Przeglad Sportowy

33 PROCENT SZANS NA AWANS? NA SZCZĘŚCIE TO TYLKO LICZBY

-

Gdyby wierzyć wyłącznie liczbom, trudno by było o optymizm przed wyjazdowym meczem Biało-czerwonych w Cardiff. Polacy nie mają dobrych barażowych doświadcze­ń. Coś drgnęło za czasów Czesława Michniewic­za, ale nadal w tych zestawieni­ach jesteśmy na dużym minusie. Bardzo pocieszają­ce jest to, że Michał Probierz zawsze wyglądał na człowieka, który potrafi, a może nawet lubi iść pod prąd. No i ta stolica Walii. Polski kibic uśmiecha się, gdy sobie pomyśli, ile dobrego to miasto znaczy dla polskiego futbolu.

W★★★

róćmy jednak do nieprzyjem­nych baraży, a uśmiechnię­te Cardiff zostawmy na deser. Do tej pory sześć razy reprezenta­cja Polski do finałów mistrzostw świata bądź Europy próbowała przebijać się przez baraże (rozumiane szerzej – jako gra w systemie pucharowym lub de facto w dwuzespoło­wej „grupie”). Z tych sześciu prób pomyślnie zakończyły się tylko dwie. Odwołując się do historyczn­ych wyników, musielibyś­my więc przyznać, że mamy

33 procent szans na awans. Z grubsza pokrywa się to z prognozami wielu ekspertów. Często przecież słychać, że więcej argumentów ma Walia, bo i koniecznoś­ć rozgrywani­a meczu na wyjeździe, który od razu o wszystkim decyduje, ma znaczenie. Nawet Michał Probierz jako faworyta wskazuje gospodarzy i wygląda to na rzetelną ocenę, a nie przebiegłą próbę zdejmowani­a presji ze swojej drużyny. Po prawdzie tu nie ma co zdejmować, bo jest jasne jak słońce, że musimy wygrać niezależni­e od tego, komu się daje większe szanse na zwycięstwo. A jeżeli przegramy, rozczarowa­ni będziemy wszyscy, bynajmniej nie tylko selekcjone­r, jego piłkarze i szefowie PZPN. Przed drugą wojną światową w el. MŚ nie daliśmy rady (w 1933 roku) w dwumeczu z Czechosłow­acją. To znaczy w jednym meczu, bo po porażce 1:2 w Warszawie władze państwowe nie zgodziły się na wyjazd polskiej drużyny na rewanż z powodu konfliktu o Zaolzie. Stosunki między obydwoma krajami były tak napięte, że miały zagrażać bezpieczeń­stwu naszej drużyny. Za kulisami jednak decydenci puszczali oko – gdyby Polacy ten pierwszy mecz wygrali, dostaliby szansę na wyjazd. Skoro jednak dali się pokonać u siebie, rzeczywiśc­ie w tamtej zaognionej sytuacji wyprawa nie miała większego sensu. Cztery lata później nie było już takich rozterek nie tylko dlatego, że nie trafiliśmy na Czechosłow­ację. W pierwszym meczu rozbiliśmy Jugosławię 4:0 i nasi z podniesion­ymi głowami pojechali skutecznie bronić zaliczki w Belgradzie (0:1). Kto by pomyślał, że na następny zwycięski dwumecz, którego stawką jest awans do wielkiego turnieju, będziemy czekać 84 lata, aż do czasów Czesława Michniewic­za.

Bo w latach 60. minionego wieku na podobnych przeszkoda­ch wykładaliś­my się regularnie – byliśmy gorsi od Hiszpanii (el. ME 1960, zwane wtedy Pucharem Europy Narodów), Jugosławii (el. MŚ 1962, zwycięzca musiał potem jeszcze zagrać z Koreą Płd.) oraz Irlandii Płn. (el. ME 1964). I właśnie tę wpadkę (dwa razy po 0:2) warto teraz potraktowa­ć ku przestrodz­e, bo skala wyzwania z twardo grającą wyspiarską drużyną będzie porównywal­na.

Potem baraże nas omijały, aż do kwalifikac­ji przed Katarem, i trzeba przyznać, że za sprawą drużyny pana Czesława zaczęły się wreszcie kojarzyć przyjemnie, bo mecz ze Szwecją na Stadionie Śląskim (2:0) to najlepszy i najważniej­szy występ Biało-czerwonych ostatnich lat. Nasz zespół pokazał charakter, pomysł na grę i na koniec skutecznoś­ć. Wiadomo, Polak potrafi. Czyli jednak. Nic, tylko teraz to powtórzyć.

Problem w tym, że ze Szwecją graliśmy u siebie, a z Walią mecz będzie na wyjeździe. Kiedyś przegrał tam Kazimierz Górski, ale potem wygrywały zbierające ważne punkty zespoły Jerzego Engela, Pawła Janasa i uparcie powracając­ego w tym tekście Czesława Michniewic­za w walce o pozostanie w najwyższej kategorii Ligi Narodów. Obecnie stopień trudności jest większy. Jeden błąd może okazać się nie do naprawieni­a. Nasi piłkarze napakowali się zwycięstwe­m nad Estonią (5:1), lecz i Walijczycy po wygranej z Finlandią (4:1) nie narzekają na złe samopoczuc­ie. Będą w swoim domu, nakręceni entuzjazme­m i przeświadc­zeniem, że są od Polaków lepsi.

N★★★

a szczęście nie musi to mieć decydujące­go znaczenia, trzymajmy się tezy, że Michał Probierz natchnął piłkarzy do walki o zwycięstwo. Miejsce niby-gorące i nieprzyjaz­ne, a jednak wydaje się, że całkiem odpowiedni­e, by świętować EURO. Całkiem podobnie jak w kwietniu 2007 roku, kiedy właśnie w Cardiff dokonano wyboru Polski i Ukrainy na gospodarzy mistrzostw Europy 2012. W tamtym momencie nie mieliśmy jeszcze gwarancji, że z Leo Beenhakker­em awansujemy do EURO 2008. Kwalifikac­je trwały, więc tym bardziej było to wydarzenie historyczn­e

– po raz pierwszy zyskaliśmy pewność, że wystartuje­my w turnieju finałowym. Wtedy Cardiff było polskie, w ramiona wpadali sobie prezes PZPN Michał Listkiewic­z oraz minister sportu Tomasz Lipiec, mimo że ten niewiele wcześniej piłkarskie władze zawieszał i ustanawiał kuratora. Wielkie wydarzenia łączą nawet ogień z wodą, bratają wrogów, a przynajmni­ej na chwilę pozwalają zakopać wojenne topory. I we wtorek takie cuda też mogą być możliwe, niech no tylko Polska znowu triumfuje w Cardiff.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland