Wreszcie wyszło słońce
W turnieju WTA 500 w Charleston mimo porażki 2:6, 2:6 z Jessicą Pegulą z punktu widzenia Magdy Linette wydarzyło się wiele dobrego. Niestety zupełnie inne odczucia towarzyszyły Magdalenie Fręch.
Rozgrywana na specyficznej zielonej mączce impreza w Karolinie Południowej okazała się w tym sezonie pierwszą, w której Linette zdołała wygrać dwa kolejne mecze. I choć w czwartkowym starciu trzeciej rundy wyraźnie uległa faworyzowanej Peguli, na rozgrywany w przyszłym tygodniu Billie Jean King Cup i potem na europejską część rozgrywek wybierze się umiarkowanie zadowolona. Bo właśnie tutaj, w Credit One Charleston Open, nastąpiło tak długo oczekiwane przełamanie.
Z piekła do nieba
Tenisistka z Wielkopolski przed spotkaniem z amerykańską gwiazdą pewnie pokonała Chorwatkę Petrę Martić (6:3, 6:4) i w niezwykłych okolicznościach odwróciła losy konfrontacji z grającą z nr. 13 Ukrainką Dajaną Jastremską (0:6, 6:4, 6:3). To był prawdziwy powrót z piekła do nieba, bo wiele tenisistek po takich ciosach z dwóch kwadransów już by się nie podniosło. Linette walczyła i otrzymała za to piękną nagrodę w postaci awansu do trzeciej rundy. – Magda to osoba, której nigdy nie można przekreślać – nie ma wątpliwości jej trener Mark Gellard. – Wielki charakter, wielkie serce, wielka wola walki. Wielka świadomość tego, co na korcie trzeba w odpowiednim momencie zrobić. Jestem dumny, że pracuję z taką zawodniczką – mówił nam w przeszłości jej angielski coach. Na Wimbledonie, ale przecież nie tylko tam nasza obecna rakieta nr 3 potrafiła takie pojedynki „odkręcać”.
Szkoleniowiec powtarzał, że to dusza, która nigdy się nie poddaje. Nawet wtedy, kiedy – jak przez ostatnie trzy miesiące – długo idzie gorzej. Tak było również w pierwszej części sezonu, gdy w dziewięciu startach (Brisbane, Adelajda, Australian Open, Hua Hin, Abu Zabi, Doha, Dubaj, Indian Wells, Miami) Linette wygrała tylko trzy mecze. Miała problemy ze zdrowiem, w Melbourne musiała poddać mecz z Caroline Wozniacki. Czuła, że w końcu przestanie jednak „biec pod wiatr”, bo w tenisie każda zła seria musi się wreszcie skończyć. Za dużo jest zmiennych: miast, stref czasowych, kłopotów swoich, ale także rywalek. I często słońce wychodzi w naprawdę nieoczywistych warunkach. Tak było również w Charleston, gdy po pierwszym secie wiele wskazywało na katastrofę. Magda w kluczowym momencie zdołała się jednak odbudować, wytrzymała presję, złamała automatyzm Jastremskiej i pokazała, że wciąż stać ją na spektakularne zwycięstwa.
Początek ten sam, koniec inny
Niestety tą drogą nie poszła wcześniej Magdalena Fręch. Ona swój występ zaczęła według identycznego scenariusza – pierwszą partię ze Sloane Stephens także oddała do zera. W drugiej, gdy wywalczyła pierwszego gema i doprowadziła do remisu 1:1, wydawało się, że może być tylko lepiej. Niestety tutaj odbicie było jedynie chwilowe, a łodzianka ostatecznie przegrała cały pojedynek pierwszej rundy 0:6, 2:6. Dwie Magdy, dwie do pewnego momentu podobne opcje rozwoju wydarzeń, ale „finalny produkt” jednak zupełnie inny. – W tym meczu najważniejsza była koncentracja. Moją przeciwniczkę wszyscy znają z tego, że wraca. Potrafi przegrać pierwszego seta, a potem zagrać na znacznie wyższym poziomie. Cieszę się, że nie dałam się jej rozpędzić i do końca kontrolowałam przebieg wydarzeń – oceniała była mistrzyni US Open. Dla Fręch było to czwarte niepowodzenie w czwartym występie w Stanach. Dwa mecze przegrała na zachodnim wybrzeżu w San Diego i Indian Wells, dwa na wschodnim w Miami i Charleston. Pierwsza, z jej perspektywy niezwykle intensywna część sezonu daje się teraz we znaki.
Iga w reprezentacji
Obie Polki zostały powołane do kadry na reprezentacyjne
spotkanie ze Szwajcarią (12–13 kwietnia w Biel). W składzie znalazła się również Iga Świątek, która tym samym wypełni narzucane przez ITF olimpijskie zobowiązania przed Paryżem. Na ten mecz wysyłamy więc najmocniejszy skład z możliwych, kapitan Dawid Celt ma do dyspozycji wszystkie nasze zawodniczki z Top 100. Pytanie, czy po ewentualnym awansie do finałów BJKC na koniec sezonu znów zobaczymy kadrę narodową w takim składzie jak ten. Tym bardziej że rok będzie jeszcze trudniejszy niż zwykle, bo między Wimbledonem i letnią częścią rozgrywek w USA czekają nas jeszcze odbywające się na Garrosie igrzyska. Gdzie Iga będzie się starać o złoto. A może razem z Hubertem Hurkaczem powalczy też w mikście o drugie.