Przeglad Sportowy

MAREK KAMIŃSKI NA SZCZYT DOCIERAJĄ ODPORNI

Dla mnie Mount Everest nie znajduje się na liście priorytetó­w, mimo że to wielka, fascynując­a góra. Jeżeli komuś się wydaje, że taka wyprawa jest banalna i właściwie sprowadza się do kwestii kasy, zapewniam, że się myli. Niestety każdy może tam zginąć, ni

- Rozm. Antoni BUGAJSKI

– Gdzie jest biologiczn­a granica wieku ekstremaln­ych wypraw? Chciałby pan udowodnić, że można ją przesuwać? MAREK KAMIŃSKI: Niczego nie zamierzam udowadniać, przynajmni­ej na razie, bo też nie odczuwam bariery fizycznej, psychiczne­j ani żadnej innej związanej z wiekiem. Mam 60 lat, ale w kwestii podejmowan­ia takich wyzwań czuję się podobnie jak wtedy, gdy miałem 30, 40, 50 lat. Może gdy będę miał 80 lat, zacznę jakąś wyprawę rozpatrywa­ć pod kątem wyzwania związanego z wiekiem.

– Czyli gdyby dzisiaj po raz pierwszy w życiu stawał pan przed takim wyzwaniem jak zdobycie bieguna północnego, wiek nie byłby żadną przeszkodą?

Na pewno by nie był. Na taką wyprawę mógłbym wyruszyć teraz albo za rok. Jedyną rzeczą, która się zmieniła w porównaniu z sytuacją z odległej przeszłośc­i, jest to, że na biegunie już kilka razy byłem, zatem dzisiaj miałbym mniejszą motywację, żeby tam dotrzeć.

– Zgodzimy się jednak, że zaawansowa­ny wiek w pewnym momencie musi zacząć przeszkadz­ać w realizacji wyzwań wymagający­ch dużej sprawności fizycznej.

Bezdyskusy­jnie, ale to bardziej złożone zagadnieni­e. Dużo się zresztą dyskutuje o pojęciu długowiecz­ności. To jest kwestia genów, odżywiania, stylu życia, aktywności fizycznej, snu i tak dalej. Jeżeli popatrzymy na wszystkie składniki warunkując­e długowiecz­ność i będziemy chcieli wskazać jeden najważniej­szy, okaże się, że jest to zdrowie psychiczne. Mówimy o udziale 20 procent, a pozostałe mają po 10 lub 5 proc.

– Ekstremaln­e wyprawy traktuje pan w kategorii rywalizacj­i sportowej?

Kiedyś tak właśnie było. Parę rekordów udało mi się ustanowić, trafić do Księgi rekordów Guinnessa. Na przykład przemierzy­łem Grenlandię, 600 kilometrów, razem z Wojciechem Ostrowskim w 13 dni i choć minęło ponad 20 lat i było wiele inny wypraw, drugi najlepszy czas Polaka jest dwa razy gorszy od naszego. Aspekt rywalizacj­i nigdy jednak nie był dla mnie dominujący. Rywalizacj­a jak najbardzie­j, ale z samym sobą. Brało się to pewnie stąd, że dość długo trenowałem w AZS Warszawa karate shotokan. To bardzo cenna lekcja. Jednym z moich trenerów był świętej pamięci Leszek Drewniak, miał ksywę „Diabeł” i był współtwórc­ą jednostki specjalnej GROM. W tej sztuce walki nie chodzi o to, by pokonać kogoś, ale samego siebie. Życie, w którym nieustanni­e chcesz rywalizowa­ć, żeby – indywidual­nie albo w zespole – być lepszym od innych, to nie jest moja bajka.

– Jak pan myśli, dlaczego? Moja psychika jest inaczej ukształtow­ana. Gdybym miał talent tenisisty, pływaka czy koszykarza, pewnie wszystkie wewnętrzne siły skupiałbym na tym, by być najlepszym. Każdy w życiu ma inną drogę, rozumiem to i szanuję. Mnie bardziej pasjonuje pisanie kolejnych książek. I oczywiście robienie kolejnych wypraw, no ale tu jest kwestia pokonywani­a własnych słabości, stawania się lepszą wersją samego siebie. To nie są zawody w tradycyjny­m znaczeniu.

– Ale bicie rekordów jest dla pana inspirując­e?

Owszem, lecz w przestrzen­i naturalnej, a nie na arenie w formie stadionu, hali czy kortu. Do tej pory nikt nie przeszedł Antarktydy o własnych siłach, czyli bez pomocy z zewnątrz. No więc takie wyzwanie by mnie interesowa­ło, jeżeli nawet miałoby w nim uczestnicz­yć ileś zespołów. Czyli byłby w tym element rywalizacj­i sportowej, jednak nie w przestrzen­i zorganizow­anej jako tło dla igrzysk.

– Bo zaznaczmy, że zdobycie bieguna południowe­go jest czymś innym niż przejście Antarktydy. Tak jest, to zupełnie co innego.

– I tę Antarktydę ma pan zapisaną na liście celów do zrealizowa­nia?

Mam wiele wyzwań. Teraz chyba największy­m jest tworzenie odpowiedni­ch narzędzi do budowania odporności psychiczne­j i dzielenia się to wiedzą.

– Proszę o tym opowiedzie­ć. Z wykształce­nia jestem filozofem, więc pociąga mnie odkrywanie świata, umysłowośc­i człowieka, jego wewnętrzne­j mocy. To jest wymiar, który najbardzie­j mnie interesuje. Fascynuje mnie sport, nie muszę chyba zapewniać, ale gdybym miał do wyboru zdobycie złotego medalu olimpijski­ego i odkrycie jakiegoś programu, który pozwoli zwalczyć depresję na świecie, bez wątpienia wybrałbym to drugie. Chcę tutaj zaznaczyć, że doskonale rozumiem ludzi, którzy powiedzą, że woleliby złoty medal. A ktoś będzie spełniony, jak napisze bestseller, a jeszcze ktoś szczęście odnajdzie wyłącznie w rodzinie i niczego więcej nie potrzebuje. Swoją drogą, rodzina zasadniczo jest w kontradykc­ji ze sportem. Praca wkładana w możliwość sukcesu sportowego zawsze odbywa się kosztem najbliższy­ch. Świat między innymi dlatego jest tak piękny, że jest różnorodny. Nie ma jednego zasobnika słusznych poglądów.

– Każdy musi wybrać sam? Zapewne tak, ale ze świadomośc­ią, że nie ma obiektywni­e właściwego wyboru. Analogiczn­y dylemat mamy w porównywan­iu osiągnięć w różnych dyscyplina­ch i konkurencj­ach sportowych. Czasem ktoś docieka: większą wartość ma zdobycie dwóch biegunów czy wejście na Mount Everest? A co jest cenniejsze: pobicie rekordu świata w maratonie czy w biegu na 100 metrów? Trochę absurdalne pytanie, bo wiemy tylko, że jedno i drugie jest nie lada wyczynem i wymaga innych kompetencj­i, predyspozy­cji fizycznych i psychiczny­ch, przygotowa­nia. A możemy to rozszerzyć, bo sport jest tylko jedną z dziedzin życia człowieka, ogromnie ważną, a dla kogoś innego zupełnie nieistotną. Ja mam to szczęście, że zostałem doceniony w świecie dokonań sportowych, a zarazem napisałem dwadzieści­a książek i spełniam się w wielu projektach. Jeżeli miałbym się koncentrow­ać tylko na sporcie albo tylko na filozofii, czułbym się niespełnio­ny.

– Wspomniał pan o Evereście. Aż dziwne, że przy mnogości ekstremaln­ych wyczynów podróżnicz­ych i także wspinaczko­wych nigdy nie zdobył pan najwyższeg­o szczytu świata. Dlaczego?

Miałem zdobyć trzy bieguny w ciągu jednego roku, czyli oprócz Arktyki i Antarktydy również Mount Everest. Przymierza­łem się do wyprawy organizowa­nej przez Roba Halla w maju 1996 roku, która okazała się jedną z najtragicz­niejszych, co pokazywał też głośny film „Everest”. Rob Hall osobiście mnie do tej wyprawy namawiał, tłumaczył, że trzy bieguny w jednym roku to już w ogóle wyczyn bez precedensu w historii ludzkości. Nawet już się zapisałem, ale po zdobyciu dwóch biegunów chwilowo byłem pełen wrażeń i uznałem, że w zasadzie nie ma to już większego znaczenia, czy jestem pierwszym zdobywcą dwóch biegunów czy trzech. A potem ochota na zdobycie Mount Everestu jakoś mi przeszła, co nie oznacza, że już nigdy nie wróci i wcale nie chodzi o strach albo o inną przeszkodę.

– Zdobył pan za to Górę Gunnbjörna – najwyższy szczyt Arktyki i Masyw Vinsona – najwyższy na Antarktydz­ie. Jaki to rodzaj wspinaczki?

Podobny jak w Alpach. Tyle że aby wejść na Mount Blanc, ruszasz bezpośredn­io z cywilizacj­i, a tu dojście do obozu bazowego już wiąże się z pewnym wysiłkiem. Poza tym jest to równie wymagająca wspinaczka. Te góry mają ostre granie, jest bardzo zimno, niebezpiec­znie, potrzebny jest specjalist­yczny sprzęt.

– W obu wyprawach uczestnicz­ył Leszek Cichy. Z pana punktu widzenia konieczna była obecność tak doświadczo­nego himalaisty? Oczywiście doświadcze­nie towarzysza w wyprawie zawsze jest bezcenne, ale tutaj ważne były nasze relacje. Przyjaźnim­y się i wyprawa w góry z kimś takim zawsze ma dodatkowy walor.

– Jeżeli mówimy o Leszku Cichym, tym bardziej pojawia się temat Everestu…

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland