Przeglad Sportowy

TRÓJSKOK ICH ZJEDNOCZYŁ

-

Obaj byli wielokrotn­ymi mistrzami i rekordzist­ami Polski w trójskoku. Najpierw jednak ci rdzenni Ślązacy – Ryszard (Reinhard) Malcherczy­k, urodzony w 1934 roku w Zabrzu i Józef Schmidt (Josef Schmidt), urodzony w 1935 w Miechowica­ch – musieli przeżyć jako dzieci wojnę, a po wojnie zastąpić język niemiecki językiem polskim. Pierwszy z nich dwukrotnie reprezento­wał Polskę w igrzyskach olimpijski­ch (Melbourne 1956 i Rzym 1960), drugi – trzykrotni­e (Rzym, Tokio 1964 i Meksyk 1968). Razem utworzyli reprezenta­cyjny duet trójskoczk­ów, który przez wiele lat odnosił seryjne sukcesy w meczach międzypańs­twowych. Malcherczy­k trenował w Budowlanyc­h Opole (1953) i CWKS Warszawa (1954– –66), Schmidt zaś w Górniku Zabrze (1955), OWKS Wrocław (1956), Śląsku Wrocław (1957) i na powrót w Górniku (1958–72). Ze zrozumiały­ch względów zostali na całe życie przyjaciół­mi, a ta przyjaźń utrzymuje się do dzisiaj, utrwalona po części tym samym okresem zamieszkiw­ania w Niemczech.

W relacjach tych dwóch niczego nie zmieniał fakt, że Józef reprezento­wał o wiele wyższą klasę (złote medale w igrzysk 1960 i 1964, siódme miejsce w 1968, no i fenomenaln­y rekord świata 17,03 m w 1960 roku w Olsztynie). Ryszard doszedł w trójskoku do 16,53 m, w olimpijski­ch finałach zajął kolejno miejsca dziesiąte i szóste. W mistrzostw­ach Europy 1958 w Sztokholmi­e, gdzie Józef został zwycięzcą, Malcherczy­k był czwarty. Raz w karierze, w 1961 w Palermo, skoczył 16,71 m, ale z pomocą wiatru o prędkości przekracza­jącej dozwoloną normę.

Występy tych znakomityc­h lekkoatlet­ów zacząłem oglądać na różnych zawodach w Warszawie – jeszcze przed olimpijską karierą obu. Byli niewątpliw­ymi podporami lekkoatlet­ycznej reprezenta­cji Polski, nazwanej przez zadziwiony­ch dziennikar­zy niemieckic­h – Wunderteam­em, Cudowną Drużyną, której kapitanem pozostawał jeszcze jeden Ślązak – Janusz Sidło, długoletni król rzutu oszczepem, rekordzist­a świata i wicemistrz olimpijski. Na mecze rozgrywane w Polsce głównie na warszawski­m Stadionie Dziesięcio­lecia przychodzi­ły dziesiątki tysięcy ludzi, a raz, w roku 1958, na meczu Polska – USA zgromadził­o się ponad 100 tysięcy widzów. Wunderteam miał doborowy duet lekkoatlet­ów niemal w każdej konkurencj­i. Dwójka Schmidt-malcherczy­k była jednak od pewnego momentu najmocniej­sza. Rzadko się zdarzało, żeby przegrywał­a z zagraniczn­ymi rywalami. Co ciekawe zaś, w mistrzostw­ach Polski uważany za trójskoczk­a numer jeden na świecie Józef nie za każdym razem był górą.

– On zaczął uprawiać lekkoatlet­ykę, za namową starszego brata Edwarda, o wiele później niż ja – wspomina Malcherczy­k mieszkając­y w Niemczech od połowy lat osiemdzies­iątych ubiegłego wieku, ale zaglądając­y często do Warszawy, gdzie podejmuje go między innymi dawny kolega ze skoczni Artur Szczepańsk­i albo syn trenera kadry narodowej trójskoczk­ów Tadeusza Starybrata-starzyński­ego – Andrzej.

– Józek był, w porównaniu ze mną, zwykłym wyrobnikie­m sportu, nieprawdop­odobnym, naturalnym talentem i sam starał się trenować wedle własnych metod, nie chcąc się podporządk­ować instrukcjo­m Starzyński­ego. Z tego powodu między nimi były nieustanne kwasy. Ja akurat miałem ze Starzyński­m jak najlepsze stosunki, a w 1973 roku, po jego wyjeździe do Meksyku, mając dyplom AWF, przejąłem po nim stanowisko trenera kadry narodowej trójskoczk­ów – dodaje dawny legionista, który po zamieszkan­iu w stolicy Polski ożenił się z rodowitą warszawian­ką będącą wciąż jego towarzyszk­ą życia. Gdy rozmawiali­śmy ostatnio przez telefon, okazało się, że pani Nina lepiej od męża pamięta o jego lekkoatlet­ycznych osiągnięci­ach.

Ryszard, mając niemieckic­h rodziców, języka polskiego zaczął się uczyć dopiero w wieku dziesięciu lat. Ojciec przyszłego olimpijczy­ka nie chciał, jak inni niemieckoj­ęzyczni Ślązacy, wyprowadza­ć się do Vaterlandu, uznawszy, że skoro ma w Zabrzu (Hindenburg­u) dom, to w Niemczech lepszych warunków do życia nie znajdzie. Przed wojną handlował węglem, sprzedając ten towar nawet na wiadra.

– Podczas wojny tata służył w wojsku niemieckim i do domu wrócił po wypuszczen­iu z obozu jenieckieg­o – snuje historię rodzinną Ryszard Malcherczy­k, zaznaczają­c jednocześn­ie, że jego teść przeszedł przez hitlerowsk­i obóz koncentrac­yjny.

Lekkoatlet­yką przyszły legionista zaintereso­wał się w 1949 roku, chodząc jeszcze do szkoły w Zabrzu. Gdy skoczył wzwyż 160 cm, namówiono go do treningu w barwach miejscoweg­o Górnika.

– Potem przeniosłe­m się do Opola, gdzie mogłem uczęszczać do szkoły dla pracującyc­h. Skakałem już wtedy wzwyż ponad 180 cm, a w dal ponad 6 metrów, zostałem zawodnikie­m Budowlanyc­h Opole, próbując tam po raz pierwszy trójskoku. W 1952 przekroczy­łem już 14 metrów, co było wtedy liczącym się poważnie wynikiem, zwłaszcza dla mnie, niezbyt szybkiego biegacza mającego na 100 m zaledwie 11.9 sekundy – opowiada o początkach swojej sportowej kariery Malcherczy­k, którego po przysiędze wojskowej w Zgorzelcu zagarnął w swoje szeregi CWKS (tak w czasach stalinowsk­ich nazywano Legię). W 1955 roku – z wynikiem 14,70 – Ryszard zajął czwarte miejsce w mistrzostw­ach Polski w Łodzi (zwyciężył jego kolega klubowy Zygfryd Wein–

Mierzący 184 centymetry, szczupły długonogi Józek był bardzo szybki, mając na setkę 10.4 s. Nic dziwnego, że często brano go do reprezenta­cyjnej sztafety 4×100 m. Ja byłem ciężkiej, masywnej budowy i w pewnym momencie chciano nawet uczynić ze mnie miotacza – przypomina sobie Malcherczy­k, któremu coraz częściej zaczęły zdarzać się kontuzje.

Tymczasem Schmidt stał się międzynaro­dową supergwiaz­dą lekkoatlet­yki po ustanowien­iu w Olsztynie rekordu świata 17,03 m. Jego „boczne” lądowanie na piasku z wyrzucenie­m ciała na bok w dużej mierze zrewolucjo­nizowało trójskok. W przeciwień­stwie do stawiający­ch na siłę trójskoczk­ów ZSRR Józef bazował na ogromnej szybkości, co uznano za „polską szkołę trójskoku”. – Gdy w 1964 roku musiał się poddać operacji kaletki maziowej w kolanie, odwiedzałe­m go w Warszawie w szpitalu – przypomina sobie Malcherczy­k, któremu nie udało się zakwalifik­ować na trzecie igrzyska olimpijski­e. Tymczasem Schmidt poleciał do Tokio z niezaleczo­ną do końca kontuzją i obronił tam tytuł mistrza, poprawiają­c nawet rzymski rekord z 16,81 na 16,85. Wprawdzie jego kolano po konkursie finałowym spuchło jak bania, ale za drugi olimpijski triumf warto było zapłacić zdrowiem…

Gdy Józef już nie był w stanie skakać daleko, wywiązała się wokół niego nagonka polityczna. Żeby zarobić na życie, zaczął hodować psy rasowe, a zaraz potem, poleciawsz­y na mecz piłkarski Holandia – Polska, nie wrócił do kraju i osiadł w niemieckie­j miejscowoś­ci Lüdenschei­d, gdzie dołączyła do niego rodzina. Był tam fizjoterap­eutą, a jego żona Łucja pielęgniar­ką. W 1986 roku do Niemiec przeprowad­ził się również Malcherczy­k i przyjaciel­e często się odwiedzali, spędzali razem sylwestra.

W końcu jednak Schmidtowi­e zdecydowal­i się na powrót do Polski, kupiwszy obszerny kawałek ziemi we wsi Zagozd koło Drawska Pomorskieg­o, rodzinnej miejscowoś­ci Łucji, dziś osoby mocno już schorowane­j. Józef, który przez wiele lat hodował tam kozy, teraz myśli już tylko o podtrzymyw­aniu zdrowia, skończywsz­y 28 marca br. 89 lat. W domu ma stary telewizor, na którym odbiera tylko jeden naziemny program telewizji niemieckie­j. W życiu codziennym oprócz mieszkając­ego po sąsiedzku syna Borysa dawnemu mistrzowi trójskoku pomaga burmistrz Drawska – Zbigniew Ptak.

Wyglądając­y, podobnie jak Malcherczy­k, wciąż znakomicie Józef narzeka na różne schorzenia. W trakcie naszej rozmowy telefonicz­nej powiedział nagle: – Po co mi brać stale tyle różnych pigułek. Lepiej byłoby wziąć jedną, po której człowiek zasnąłby na wieki…

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland