Czułem się już jak „przegryw”
Miniony już sezon halowy Robert Sobera zaczął od obiecującego wyniku 5,72 m. – Tamten wynik z Łodzi jest niezły. Ale czuję się też zawiedziony – mówił nam w lutym, dzień przed startem w mistrzostwach Polski w Toruniu. – Ten sezon trochę spisałem już na straty, bo właściwie choruję przez cały czas. Jeszcze na początku stycznia uważałem, że skoczę życiówkę, i moje nastawienie było naprawdę optymistyczne, a teraz? Od obozu w Spale w połowie stycznia ciągle choruję. Miałem najprawdopodobniej covid, potem półpaśca, więc jestem osłabiony i trudno mi określić, na ile mnie stać. Powikłania dają popalić, całe ciało mnie boli, szczególnie plecy i barki – mówił w Toruniu. Tam skoczył 5,75 m i zdobył srebro HMP. W ostatniej chwili załapał się do kadry na halowe MŚ w Glasgow, ale zdrowie nie pozwoliło mu na start.
PRZEMYSŁAW OSIAK: To miał być pana przełomowy sezon?
ROBERT SOBERA: Tak, bo zmieniłem trening, poleczyłem wszystkie kontuzje. Zacząłem wierzyć, że stać mnie na walkę o zwycięstwo w zawodach. Że już nie muszę jeździć na starty z wątpliwością, czy w ogóle dam radę dokończyć konkurs. Bo z tymi kontuzjami było tak źle. Na początku stycznia czułem dużą moc, technika poszła do przodu i spodziewałem się poprawy życiówki.
Mówił pan kiedyś, że pana ciało ma generator losowych kontuzji.
Z jednej wchodziłem w drugą. Do najgorszych należały achillesy. Trudno się leczyły. Trwało to długo, ale teraz nie mam z nimi większego problemu. Ostatnio przez ponad rok męczyły mnie plecy i podbrzusze. Tak dawały mi się we znaki, że nie mogłem spać po nocach. Do dziś dokuczają mi barki, choć jest dużo lepiej. Trudno powiedzieć, co było najgorsze. Chciał pan dać sobie spokój, powiedzieć dość?
Mogę wybrać taki zdecydowanie najgorszy moment. To było w 2018 roku w hali. Skończyłem tamten sezon z wynikiem 5,11. Miałem bardzo dużą blokadę, by oddać jakikolwiek skok z pełnego rozbiegu. To było takie dno, że aż jestem zaskoczony, iż dałem radę się z tego podnieść. Musiałem znaleźć jakąś drogę. Bo nie pomagały ani wizyty u psychooszczędności, logów, ani mój dotychczasowy sposób radzenia sobie z takimi rzeczami. Długo to trwało. Dopiero w 2019 roku odbiłem się na poziom, na którym byłem, powiedzmy, w 2016.
Co działo się w tym 2018 roku? I co do tego doprowadziło? Najpierw były połamane tyczki, chęć szybkiego powrotu na wysoki poziom. Trochę na siłę, a trzeba było to robić krok po kroku. W 2017 roku przeszedłem dwie operacje stopy. Mocno popsuła mi się technika i zamiast popracować nad nią od postaw, chciałem tu i teraz wrócić na swoje tyczki, na długie rozbiegi. To mnie zniszczyło. Przełomowy był halowy mityng w Madrycie – duże, prestiżowe zawody. Trzy razy wypuściłem tyczkę na odbiciu tak, że zrobiłem pół salta, ledwo lądując na zeskoku. Tyczka odbiła trochę we mnie, ale traumatyczny nie był nawet sam ból, co fakt, że powtórzyło się to trzy razy z rzędu. To mnie pogrążyło, bo startowałem źle przygotowany, źle nastawiony mentalnie. I było to tak upokarzające, że jeszcze długo siedziało w głowie.
Przyczyną takiego stanu rzeczy było łamanie tyczek?
Na pewno pogorszenie się techniki nastąpiło, gdy zacząłem łamać tyczki. Kiedy oddałem lepszy skok, na większym gięciu – pękały. Wymieniłem komplet, ale podświadomie mi się utrwaliło, że muszę skakać ostrożnie, żeby to się nie powtórzyło.
I technika zaczęła się psuć.
W 2016 roku jeszcze nie było tego tak widać po wynikach. Pracuje pan z psychologiem?
Nie, postawiłem na autoterapię. Dużo czytam i słucham wykładów lub tematycznych podcastów. I te treści staram się samemu przetworzyć. Bo też psycholog, nawet sportowy, w skoku o tyczce za bardzo mi nie pomoże. Nie zna wielu niuansów, trudno jest mu wszystko wytłumaczyć. A ja zazwyczaj denerwuję się, gdy ktoś nie rozumie, o co mi chodzi, dlatego stwierdziłem, że to nie będzie moja droga. Praca z psychologami była dla mnie męcząca, niesatysfakcjonująca. Oczywiście dodali coś od siebie, ale nie wyobrażam sobie, żeby mógł pomóc mi ktoś inny niż ja sam.
Ale chyba można powiedzieć, że odniósł pan w tym wszystkim zwycięstwo. W sierpniu 2023 roku w Budapeszcie skoczył pan w ostatniej próbie 5,75 i awansował do finału MŚ.
To nie byle co.
Tak, na pewno. Przed wylotem kładłem się spać z przeczuciem, że będzie dobrze, co rzadko mi się zdarza. Finał był mniej udany, ale w tak silnej stawce sam awans mogę uznać za sukces. A przynajmniej krok do przodu.
Ogółem jest pan dumny z tego, co osiągnął w skoku o tyczce?
Mam momenty, gdy jestem dumny, ale niestety moje malkontenctwo zazwyczaj wygrywa. Wiecznie prześladuje mnie poczucie, że mogłoby być lepiej. Wtedy jestem zły, że nie wykorzystałem potencjału, że najlepsze lata mam za sobą. Mogłem dużo rozsądniej prowadzić karierę, nie startować na siłę i się nie zajeżdżać. Powinienem lepiej dozować występy w zawodach, bo tyle razy skakałem z kontuzjami...
Do kiedy skakał pan na siłę?
Do operacji stopy. Potem, gdy spadłem ze swojego najwyższego poziomu, to już w ogóle straciłem nadzieję i czułem się jak „przegryw”.
Szczerze mówiąc, chyba nie mam takiego. Bardzo lubię tę sportową atmosferę, otoczenie, spotykanie się ze sportowcami na obozach i zawodach. Z jednej strony pracujemy, a z drugiej przebywamy razem na posiłkach czy w pokojach. Potrafimy gadać godzinami albo grać w różne gry. Czasami dzieje się to w fajnych miejscach typu RPA czy Kalifornia. A jeśli chodzi o starty, nie mam ulubionego. Nawet po mistrzostwach Europy w Amsterdamie, które wygrałem, nie byłem usatysfakcjonowany, a raczej zażenowany. Bo skoczył pan tylko 5,60?
Tak. Dostałem informację, że jeśli nie skoczę 5,70, to nie pojadę na igrzyska.
I naprawdę się pan nie cieszył?
Nie no, cieszyłem się. Ale to był taki miks uczuć. I tak naprawdę nie umiałem do końca się z tego cieszyć.
Dziś by pan umiał?
Tak.
Ma pan prześmiewczy stosunek do mediów społecznościowych? Instagram założyłem w formie żartu. Jest to sfera, w której nie czuję się komfortowo. Wrzucenie nawet prostego postu wywołuje u mnie nieprzyjemne poczucie, że dokarmiam swoją próżność i egotyzm. Nie lubię nawet komentować, bo raz mogę myśleć tak, a potem zmieniam zdanie i to usuwam. Dlatego traktuję mój profil jak taki pamiątkowy album z ważniejszych wydarzeń. Nawet po MP 2023 w Gorzowie Wlkp., które wygrałem, trudno mi było się zebrać, by coś wrzucić. W końcu się zdecydowałem. Jestem coraz bardziej biegły w obróbce, edytowaniu i publikowaniu, więc może będzie tego więcej.
Media społecznościowe to dla sportowców też źródło dochodu. Dla mnie pieniądze nie są specjalną motywacją. Kupiłem mieszanie i je urządziłem, nie brakuje mi żadnych podstawowych dóbr. Nie mam ambicji, by mieć więcej, jeździć lepszym autem itd. Jeśli więc, biorąc pod uwagę moje podejście, miałbym sprzedawać godność za parę czy nawet parędziesiąt tysięcy złotych, to w moim odczuciu jakoś się to nie opłaca. Jednak jeśli ktoś ma w tym swobodę i to lubi... Może nawet trochę zazdroszczę, może chciałbym mieć tak samo? Ale gdybym musiał się zmagać z tymi emocjami przełamania wstydu i żenady... Zdarzało się, że brakowało środków do kontynuowania kariery? Do tej pory nie. O dziwo, bo miałem bardzo złe sezony, ale najgorzej finansowo wyszedł ten ostatni. I mogę powiedzieć konkretnie, nie wstydzę się. Za tamten sezon jestem 25 tysięcy na minusie. Ale żyję oszczędnie i na co dzień nie jestem wymagający. Miałem spokojnie utrzymuję się na powierzchni. Skąd te straty?
Z powodu kontuzji miałem tylko dwa starty w hali. I trochę więcej wydawałem. Pozwalałem sobie na jakieś wyjazdy, choć też nie było ich wiele. Po prostu tak się zdarzyło, że miałem mało startów komercyjnych. Za stary jestem na wszelkie stypendia z miasta i tak dalej. Dostawałem jakieś pieniądze z PZLA, ale były to w sumie niewielkie kwoty. Przed każdym sezonem zakładam, że skoro stać mnie na kontynuowanie kariery, skoro mam środki na koncie, to ją kontynuuję. Gdy już mnie nie będzie stać, to będę musiał się zająć czymś bardziej zarobkowym. Mam jednak do tego trochę olewcze podejście, więc aż tak bardzo się nie przejmuję. Chociaż powinienem! (śmiech)
Kto inny miałby ciśnienie.
W tym sezonie w hali trochę tak miałem. Może właśnie dlatego zacząłem skakać wyżej i przyszło mi do głowy, by powalczyć? Jak mówiłem, pieniądze mnie nie motywują, choć dziś stają się już istotnym czynnikiem. Można wręcz powiedzieć, że mam nóż na gardle. Ale właśnie lubię – w przenośni – ten nóż na gardle mieć. A jednak mówił pan, że ma mentalność sportowca, który w każdym konkursie chce walczyć o wygraną. Staram się ją podsycać. Trudno mi to nastawienie utrzymać, ale myślę, że jeśli w sezonie letnim będę zdrowy, to kibice się o tym przekonają. Chcę najpierw powalczyć o dobrą technikę, rzucić wszystko na szalę. W perspektywie są mistrzostwa Europy, gdzie mam niemałe szanse na pierwszą ósemkę. Później, na igrzyskach, będzie trudniej, ale też jestem bez szans. Zobaczymy, czy będzie można to uznać za moje zwycięstwo.
Miałem wielką blokadę, by oddać skok z pełnego rozbiegu. To było takie dno, że aż jestem zaskoczony, iż dałem radę się z tego podnieść.