OBLICZE KADRY POZNAMY
We wtorkowy wieczór organizuję swoje urodziny połączone z oglądaniem meczu w Cardiff. Mam nadzieję, że skończę imprezę z szerokim uśmiechem na ustach. Wierzę w awans i życzę tego z całego serca – mówi Mariusz Piekarski.
ROBERT BŁOŃSKI: Rozmawiamy w piątek 22 marca w pana 49. urodziny. Za rok zmiana kodu, piątka pojawi się z przodu. Czego życzyć oprócz zdrowia?
MARIUSZ PIEKARSKI (BYŁY REPREZENTANT POLSKI, PIŁKARZ M.IN. JAGIELLONII, LEGII, FLAMENGO I BASTII): Wszystko układa się, jak należy, tak w rodzinie, jak i w biznesie. Na jedno nie mam wpływu – zdrowie – oby dopisywało, to na resztę zapracuję. Mówiąc w skrócie: cały czas do przodu, choć nie da się ukryć, że człowiek trochę się już starzeje, PESEL daje o sobie znać. Ale humor dopisuje. Przyznam, że teraz dbam o siebie bardziej, niż kiedy grałem w piłkę. Wtedy raczej omijałem siłownię, teraz ćwiczę trzy razy w tygodniu. Odwrotna kolejność, ale co zrobić – znamy się długo, więc nie będę bajek opowiadał. Widocznie tak miało być – karierę miałem krótką, ale owocną i treściwą. Niczego nie żałuję, nie dzielę włosa na czworo, że mogło być inaczej. Po karierze miałem miękkie lądowanie – może dlatego, że zawsze miałem na siebie pomysł. Od dziecka przejawiałem smykałkę do różnego rodzaju transakcji, negocjacji, handlu – umiałem kombinować, szybko chciałem uniezależnić się od rodziców i to mi się udało. Przypominam sobie, że w wieku 20 lat udzieliłem jednego z pierwszych wywiadów i powiedziałem, że za jakiś czas zostanę menedżerem piłkarskim. Zawsze mnie to pociągało, miałem do tego dryg, dobrze się w tym odnajduję. W wieku 27 lat skończyłem z graniem w piłkę i zająłem się sprawami piłkarzy. Na początku nie każdy chciał mi zaufać. Przełomem było sprowadzenie do Legii Brazylijczyków Edsona i Rogera na początku 2006 roku. Pomogli wywalczyć klubowi mistrzostwo Polski i moja „menedżerka” ruszyła z kopyta. Reprezentacja nie zepsuła panu humoru, wygrywając dzień przed urodzinami 5:1 z Estonią. Rywal okazał się słabszy, niż myśleliśmy. Uważałem, że mecz potoczy się właśnie w taki sposób – graliśmy na Narodowym, więc nie przypuszczałem, że rywale będą w stanie nam zagrozić. U chłopaków widziałem entuzjazm, dużą chęć grania do przodu, pozytywne nastawienie. Egzamin zdali celująco, ale umówmy się – skala trudności nie była duża. To trochę jakby zdolnemu maturzyście kazać teraz rozwiązać zadania ósmoklasisty. W dodatku rywal od 30. minuty grał w osłabieniu, więc nie był w stanie nam zagrozić. Teraz jednak czekam już na wtorkowe starcie z Walią – będzie zdecydowanie trudniej. Tego dnia odbędzie się moja impreza urodzinowa połączona z oglądaniem meczu w Cardiff. Mam nadzieję, że także dzięki naszym piłkarzom skończę ją z szerokim uśmiechem na twarzy. Impreza będzie raczej kameralna, zdecydowanie „grubsze” świętowanie planuję za rok. Jesteśmy z żoną z tego samego rocznika, więc „50” zamierzamy świętować z przytupem. Wracając do meczu z Estonią – w spotkaniach z rywalem tej klasy wiele można przegrać, a mało zyskać. Wszyscy oczekiwali zwycięstwa, zadanie zostało wykonane. Teraz chciałbym już odciąć się od tego spotkania. Czwartkowe zwycięstwo to jedynie półśrodek, by zdobyć to, czego wszyscy oczekujemy. We wtorek w Cardiff nie będzie faworyta, półtora roku temu w spotkaniu o utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów wygraliśmy na tamtym stadionie, ale teraz to nie będzie miało znaczenia. Walia też jest nakręcona, czeka nas trudny mecz.
Co się panu podobało w czwartkowym meczu, a co nie – w kontekście występu w Cardiff?
Cieszyła wymienność pozycji, dobra gra pomocników i skrzydłowych – Przemek Frankowski i Nicola Zalewski – dla mnie MVP spotkania, byli w znakomitej formie. Zmartwiła mnie stracona bramka. W tamtej sytuacji zabrakło zdecydowania w ataku na przeciwnika, który oddawał strzał. Jakub Moder się poślizgnął, Jan Bednarek „za miękko” zaatakował rywala i stało się. Ale trudno. Wiem, że Wojtek Szczęsny strasznie się zdenerwował, jednak może to zdarzenie wpłynie na nas mobilizująco we wtorek i spowoduje konkretniejszy odbiór piłki w podobnych okolicznościach. Zawsze uważałem, że takie błędy zdarzają się w jakimś konkretnym celu – niech to będzie przestroga, nie wolno zlekceważyć żadnego zawodnika, nie ma większego sensu grać i bronić głęboko. Więcej wniosków brak, Estonia nie była miarodajnym przeciwnikiem, nie zmusiła nas do gry defensywnej, nie przysporzyła szczególnych zmartwień. Polska strzeliła pięć goli, ale żadnego nie uzyskał napastnik. Strzelali pomocnicy – po to są na boisku. Mają pomagać w obronie i w ataku. W polu karnym było gęsto, stoperzy byli jak przyklejeni do siebie, grali ofiarnie, więc nasi wbiegali z drugiej linii albo wygrywali pojedynki na skrzydle i było im łatwiej. Napastnicy mieli okazje, może któremuś wpadnie we wtorek.
Na tle rywali Frankowski, Zalewski oraz Jakub Piotrowski wyglądali jak zawodnicy z innej planety.
No tak, ale ocena nie może być miarodajna. Na pewno jednak przekonujące, bezproblemowe, wyraziste zwycięstwo zbudowało morale zespołu. Prawdziwe oblicze polskiej drużyny poznamy dopiero w Walii.
Obcy stadion, niesprzyjający kibice, zdeterminowani walijscy piłkarze, którzy przecież w przekonującym stylu pokonali Finlandię, czyli przeciwnika silniejszego niż nasz. Musimy pokazać charakter, siłę mentalną, pewność, jakość i umiejętności. Kluczem będzie spokój w rozgrywaniu piłki. Naprawdę nie mogę się doczekać tego starcia. Liczę, że nasi sprostają wyzwaniu, że przeniosą entuzjazm z czwartku na wtorek i wydrą zwycięstwo. Pamietajmy, że to finał, poprawki nie ma, musi być zwycięstwo, więc należy się liczyć z dogrywką czy karnymi. Kluczem będzie koncentracja i odpowiedzialność przy konstruowaniu akcji. Walijczycy po odbiorze piłki błyskawicznie przechodzą z obrony do ataku, nie bawią w długie rozgrywanie, podawanie, nie ma tzw. masowania piłki – chcą jak najszybciej i w jak najprostszy sposób przedostać się pod bramkę rywala. Dlatego musimy być niezwykle uważni po stratach i brać pełną odpowiedzialność. Uważam, że należy też szybko transportować akcje pod ich pole karne, bo to stamtąd strzela się najwięcej goli. Szczerze mówiąc, mam obawy, ponieważ widzę, że czasem gubimy się po stracie piłki, ciężko nam idzie odbudowanie pozycji i powrót do swojej strefy. Nie wiem, jaki wariant wybierze trener Walijczyków, czy na nas ruszą. Jestem jednak przekonany, że mamy ich dobrze rozpracowanych, tak samo oni nas. Po losowaniu półfinałów było jasne, że w tej czwórce najbardziej prawdopodobny finał to starcie Walii z Polską.
Co z meczu z Estonią należy zabrać do Walii? Zaraz pan powie: wynik. Nie, nie. Przede wszystkim entuzjazm. Wygraliśmy lekko, łatwo i przyjemnie. Atmosfera wokół zespołu trochę się uspokoiła, wróciła pewna dawka optymizmu. To nie były ubiegłoroczne męki z Mołdawią czy nawet Wyspami Owczymi, tylko przekonująca wygrana. Zaczęliśmy mocno, siedliśmy na Estończyków, do zdobycia bramki niemal nie wypuściliśmy ich z połowy. Gdybyśmy do Walii jechali po takim występie jak wspomnianych jesiennych meczach w Warszawie, poziom niepewności byłby o wiele wyższy.
Czyli, mówiąc krótko, awansujemy do EURO?
Nie wiem. Kibicuję, wierzę i życzę, ale będzie ciężko. Nie odważę się niczego przesądzić, gdybyśmy grali w Warszawie, powiedziałbym wprost: jesteśmy zdecydowanym faworytem, ale gramy tam.