„PS” z 7.01.1997 27 lat temu W niedzielę agencja Reutera powołując się na informacje tygodnika „The People” podała, że możliwe jest przejście Marka Citki z Widzewa Łódź do angielskiego Blackburn Rovers. Polak miałby kosztować 4 miliony funtów, czyli 6,75
perspektywy to była słaba oferta. To znaczy Anglicy kładli na stół duże pieniądze, jednak mnie interesował aspekt sportowy i on mi się nie podobał. Chciałem odejść do jednej z najmocniejszych lig Europy i kierunek angielski był oczywiście w porządku, ale dla mnie równie ważny był warunek numer dwa, czyli musiał to być klub w danej lidze z TOP 5, z odpowiednim potencjałem, ambicjami, z wielką marką. Blackburn było mistrzem Anglii z 1995 roku, ale gdy chciało mnie zakontraktować, było już znacznie niżej w tabeli, w dolnej połowie. Odzywały się inne kluby, które mnie pociągały – Liverpool, Arsenal, Inter Mediolan, AC Milan… Przyznaję, że Blackburn proponowało największą kwotę transferową, było skłonne zapłacić 4 mln funtów i dlatego się o tym mówiło, choć tak naprawdę w jego stronę nie patrzyłem. Owszem, poleciałem nawet do Anglii, bo wszystkim wokół bardzo zależało, były naciski, żebym przynajmniej odwiedził klub, miasto, zobaczył, jak tam jest. Załatwiono nawet zgodę selekcjonera Antoniego Piechniczka, abym w związku z tym mógł trogol chę później dołączyć na zgrupowanie kadry na Cyprze. Pewnie liczyli, że gdy zobaczę wszystko na miejscu, to mnie przekonają, ale ja wiedziałem, że nie dam się skusić. Miałem inny plan: chciałem dokończyć sezon w Widzewie, obiecałem to także kibicom. Byłem w klubie walczącym o obronę mistrzowskiego tytułu, grałem w reprezentacji, ciągle się rozwijałem, dlatego miałem pewność, że ofert nie zabraknie, bo one cały czas się pojawiały.
23 lata po Janie Domarskim
To był mój szczyt, choć wtedy zdawało mi się, że nie jestem nawet w połowie drogi. Po awansie i grze w fazie grupowej Ligi Mistrzów, po golu z Atletico Madryt, kiedy przelobowałem Molinę kopnięciem piłki z 40 metrów, po bramce zdobytej na Wembley stałem się ogromnie popularny, okazało się, że nie tylko wśród kibiców piłki nożnej. Strzelenie gola Anglikom w ich piłkarskiej świątyni to było coś niesamowitego. Zrobiłem to 23 lata po Janie Domarskim, ale choć tak jak on strzeliłem na 1:0, to myśmy w kwalifikacjach do mundialu ostatecznie przegrali 1:2. Mój zrobił jednak w Polsce furorę, tym bardziej że już dwa tygodnie przed meczem mocno podgrzewano temperaturę. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, to była całkiem przyjemna presja. Nigdy nie paraliżował mnie pełny stadion, świetni rywale. Przeciwnie, im lepsi, tym mocniej się czułem. Kochałem taki stres. Zawsze lubiłem grać na ryzyku, z fantazją, ze sztuczkami technicznymi, dryblingami. Piłka to zabawa. Nie mogłem się doczekać, aż wejdę na boisko. Dzień wcześniej w hotelu graliśmy z Tomkiem Hajto w snookera, zrobiła się pierwsza w nocy. Mówiłem mu: „Dobra, spokojnie. Mecz dopiero wieczorem, śniadanie o dziesiątej, jeszcze zdążymy się wyspać”.
Cud w telewizji
To wtedy wymyślono określenie „citkomanii”. Z ręką na sercu przyznaję, że dość długo nie zdawałem sobie sprawy z jej roz