się w przeszłości. Zawsze dzieje się coś nowego, możesz jeszcze więcej stracić, jeżeli to przegapisz. Pewnie, że żałuję, że nigdy nie zagrałem w wielkim zachodnioeuropejskim klubie, a sam najlepiej wiem, jak było blisko. Nieraz słyszy się jednak o piłkarzach, którzy byli bohaterami głośnych transferów, a potem okazywało się, że w tym nowym klubie się nie odnaleźli, odbiło im, rozmienili talent na drobne. Czyli tak na bank to jednak nie wiesz, co by się stało. Już w młodości nauczyłem się patrzeć na życie inaczej. A ta fatalna kontuzja nauczyła mnie jeszcze jednej ważnej rzeczy: jeżeli mam zdrowe ręce i nogi, to jestem szczęśliwy. Budzę się rano i jestem uśmiechnięty, bo cieszę się z tego, co mam.
Liverpool, Arsenal, AC Milan… Zimą 1997 roku mogłem zostać piłkarzem Blackburn Rovers, ale… nie chciałem. Powiedzmy sobie szczerze – z mojej * uwzględnione są mecze i gole tylko w najwyższej klasie rozgrywkowej w danym kraju