Hat trick Red Bulla i Maxa
Czerwone Byki zrehabilitowały się po nieudanym Grand Prix Australii i w Japonii po raz trzeci w sezonie ich duet skończył na podium.
Grand Prix Japonii pod wieloma względami było wyjątkowe. Po raz pierwszy rozegrano je wiosną, a nie jak dotychczas jesienią. Do tego podczas wyścigu nie obejrzeliśmy ani jednej kropli deszczu. Rzęsiste opady spowodowane tajfunami w zeszłych latach mocno wpływały na rywalizację. W tym roku jedynie podczas treningów pojawił się deszcz. Na Suzuce od samego początku dobrze radziły sobie Red Bulle. Dla austriackiego teamu ważne było, by po nieudanym starcie w Australii wrócić do wygrywania. Szczególnie że w tym roku walka o tytuł mistrza świata konstruktorów ze względu na dobrą formę Ferrari zapowiada się na zdecydowanie trudniejszą. Sobotnie kwalifikacje potwierdziły moc Czerwonych Byków. 36. pole position w karierze zdobył Max Verstappen, a drugi był Sergio Perez. Meksykanin wciąż walczy o fotel w Red Bullu na przyszły rok. Z jednej strony jego występy są chwalone (nawet w samym teamie), a z drugiej według wielu ekspertów Checo wciąż nie jest wystarczającym partnerem dla trzykrotnego mistrza świata. Jednak 34-latek w ważnym momencie spiął się, a świadczą o tym też statystyki – Perez pierwszy raz od poprzedniego GP Miami (czekał na to ponad 11 miesięcy) w kwalifikacjach wykręcił czas w Top2. Co ciekawe, Red Bull musiał czekać 13 imprez Grand Prix, by znów przed wyścigiem przejąć pierwszy rząd na starcie. W ekipie Red Bulla czuć było luz i pewność siebie. W pewnym momencie kwalifikacji w rozmowie radiowej mogliśmy usłyszeć wymianę zdań między szefem zespołu Christianem Hornerem a Perezem. „Mam nadzieję, że masz przy sobie pieniądze, stary” – wypalił Meksykanin.
Szczęśliwy w Red Bullu
Wydaje się więc, że burza, która toczy się wokół Red Bulla, jest tak naprawdę burzą w szklance wody. Media co chwilę donoszą o odejściu kluczowych postaci z austriackiego teamu. Dużo mówi się o przejściu Maxa Verstappena do Mercedesa. – Czuję się szczęśliwy z tego, gdzie jestem i chcemy, aby tak pozostało – mówił trzykrotny mistrz świata. – Mam kontrakt z Red Bullem do końca sezonu 2028. Później chcę sprawdzić, czy w ogóle będę kontynuował karierę. Nie chodzi o to, gdzie będę startował, ale czy w ogóle będę się ścigał w F1. Jednak w tej chwili nie myślę o tego typu rzeczach – wyznał Max. Verstappen miał zagrozić, że odejdzie z ekipy, jeżeli pracę w Red Bullu straci Helmut Marko. To 80-latek zdecydował się postawić na Holendra, gdy ten miał niespełna 18 lat. Głośno jest również o odejściu Adriana Neweya. Brytyjczyk jest dyrektorem technicznym Red Bulla. To on zaprojektował i zbudował mistrzowskie bolidy Sebastiana Vettela i Maxa Verstappena. Tak znakomitego inżyniera w zespole chciałby Lawrence Stroll. Właściciel ekipy Astona Martina kusi potężnymi pieniędzmi. Kanadyjski multimilioner byłby w stanie zapłacić rekordową (dla specjalisty) kwotę 100 mln dolarów w ramach czteroletniego kontraktu.
Dobra atmosfera w ekipie Red Bulla przeniosła się na niedzielny wynik. Verstappen ani przez chwilę nie czuł się zagrożony, a drugie miejsce dowiózł Perez. Holender na Suzuce uzyskał swój 13. hat trick (pole position, zwycięstwo, najszybsze okrążenie) w karierze. Najwięcej ma ich Michael Schumacher – 22.
Fatum nad Ricciardo
Chociaż nad japońskim torem nie padało, to nie zabrakło wypadków. Zaraz po zniknięciu świateł startowych na torze zrobiło się niezwykle ciasno. Jeżdżący ostatnio pod sporą presją Daniel Ricciardo zahaczył Alexandra Albona. Obaj kierowcy wjechali w bandy. Ze względu na uszkodzenia i kawałki aut sędziowie zdecydowali o czerwonej fladze i ponownym rozpoczęciu rywalizacji z pól startowych.
Dla obu kierowców to niezwykle trudna sytuacja. Albon i Williams w tym sezonie przeżywają fatalne chwile. W Australii tak utytułowany zespół wystawił tylko jeden bolid, ponieważ nie miał zapasowej części podwozia, po tym gdy Taj na treningu wpadł w bandy. W Japonii z autem miał problemy Logan Sargeant, który również rozbił FW45, ale nie na tyle poważnie, by później nie pojechać w wyścigu.
Ricciardo natomiast zaprzepaścił szansę na dobry wynik. W kwalifikacjach zajął 11. miejsce i wydawało się, że ma szansę na punkt. – Daniel musi szybko coś wymyślić, by poprawić swoją sytuację – mówił niedawno w rozmowie ze Speedweek Marko. Takie sytuacje na pewno nie polepszą pozycji Australijczyka. Na jego miejsce czeka już Liam Lawson. Nowozelandczyk był obecny na Suzuce. Z tego faktu skorzystał również kamerzysta realizujący Grand Prix. Na pierwszym planie stał zamyślony Ricciardo, a tuż za jego plecami wyścigowi przyglądał się Lawson. Obrazek niezwykle symboliczny.
Na plus za to weekend zaliczył drugi kierowca Visa Cash App Yuki Tsunoda. Japończyk w drugim wyścigu z rzędu zdobył punkty. – Czuję ulgę. Po tym jak straciłem kilka pozycji w pierwszym starcie, byłem trochę rozczarowany. To na Suzuce rozpocząłem swoją karierę i zdobycie tu punktów jest czymś wyjątkowym. Nie czuję, że zdobyłem dziś P10, ale P1 – to wspaniałe uczucie – mówił Japończyk.
Grande strategia Ferrari
Wydaje się, że prześmiewcze określenie włoskiego teamu przeszło do historii. Gdy szefem był Mattia Binotto, Ferrari ośmieszało się swoimi decyzjami i zabierało szansę na dobre wyniki kierowców. Pod wodzą Frederica Vasseura wszystko składa się idealnie. Carlos Sainz i Charles Leclerc startowali z czwartej i ósmej pozycji, a mimo to dojechali do mety za Red Bullem. Ferrari zastosowało dwie różne strategie dla kierowców. Hiszpan pojechał na dwa pit stopy. Te dały mu przewagę opon i tempa w końcówce. Poświęcić się musiał Leclerc, który przez cały wyścig oszczędzał ogumienie. Monakijczyk bez problemu oddał koledze z Ferrari pozycję na torze. Dla Leclerca start w Japonii był bardzo ważny. Dziesięć lat temu podczas GP na Suzuce zginął jego ojciec chrzestny Jules Bianchi. Monakijczyk w Japonii pojechał w specjalnym projekcie kasku nawiązującym do kolorystyki Bianchiego. Na czerwonych barwach widniał numer 17, który został zastrzeżony po tragicznych wydarzeniach z GP Japonii. – To wyjątkowe miejsce. Zawsze kiedy przyjeżdżam na Suzukę, mam z tyłu głowy Julesa. Często o nim myślę, bo to on pomógł mi się dostać do F1. Zawsze byliśmy bardzo blisko siebie. Nasze rodziny do teraz żyją razem. Dlatego Suzuka to szczególne miejsce – wyznał kierowca Ferrari.