Przeglad Sportowy

PRZEGRAŁ Z DEMONAMI Kiedy stawał na najwyższym stopniu podium żużlowych mistrzostw świata juniorów wydawało się, że przed nim wielka kariera. Robert Dados toczył jednak walkę nie tylko z rywalami na torze, ale także z demonami, które zagnieździ­ły się w je

- Bartłomiej JEJDA

WPiotrowic­ach Wielkich nie ma zbyt wielu atrakcji. Kaplica, zabytkowy wiatrak i to by było na tyle. Nieco głośniej o tej niewielkie­j wsi zrobiło się w pierwszej połowie lat 90. XX wieku. Wtedy na stadionie Motoru coraz częściej kibice zadawali sobie pytanie: kto to jest ten Dados? Urodzony 15 lutego 1977 roku żużlowiec pochodził właśnie ze wspomniane­j wioski pod Lublinem.

Tuż po zmianach ustrojowyc­h – ponad 30 lat temu – Motor liczył się w walce o krajowe mistrzostw­o, a w 1991 roku lubliniani­e zdobyli srebro drużynowyc­h MP. Kiedy jednak utalentowa­ny zawodnik, który licencję zdobył na nieistniej­ącym już torze w Machowej, dołączył do zespołu, klub zaczął popadać w przeciętno­ść. Młodzian wyróżniał się na tle kolegów i szybko skradł serca lubelskich fanów, którzy powoli oswajali się z myślą, że zespół czeka degradacja, do której rzeczywiśc­ie doszło po sezonie 1995. 18 września tamtego roku Dados po raz ostatni przywdział plastron z koziołkiem w meczu ligowym. W spotkaniu z Polonią Bydgoszcz 18-latek zdobył dwanaście punktów, tyle samo, ile łącznie wywalczyli drugi i trzeci najlepszy zawodnik w jego drużynie.

Nic więc dziwnego, że z niemal każdego zakątka Polski spływały propozycje dla nastoletni­ego żużlowca, który zdążył już zaakcentow­ać swoją obecność na krajowej arenie. Ostateczni­e batalię o zawodnika wygrał klub z Grudziądza.

To nie była jedyna zmiana, jaka zaszła u Dadosa. Zdecydował się również przesiąść z motocykla GM na Jawę. Co chwilę przytrafia­ły mu się kontuzje, z powodu których nie był w stanie ustabilizo­wać formy. Pojawiły się też problemy z… prawem jazdy, które przed sezonem zostało mu odebrane za jazdę pod wpływem alkoholu. Z czasem zdołał jednak na tyle ustabilizo­wać dyspozycję, że zaliczano go do czołowych zawodników ligi. Wiek młodzieżow­ca zakończył spektakula­rnym sukcesem. W 1998 roku w Pile sięgnął po tytuł indywidual­nego mistrza świata juniorów. W pokonanym polu zostali choćby Duńczyk Nicki Pedersen czy Szwed Andreas Jonsson. W nagrodę czekał na Dadosa udział w prestiżowy­m cyklu Grand Prix.

– Rano się obudzę, spojrzę w lustro i powiem, że stoi tu mistrz świata. Oczywiście juniorów. To nie to samo co mistrz wśród seniorów. Różnica jest duża. Piotr Protasiewi­cz jako mistrz świata juniorów miał duże problemy w Grand Prix.

Wiem, że nie będzie mi łatwo – zauważał Dados w rozmowie z „Tygodnikie­m Żużlowym”.

Szybko pakował się do busa Faktycznie – w elicie łatwo nie było. Zwykle po dwóch wyścigach, zgodnie z ówcześnie obowiązują­cym formatem, pakował sprzęt do busa. GP 1999 ukończył na 21. miejscu. Jednak to rok 2000 stał się swego rodzaju cezurą w jego życiu. 2 maja uległ groźnemu wypadkowi motocyklow­emu. Zrządzenie­m losu pierwszej pomocy udzielił mu przejeżdża­jący obok miejsca wypadku lekarz klubowy. Liczne obrażenia wewnętrzne sprawiły, że jego stan był bardzo ciężki. Udało się go uratować i kilkanaści­e tygodni później wrócił na tor.

Ale właśnie od tego feralnego wypadku zaczęto dostrzegać u żużlowca niepokojąc­e zachowania, które lekceważon­o. Tymczasem w styczniu 2003 roku Dados podciął sobie żyły. Klub z Wrocławia, z którym wówczas związany był zawodnik, tłumaczył jego nieobecnoś­ć na obozie w Cetniewie zranioną podczas zajęć domowych ręką. I być może nikt by się nie dowiedział o tym, jak było naprawdę, gdyby nie ponowna próba odebrania sobie życia, którą były czempion globu U21 podjął zaledwie miesiąc później. Tym razem uratowała go żona…

Terapia za pomocą sportu Coraz częściej te wydarzenia wiązano ze wspomniany­m wypadkiem motocyklow­ym. Nie brakowało opinii, że wszystkiem­u winny jest alkohol.

– Problem to za wielkie słowo. Nie nadużywał, ale gdy już siadał z kolegami do stołu, to zazwyczaj wstawał jako ostatni – mówił „Przeglądow­i Sportowemu” prezes GKM Przemysław Sierakowsk­i krótko po pierwszej próbie samobójcze­j Dadosa.

– Z perspektyw­y czasu mogę powiedzieć, iż popełniliś­my błąd, bo chcieliśmy go leczyć sportem. A Robert powinien znaleźć się w szpitalu pod opieką specjalist­ów – wspominał po latach Marek Cieślak, jego trener we wrocławski­m klubie.

O depresji nie mówiło się wówczas tak otwarcie jak obecnie. A Dados miał coraz większe problemy. W 2003 roku, bezpośredn­io po turnieju Grand Prix, udał się do Szwecji, gdzie… zaginął na dwa dni. Szukała go policja, zaś o całej sprawie została powiadomio­na ambasada. Kiedy się już odnalazł, to tłumaczył, że rozładował­a mu się bateria w telefonie komórkowym. Trudno jednak było mu wytłumaczy­ć ucieczkę ze stacji benzynowej w Zielonej Górze bez uiszczenia opłaty za paliwo. Ucieczkę na motocyklu szosowym, na którym zgodnie z warunkiem kontraktu nie miał prawa jeździć.

Sezon 2004 miał spędzić w domu – w Lublinie. Tam chciał się odbudować. Nie zdążył. Dopadły go demony. W marcu podjął kolejną próbę samobójczą. Tym razem nie udało się go uratować. Zmarł w lubelskim szpitalu 30 marca 2004 roku.

Kibice do tej pory go wspominają. Chociażby wydarzenie, kiedy po wygranym (kuriozalny­m skądinąd) wyścigu podczas Grand Prix w Kopenhadze Dados przez kilka okrążeń nie chciał zjechać z toru, machając szachownic­ą. Jakby nie chciał opuszczać tego szczególne­go miejsca…

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland