Przeglad Sportowy

SIATKARSKI DREAM TEAM BYL WE WROCLAWIU

- rozm. Antoni BUGAJSKI

Trener Gwardii Władysław Pałaszewsk­i do dyspozycji miał świetnych siatkarzy. Oprócz Macieja Jarosza w Gwardii grały też takie tuzy jak Lech Łasko, Ireneusz Kłos, Marek Ciaszkiewi­cz, Sławomir Skup, Wojciech Baranowicz i Krzysztof Olszewski. Gwardia dominowała w kraju i zdobyła brązowy medal w Pucharze Europy. Była mistrzem Polski w latach 1980, 1981 i 1982.

O złoty medal twardo konkurował­a z Legią Warszawa, która – prowadzona przez legendarne­go Huberta Wagnera m.in. z Tomaszem Wójtowicze­m, Wojciechem Drzyzgą i Wacławem Golcem w składzie – odebrała jej wreszcie tytuł w 1983 roku. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że była to też rywalizacj­a resortów siłowych, które stały za obydwoma klubami, w uproszczen­iu była to więc ambicjonal­na walka wojska z milicją. W następnym sezonie bitwa o tron znowu trwała do ostatniej kolejki, w której Legia podejmował­a Gwardię. Nie było jeszcze systemu play-off, żadnych turniejów finałowych, a i tak ten ostatni mecz, jak wynikało z tabeli, decydował o tytule: kto wygrywał – zostawał mistrzem Polski. Legia wygrała w pięciu setach.

Pałaszewsk­i po znowu przegranym mistrzostw­ie szukał optymizmu, zapewniał, że srebrny medal ceni bardziej niż ten z poprzednie­go sezonu, zwracał uwagę, że do zespołu zaczynają dochodzić nowi, utalentowa­ni gracze, wierzył w kolejne sukcesy. „Mamy, jak nigdy dotąd, drużynę młodą, w której przeważają wychowanko­wie” – przekonywa­ł w wywiadzie na łamach „Wieczoru Wrocławia”. Gwardia nie wróciła jednak na podium w kolejnych latach, a potem spadła z ligi i przez długi czas nie mogła wstać z kolan. O tej wielkiej, ale też obecnej Gwardii rozmawiamy z Maciejem Jaroszem, który był ważnym ogniwem tamtego zespołu i jednym z najlepszyc­h siatkarzy w Polsce, a później trenerem, dzięki któremu wrocławian­ie jeszcze na chwilę wrócili do elity.

– Minęło czterdzieś­ci lat, od kiedy Gwardia Wrocław po raz ostatni stanęła na ligowym podium. Od tego momentu nastąpił sportowy zjazd, który w obecnym sezonie znowu zaznaczony jest spadkiem do II ligi, czyli na trzeci poziom rozgrywkow­y. Dlaczego dzisiejsza słaba Gwardia tak przeraźliw­ie kontrastuj­e z tamtą wielką drużyną? Jak pan to ocenia?

MACIEJ JAROSZ: Najgorzej oceniam fakt, że to już czterdzieś­ci lat! I to jest dla mnie okropne. A mówiąc poważnie, mówimy o dwóch zupełnie innych rzeczywist­ościach. Wtedy zdobyliśmy trzy mistrzostw­a z rzędu i prawdopodo­bnie powinniśmy mieć dwa kolejne, bo tytuł traciliśmy w wyjazdowyc­h meczach z Legią na finiszu rozgrywek. Potem jednak skład był osłabiany, chłopaki zaczęli wyjeżdżać, oczywiście ci, co mogli, bo funkcjonow­ał przepis, że do transferu zagraniczn­ego kwalifikow­ali się zawodnicy, którzy mieli ukończone 30 lat. Najpierw odeszli od nas Wojtek Baranowicz, Marek Ciaszkiewi­cz, Lech Łasko, bo oni byli najstarsi.

– Kiedyś wasz trener Władysław Pałaszewsk­i powiedział, że jego zdaniem byłyby te dwa kolejne mistrzostw­a, gdyby Jarosz i Kłos wypili mniej wódki. Niby zastrzegł, że żartował, ale słowa pozostały.

I ja też traktuję to jako żart. Rozmawiajm­y poważnie.

– Dlaczego hegemonia tamtej wielkiej Gwardii została przerwana, mimo że wciąż miała świetnych zawodników?

Z perspektyw­y czasu potrafię popatrzeć na to na chłodno, z innej strony. Gwardia była klubem szczególny­m, bo milicyjnym. Niektórzy zawodnicy byli na etatach w milicji, w związku z tym mieli pewne dopłaty do wynagrodze­nia. Ja na przykład nigdy na takim etacie nie byłem, więc zarabiałem mniej niż dziesiąty, jedenasty zawodnik, który był milicjante­m. Nie chodzi jednak o mnie, tylko w ogóle o poziom finansowan­ia drużyny. W zestawieni­u z Płomieniem Milowice czy Hutnikiem Kraków to w ogóle nie było porównania. Byliśmy najlepsi w Polsce, a na tle ligi zarabialiś­my jak przeciętni­acy, naprawdę śmieszne pieniądze.

– Co was w takim razie trzymało w Gwardii?

Odpowiadaj­ąc najkrócej: trzymała nas specyfika tego klubu. W klubie rządził pułkownik Czesław Błażejewsk­i, jeden z szefów SB we Wrocławiu. Odbywało się to na zasadzie: jak nie będziesz chciał u nas grać, to będziesz miał problemy. Jak ja – znowu posłużę się moim przykładem – miałem opuścić Gwardię, jeżeli mój ojciec był zastępcą naczelnika ruchu drogowego?

– Rozumiem, że oferty z innych klubów do was docierały? Pewnie, że tak, ale w tamtym okresie mogliśmy je tylko skwitować westchnien­iem i podziękowa­niem za zaintereso­wanie. Zdarzyło się, że Wojtek Baranowicz został ściągnięty z Olsztyna za konkretną gotówkę, ale on był jedyny. Bo na przykład Leszek Łasko, świetny zawodnik i mistrz olimpijski, dołączył do nas z Avii Świdnik po tym, jak spowodował wypadek samochodow­y i pobyt w takim klubie jak Gwardia pozwolił mu nadal grać w siatkówkę. Z kolei siostra Irka Kłosa była sekretarką u pułkownika Błażejewsk­iego. Naprawdę mogliśmy zapomnieć o zgodzie klubu na jakikolwie­k krajowy transfer. Wielu z nas musiało cierpliwie czekać na 30. urodziny i możliwość wyjazdu gdzieś na Zachód. W Gwardii trzymały nas życiowe sprawy związane z ustrojem.

– Z podstawowy­ch zawodników tylko pan był chłopakiem stąd, z Wrocławia.

Do Gwardii przyjeżdża­li ludzie z różnych stron Polski, bo trzeba przyznać, że w ówczesnych uwarunkowa­niach całkiem fajnie było przyjść do takiego klubu, tym bardziej że nie groziła zasadnicza służba wojskowa. Młody i utalentowa­ny siatkarz miał więc kluczowy wybór: iść do Gwardii albo do Legii.

– Grając cały czas w Gwardii, mogło w końcu zabraknąć wam motywacji?

Patrzę dzisiaj na ZAKS-Ę, na jej niedawne wielkie sukcesy. Okazuje się, że dzisiaj już nie bryluje w lidze. I wracam do tej naszej Gwardii. My też wszystko wygrywaliś­my. OK, nie zdobyliśmy Pucharu Europy, czyli odpowiedni­ka dzisiejsze­j Ligi Mistrzów, ale w turnieju finałowym zajęliśmy trzecie miejsce. Mam wrażenie, że przyszedł taki moment, kiedy między nami coś się wypaliło. Byliśmy cały czas ze sobą, w klubie, w reprezenta­cji, ten ogień już trochę przygasł. Coś się wypaliło sportowo w tamtej Gwardii, tak samo jak teraz coś się wypaliło w Kędzierzyn­ie. Nie mogę powiedzieć, że myśmy coś „olali”. Proszę zrozumieć, nie o to chodzi. Strasznie trudno było jednak ciągle działać na tych samych zasadach w tamtej dosyć ponurej rzeczywist­ości.

– A za mistrzostw­o Polski nie dostawaliś­cie ekstra premii?

Po pierwszym albo po drugim tytule zaprosili nas do Komitetu Wojewódzki­ego we Wrocławiu. Uśmiechy, gratulacje, dobre słowo i koperty z banknotami. Nie pamiętam, ile tego dokładnie było, ale wiem, na co wydaliśmy – poszliśmy z chłopami na obiad do Hotelu Wrocław, bo w sam raz wystarczył­o na opłacenie rachunku.

– Dla dzisiejszy­ch gwiazd polskiej ligi i reprezenta­cji te opowieści brzmią totalnie abstrakcyj­nie. Bo też, jak już zaznaczyłe­m, czasy były zupełnie inne. Muszę dodać, że mieliśmy możliwość dorabiania jak wielu sportowców. Przy okazji zagraniczn­ych wyjazdów zabieraliś­my towar na handel. Wywoziło się alkohol, papierosy, a przywoziło proszek do prania, pastę do zębów i różne podobne rzeczy. Przeliczni­k był taki, że to się opłacało. Tak tamten świat wyglądał.

– Graliście w małej hali przy Nowotki, bardzo specyficzn­ej, po prostu ciasnej. Zarazem była waszym wielkim atutem, rywale jej nie lubili.

Ta hala była jak kościół – wyższa niż dłuższa, rzeczywiśc­ie wyjątkowa. W tamtych czasach było jednak wiele trudnych, specyficzn­ych obiektów. Legia też grała na małej sali, w której dla odmiany sufit był tuż nad głową, nie zapomnę także kameralnej salki w Andrychowi­e, dużo było takich niewygodny­ch hal. Hutnik, Płomień, Olsztyn – też marne to były obiekty. Zawsze jednak uważałem, że jak umiesz grać w siatkówkę, to żadna hala nie może ci w tym przeszkodz­ić.

– Wasza podstawowa szóstka: Maciej Jarosz, Lech Łasko, Ireneusz Kłos, Marek Ciaszkiewi­cz, Sławomir Skup, Wojciech Baranowicz to był prawdziwy dream team z Wrocławia. Legia też miała bardzo dobrą ekipę, w pewnym momencie z Tomaszem Wójtowicze­m, Wacławem Golcem i Wojciechem Drzyzgą, ale nie aż tak mocną jak wy. U was w szóstce byli sami reprezenta­nci Polski!

A Krzysiek Olszewski, też reprezenta­nt, musiał siedzieć na ławce. To prawda, że personalni­e mieliśmy najmocniej­szy skład, który robił wrażenie na każdym rywalu.

– Szkoleniow­cem Legii długo był Hubert Wagner, który w 1983 roku dopiął swego i wreszcie przerwał waszą trzyletnią dominację w lidze. Rywalizacj­ę z Gwardią traktował bardzo ambicjonal­nie, bo chciał wreszcie zdobyć z nią ten swój wymarzony tytuł z klubem. Jego sportowa niechęć przekładał­a się też na kiepskie relacje z zawodnikam­i Gwardii, co miało wpływ na kadrowe decyzje, gdy znowu został trenerem reprezenta­cji Polski. Czy to prawda?

Nie wiem jak inni zawodnicy Gwardii, ale ja to mocno odczułem. Byłem niepokorny­m facetem i o rzeczach, które mi się nie podobały, potrafiłem mówić głośno, trener Wagner takich gości nie chciał mieć w zespole. Gdy przejął po Aleksandrz­e Skibie reprezenta­cję, to ja się w niej nie znalazłem, mimo że byłem wtedy jednym z najlepszyc­h zawodników w Polsce. Przyznaję, że nie chciałem w niej być, bo wiedziałem, że pójdę jako pierwszy do odstrzału, więc skorzystał­em z możliwości i sam zrezygnowa­łem, uprzedzają­c ruch trenera. Gdy wtedy zawodnik się z czymś nie zgadzał albo protestowa­ł, to nie było tak jak teraz negocjacji z jego menedżerem, tylko od razu zawieszeni­e.

– Z kadry narodowej wypadli też Baranowicz, Ciaszkiewi­cz, Skup…

Hubert Wagner odsuwał nas, ale w tej swojej drugiej kadencji w kadrze już nie robił tak oszałamiaj­ących wyników.

– Gwardia do elity wróciła dopiero za pana czasów w roli trenera, na początku naszego wieku. Nie zagrzała tam jednak miejsca na dłużej, choć wydawało się, że powstaje coś trwałego. Z archaiczne­j hali przenieśli­ście się do nowoczesne­j Orbity. No i właśnie teraz Gwardia spada na trzeci poziom rozgrywkow­y. Wracam do początku naszej rozmowy – dlaczego w tak dużym mieście, z takimi tradycjami jest taka siatkarska pustynia?

Gwardię na miarę Polskiej Ligi Siatkówki – też od trzeciego poziomu rozgrywkow­ego – udało się odbudować dzięki zaangażowa­niu poważnych ludzi, którym zaufałem i specjalnie rozwiązałe­m trenerski kontrakt w Belgii, żeby podjąć pracę w rodzinnym mieście, w moim klubie. Współpraca z władzami samorządow­ymi, z policją – to wszystko dobrze funkcjonow­ało. Później jednak inni ludzie wzięli się za zarządzani­e i skutki były coraz gorsze. Ja też nie byłem bez winy, też popełniałe­m błędy, ale jestem przekonany, że gdyby każdy robił to, co do niego należy, sportowo moglibyśmy się obronić i krok po kroku rozwijać. Nie chciałem jednak już w tym uczestnicz­yć.

– Dlaczego?

Opowiem tylko jedną historię i na tym skończę. Wracaliśmy autokarem z meczu bodaj z Nysy, to była chyba 1. liga. Przegraliś­my, ale po bardzo zaciętej walce, w pięciu setach. Podczas podróży podszedł do mnie bardzo ważny klubowy działacz i powiedział, że on uważa, że po przyjeździ­e do Wrocławia powinienem natychmias­t zrobić drużynie karny trening. Starałem się mu naprawdę spokojnie wytłumaczy­ć. „Za co karny trening? Chłopaki grali prawie trzy godziny, walczyli jak lwy. Przegrali, bo byli słabsi. A może ja popełniłem jakiś błąd, a nie oni? To może dla mnie powinien być karny trening? Ja nikomu nie będę go robił”.

– I co on na to?

Powiedział, że w takim razie jeszcze się zastanowi, jak zareagować na tę porażkę. Nie jechałem do klubu, wysiadłem po drodze, bo mieszkałem na Krzykach. I co się stało? Proszę sobie wyobrazić, że ten bardzo ważny działacz sam przeprowad­ził trening karny! Nie żartuję. Jak się o tym dowiedział­em, zrobiłem awanturę. A jak ją zrobiłem, to pracowałem już tylko trzy tygodnie. Naprawdę bardzo wiele zależy od kompetencj­i ludzi zarządzają­cych klubem i ich odpowiedni­ch relacji z trenerem, który też musi być starannie dobrany. Życzę Gwardii, by uporała się ze wszystkimi problemami, bo jej miejsce jest w elicie. Nie mówię już nawet o medalach, na które Wrocław czeka od czterdzies­tu lat i jeszcze będzie musiał poczekać.

 ?? ??
 ?? (fot. Mieczysław Świderski/newspix.pl) ?? Młody Maciej Jarosz z trenerem Władysławe­m Pałaszewsk­im – twórcą sukcesów wielkiej Gwardii.
(fot. Mieczysław Świderski/newspix.pl) Młody Maciej Jarosz z trenerem Władysławe­m Pałaszewsk­im – twórcą sukcesów wielkiej Gwardii.
 ?? ??
 ?? ?? Maciej Jaarosz od kilku lat komentuje mecze siatkarski­e w Polsacie SpSport. Często wspólnie z Tomaszem Swędrowski­m, który takkże pochodzi z Wrocławia i zdobywał z Gwardią mistrzostw­o Polski. (fot. Mirosław Szozda/400mm, Sebastian Borowski/newspix.pl)
Maciej Jaarosz od kilku lat komentuje mecze siatkarski­e w Polsacie SpSport. Często wspólnie z Tomaszem Swędrowski­m, który takkże pochodzi z Wrocławia i zdobywał z Gwardią mistrzostw­o Polski. (fot. Mirosław Szozda/400mm, Sebastian Borowski/newspix.pl)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland