WYGRANA BEZ B
Piłkarze Lecha przechodzili trudne chwile i byli zespołem gorszym. Jednak wystarczyła jedna akcja, by losy się odwróciły. Kolejorz wciąż walczy o tytuł.
Poznański zespół nie może udawać, że nie stresował się przed niedzielnym spotkaniem z Portowcami. Cztery z rzędu mecze bez zwycięstwa, w tym dwie bolesne porażki – wielki blamaż w Szczecinie (0:5) i odpadnięcie z ćwierćfinału Fortuna Pucharu Polski – musiały mieć wpływ na psychikę zespołu. Ponadto Mariusz Rumak jest pod stałą krytyką poznańskiego środowiska oraz dziennikarzy.
– Nigdy nie jest łatwo być trenerem Lecha, bo zawsze są duże oczekiwania i walka o mistrzostwo. Ale trzeba sobie z tym poradzić – przekonywał przed meczem w rozmowie z TVP Sport Rumak. Szkoleniowiec podkreślał także, że Portowcy mają bardzo mocne skrzydła. – Musimy je zatrzymać. Około 75 proc. szans, jakie tworzą w meczu, są konstruowane lewą stroną. Trzeba się temu przeciwstawić – przekonywał 46-latek. Do walki z Kamilem Grosickim szkoleniowiec lechitów wysłał Alana Czerwińskiego oraz Adriela Ba Louę. Iworyjczyk często zostawał, by rywalizować sprintersko z reprezentantem Polski i radził sobie bardzo dobrze. Grosicki za to lubił także schodzić na prawą stronę, by uprzykrzać życie Barry’emu Douglasowi.
– Na trybunach zjawi się 35 tys. ludzi. Będziemy chcieli zagrać dla nich i wygrać – przekonywał szkoleniowiec Lecha. Ale od pierwszej minuty to goście kreowali kolejne sytuacje, prowadzili grę, wychodzili wysoko i umiejętnie rozwijali własne ataki pozycyjne. Brakowało tylko jednego – wykończenia. Wydawało się, że mecz rozgrywany jest w Szczecinie, a nie w stolicy Wielkopolski.
Reakcja i zmiana formacji
Brak w dwóch ostatnich spotkaniach Jespera Karlströma – kluczowego piłkarza drugiej linii – i zmiana ustawienia na jednego defensywnego pomocnika sprawiły, że w poprzedniej kolejce w spotkaniu ze Stalą w Mielcu (0:0) Lech miał problemy z atakiem pozycyjnym i rozgrywaniem piłki od własnej bramki. Filip Marchwiński i Ali Gholizadeh byli ustawieni znacznie ofensywniej, dlatego obrońcy chwilami nie mieli wielkiego wyboru na krótkie rozegranie z zawodnikami z centralnej strefy boiska. Powrót Szweda na mecz z Pogonią i ustawienie 1-4-2-3-1 – jak za czasów Johna van den Broma – miało to zniwelować, choć Irańczyk i Marchwiński nie mogli zagrać w niedzielnym spotkaniu. Jak pokazała