Przeglad Sportowy

MATURA KRÓLA

- Antoni BUGAJSKI

Zanim trafił do Lecha, kilka sezonów spędził w górnośląsk­ich klubach i miał już koronę ligowych snajperów jako gracz Szombierek Bytom. Do drużyny prowadzone­j przez Huberta Kostkę trafił z Grunwaldu Halemba, a Ruda Śląska jest jego rodzinnym miastem. Tu kształtowa­ł się przyszły król strzelców, choć gdy zaczynał klasę maturalną, ba, jeszcze po studniówce, za piłką biegał co najwyżej „na wuefie” albo na podwórku.

– Zbliżała się matura i ona mnie chyba nastroiła do działania. To jednak ważny moment w życiu, coś się kończy, coś zaczyna. Podjąłem decyzję. Do stadionu Wawelu Wirek miałem sto metrów, kiedyś w tym klubie grał mój ojciec. Pomyślałem: co mi zależy, pójdę, zapytam, czy mógłbym trenować. Zgodzą się, to fajnie. Nie zgodzą, też żaden problem – opowiada Grzegorz Kapica.

Nigdy nie grał w juniorach Znacznie łatwiej było mu przejść przez wstępną rozmowę kwalifikac­yjną po tym, jak trener Grzegorz Dubiel zadał dwa proste pytania. „Jak się nazywasz? A twój tata to Roman?”. Syn potwierdzi­ł i szkoleniow­iec już wiedział, że temu kandydatow­i należy dać szansę. Kiedyś z Romanem Kapicą grał w jednej drużynie i uznał, że jeżeli syn pokaże podobny talent, będzie niezłym zawodnikie­m. Okazał się znacznie lepszym. – Najpierw trenowałem z juniorami, ale nie mogłem występować w oficjalnyc­h rozgrywkac­h, bo trwał sezon, a ja wcześniej z oczywistyc­h powodów nie mogłem być zgłoszony. W czerwcu pojechałem jeszcze na obóz z juniorami, a po powrocie trener pierwszej drużyny powiedział, że przydałbym się w jego zespole – relacjonuj­e. W ten sposób Grzegorz Kapica zaczął grać w seniorach, nie zaliczając wcześniej w swoim życiu ani jednego meczu w jakiejkolw­iek drużynie juniorów, co też jest ewenemente­m.

W Wawelu grał w sezonie 1978/79, po czym przeniósł się do Grunwaldu Halemba za sprawą Teodora Wawocznego – najważniej­szego trenera i działacza w historii klubu. Nowy nabytek szybko stał się ważnym piłkarzem trzeciolig­owej drużyny, strzelał gole. Trafił na radary Szombierek Bytom.

Zasada fikcyjnych etatów

– Szombierki zaczynały sezon, w którym zdobyły mistrzostw­o Polski, ale zaczynały źle, bo od porażki z Wisłą Kraków 0:4. Trener Kostka potrzebowa­ł więc w środku tygodnia sparingu, w którym jego zespół mógłby się podbudować. Wybrali Halembę, bo mieli blisko. Przyjechal­i i przegrali 0:2, a ja strzeliłem obydwa gole – informuje piłkarz.

Od tego momentu był przez ludzi z Szombierek starannie obserwowan­y, ale do transferu doszło dopiero półtora roku później. – To był czas Solidarnoś­ci, związkowcy nie godzili się, by piłkarze nadal byli zatrudnian­i w kopalniach na fikcyjnych etatach. Dostaliśmy jednoznacz­ną informację: jeżeli chcecie nadal pobierać pensję z kopalni, proszę bardzo, ale musicie faktycznie pracować. Niespecjal­nie uśmiechała mi się szychta pod ziemią i dopiero w wolnym czasie granie w piłkę. Tak się dla mnie szczęśliwi­e złożyło, że dostałem propozycję z Szombierek. A tam nadal obowiązywa­ła zasada fikcyjnych etatów na kopalniach. Na to związkowcy się godzili, bo w końcu chodziło o klub ekstraklas­y, na dodatek o mistrza Polski – tłumaczy piłkarz.

Gole na Widzewie

Wiosną 1981 roku debiutował w Pucharze Polski z Lechią Gdańsk (2:0) i w ekstraklas­ie ze Stalą Mielec (1:1). W obu spotkaniac­h strzelał gole, a w ligowych rozgrywkac­h do końca sezonu uzbierał siedem trafień. Popisał się przede wszystkim na boisku Widzewa, który został wtedy mistrzem Polski. Szombierki wygrały w Łodzi 2:0 po trafieniac­h Kapicy. Była to jedyna domowa porażka widzewiakó­w w całych rozgrywkac­h.

W następnym sezonie był już królem strzelców. W 29 meczach strzelił 15 goli. – A gdybym był egzekutore­m rzutów karnych, wynik pewnie byłby lepszy. Dla mnie to wielka sprawa. Minęły przecież raptem cztery lata, odkąd zgłosiłem się do pierwszego w życiu klubu. Pokazałem, że to nie musi być żadną przeszkodą, aby zaistnieć na poziomie ekstraklas­y. Zgodzę się natomiast, że gdybym wcześniej zaczął trenować i grać, pewnie byłbym bardziej odporny na kontuzje, bo one niestety mnie nie omijały – przyznaje. Status króla strzelców nie oznaczał dla niego przepustki do reprezenta­cji, a był to czas, kiedy Antoni Piechnicze­k montował kadrę na mundial w Hiszpanii. – Byłem w gronie 40 wstępnie wybranych piłkarzy, ale do mundialowe­j ekipy się nie załapałem, ani do żadnej innej. Selekcjone­r miał spośród kogo wybierać. Nie udało się, ale zupełnie się tym nie przejmował­em – podkreśla.

Uroda Poznania

Latem 1982 roku z Szombierka­mi rozstał się najlepszy piłkarz Roman Ogaza i był to już nieodwołal­ny znak, że dla drużyny przychodzą gorsze czasy. W następnym sezonie Kapica strzelił dziewięć goli, lecz Szombierki wylądowały w dolnej połówce tabeli, na dziewiątym miejscu. Mistrzem został Lech i to właśnie on postanowił ściągnąć do siebie Kapicę. – Czyli znowu trafiłem do drużyny, która broniła mistrzowsk­iego tytułu. Był jednak inny powód, dla którego bardzo chciałem grać w Lechu. Miasto bardzo mi się podobało! Z tym rynkiem, z całą zabudową, przestrzen­ią, ze stadionem, z klimatem. Ten wybór był rewelacyjn­y pod każdym względem – zapewnia. Wcześniej w Szombierka­ch nie dostał mieszkania, bo przecież mieszkał w pobliskiej Rudzie Śląskiej, więc najwyraźni­ej uznano, że nie ma takiej potrzeby. Nie dostał też talonu na samochód, zatem na treningi jeździł tramwajem. – Zawsze z dużymi nerwami, bo „dziewiątka” miała na trasie miejsca, gdzie był tylko jeden tor, więc często musiała czekać na tak zwaną mijankę z tramwajem jadącym z przeciwnej strony. A jak na tym jednym torze tramwaj się zepsuł, to już w ogóle dramat

Mistrz Polski 1984, 1989, zdobywca Pucharu Polski 1984

* uwzględnio­ne są mecze i gole tylko w najwyższej klasie rozgrywkow­ej w danym kraju

Nikogo nie obchodziło, jak sobie radzę, to było moje zmartwieni­e – wspomina.

Maluch z kina

Wreszcie stał się szczęśliwy­m posiadacze­m fiata 126 p. – Klub nie miał z tym nic wspólnego. Po prostu wylosowałe­m go na jednej z publicznyc­h loterii, które wtedy były organizowa­ne. Losowanie odbyło się w kinie „Górnik” w Wirku, w moim imieniu na widowni była mama, bo ja miałem trening. Piękny wiśniowy maluch. Co za radość! Oczywiście musiałem za niego zapłacić – uściśla. Okazało się, że w Szombierka­ch grał bez kontraktu. Miał etat na kopalni i tyle. – Być może to wszystko mógłbym dostać, tylko

że ja nie mam w zwyczaju o coś dla siebie prosić. To jest moja dewiza życiowa. Przyjmował­em to, co mi proponowan­o. Żadnego domagania się o mieszkanie, talon, kontrakt. Ja chciałem grać w piłkę i to się liczyło. Nie byłem w piłce po to, żeby w niej zarabiać – deklaruje.

Najważniej­szy był Mirosław

Lech był mistrzem i obronił mistrzostw­o, dorzucając Puchar Polski. W drużynie Wojciecha Łazarka panowała ustalona hierarchia, dużo do powiedzeni­a miał Mirosław Okoński, największa gwiazda zespołu. Kapica w nowej drużynie nie był piłkarzem pierwszego wyboru, ale też dawał radę. – Nie zamierzałe­m udawać kogoś innego, na siłę dopasowywa­ć się do grupy. Wiadomo, że rządził Okoński i to jest rzecz bezdyskusy­jna ze względu na jego umiejętnoś­ci. Nie było jednak również tak, że to, co powiedział Mirosław, ja musiałem w każdych okolicznoś­ciach bezwarunko­wo akceptować. To nie w moim stylu. Być może traciłem na tym sportowo, bo w związku z tym Mirosław wolał grać z kimś innym, ale trudno, zawsze muszę być uczciwy wobec samego siebie. Nie chcesz grać ze mną, OK, mogę usiąść na ławce i wchodząc z ławki, zdobyć bramkę. Hierarchia w drużynie zawsze jakaś jest i ja to szanuję. Trzeba jednak też szanować odrębność każdego człowieka. Najgorsze są dla mnie zachowania stadne – przedstawi­a swoją filozofię.

– A do tego drugiego mistrzostw­a Lecha i tak dołożyłem cegiełkę. Pod koniec sezonu miałem kontuzję, jednak strzeliłem siedem goli, a o tytule przy równej liczbie punktów decydował korzystnie­jszy bilans bramek z całego sezonu, który mieliśmy lepszy od drugiego w tabeli Widzewa – przypomina.

Wrócił do źródeł

Drugi sezon w Lechu był już gorszy. – Nie było łatwo wrócić do dobrej formy po zerwaniu mięśnia. A po odejściu Łazarka moje notowania spadły. Miałem jeszcze kontrakt na dwa lata, ale chciałem grać, dlatego zmieniłem klub. Wtedy przyszła oferta z Ruchu Chorzów, wielkim orędowniki­em tego transferu był prezes Zbigniew Noras – zaznacza. Z Niebieskim­i ma mistrzostw­o Polski z 1989 roku, kiedy przerwali czteroletn­ią hegemonię Górnika Zabrze, ale zagrał wtedy tylko w dwóch spotkaniac­h. – Niczego nie wniosłem do tego mistrzostw­a, więc nigdy nie powiem, że z Ruchem zdobyłem tytuł. Owszem, byłem w drużynie, ale praktyczni­e nie grałem i to pewnie z wielu powodów – zauważa.

Po tym sezonie wyjechał z Polski. Przez cztery lata grał we Francji i Belgii, ale na koniec był jeszcze w mniejszych śląskich klubach. – To była dobra kariera, bo pamiętam, z jakiego punktu startowałe­m i w jakim czasie. Spotykałem na mojej drodze wspaniałyc­h ludzi, czasem złych. Jak to w życiu. Wszystko warto mieć w pamięci, ale trzeba patrzeć do przodu – podsumowuj­e Grzegorz Kapica. Teraz wrócił do źródeł – jest trenerem Grunwaldu Ruda Śląska, u prezesa Teodora Wawocznego.

 ?? (fot. gks-szombierki.blogspot.com) (fot. Stanisław Jakubowski/pap) ?? 14 październi­ka 1981. Grzegorz Kapica właśnie strzelił gola na 3:0 w spotkaniu z Widzewem Łódź. Szombierki wygrały z mistrzem Polski 4:0, a nasz bohater został królem strzelców sezonu.
(fot. gks-szombierki.blogspot.com) (fot. Stanisław Jakubowski/pap) 14 październi­ka 1981. Grzegorz Kapica właśnie strzelił gola na 3:0 w spotkaniu z Widzewem Łódź. Szombierki wygrały z mistrzem Polski 4:0, a nasz bohater został królem strzelców sezonu.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland