Trzęsienie ziemi
To jest ostatni dzwonek, żeby Wisła Kraków obudziła się w lidze. Ewentualne zdobycie Pucharu Polski to prestiż i duże pieniądze, które podreperowałyby klubowy budżet. Ale kolejny sezon bez Ekstraklasy? Ja nawet nie chcę o tym myśleć – mówi Piotr Skrobowski, były reprezentant Polski i ważny piłkarz Wisły Kraków, który potem już jako biznesmen ratował ją przed upadkiem i doprowadził do przejęcia klubu przez Tele-fonikę.
ANTONI BUGAJSKI: Według pana Wisła awansuje w tym sezonie do PKO BP Ekstraklasy?
PIOTR SKROBOWSKI: Brak awansu byłby niewyobrażalnym dramatem! Cieszę się, że Wisła zagra w finale Pucharu Polski, że jest szansa na trofeum – to wielka sprawa, ale priorytetem jest awans. Oglądałem z trybun ostatni mecz z Motorem Lublin (1:3) i byłem załamany.
Porażka aż tak pana zaskoczyła?
Nawet nie o to chodzi, bo można przegrać mecz, ale jeżeli takie błędy popełnia sprowadzony z Hiszpanii bramkarz, to ja się zastanawiam, co się musi jeszcze stać, żeby w klubie zauważyli, że ten gość jest zagrożeniem, a nie pomocą. Jeżeli nie potrafi do niego dotrzeć trener Albert Rude, czyli rodak, jeżeli nie potrafi mu wytłumaczyć w ojczystym języku, by grał prostą piłkę, bo inaczej nie potrafi, to znaczy, że nic z tego nie będzie.
Trudno jednak sprowadzać problem Wisły do problemu bramkarza.
Ja tylko zwracam uwagę na ważny szczegół. Wisła ma piłkarzy o niezłych indywidualnych umiejętnościach, bo to Hiszpanie mają we krwi. Oni wszyscy nie tworzą jednak jakości adekwatnej do potencjału drużyny. Niestety, ale w ten sposób budowany zespół jest jakimś nieporozumieniem.
Na razie Wisła jest poza strefą barażową.
To ostatni dzwonek, żeby się w lidze obudzić. Proszę popatrzeć, jak wielka liczba kibiców wspiera klub, ilu przychodzi na domowe mecze. Bez nich już dawno to wszystko byłoby zaorane. Trzeba robić wszystko, by awansować, dla tych kibiców. Zdobycie Pucharu Polski jest ważne, bo to prestiż i duże pieniądze, które podreperują klubowy budżet. Ale kolejny sezon bez Ekstraklasy? Ja nawet nie chcę o tym myśleć.
Zapewne myśli pan też o reprezentacji Polski. Na mistrzostwach Europy będziemy się cieszyć czy jak zwykle – bo w ostatnich czasach chlubnym wyjątkiem był tylko turniej w 2016 roku – jednak narzekać na postawę Polaków?
Mam naturę optymisty, ale na pewno nie jestem naiwniakiem. Dlatego nie spodziewam się cudów. Oczekuję natomiast, że mecze Biało-czerwonych obejrzymy z przyjemnością, niezależnie od tego, jakimi skończą się wynikami. Najważniejsze, żeby nie było takiego niesmaku jak po mundialu w Katarze, bo nasi grali tak, że trudno było nie odczuwać żenady. Można przegrać, ale w każdym spotkaniu trzeba walczyć z podniesioną głową, pamiętać, że gra się dla kibiców.
Jaka jest szansa, że właśnie taka będzie w czerwcu postawa Polaków?
Na razie to bardziej zgadywanie niż opieranie się na twardym przekonaniu. W każdym razie turniej w Niemczech dla nas toczy się o wysoką stawkę nie tylko w kontekście samego wyniku. Gra idzie o wizerunek polskiej piłki na wielu płaszczyznach. Chciałbym, żeby zrozumieli to wszyscy ludzie związani z naszym futbolem.
A nie rozumieją?
Na pewno jest z tym problem. W samym PZPN nie wyczuwam jedności wobec sprawy tak fundamentalnej jak sukces reprezentacji Polski. Mam wrażenie, że po rozstaniu z Fernando Santosem, którego misja w naszym kraju okazała się katastrofą, w tak zwanym środowisku nie brakowało osób, które źle życzyły naszej reprezentacji.
Ale dlaczego?
Niektórzy w niepowodzeniu kadry narodowej widzieli zysk dla siebie, bo na przykład brak awansu na EURO wymusiłby zmiany w PZPN, może nawet personalne. OK, każdy ma prawo mieć swoją wizję funkcjonowania federacji, ale reprezentacja Polski jest naszym wspólnym dobrem, powiedziałbym, bezwarunkowym. Inna sprawa, że zmiany też są potrzebne, ale wyłącznie po to, aby wreszcie poprawić system szkolenia. Awansowaliśmy na EURO i jest to doskonały moment na mentalne trzęsienie ziemi. Niech wszyscy, którzy mają formalny i nieformalny wpływ na losy polskiej piłki, usiądą i na początek zgodzą się w kwestii podstawowej – jest awans i nie pozwólmy, żeby dochodziło do kolejnych kompromitacji, zróbmy razem coś dobrego, bo jeżeli nadal będziemy tylko toczyć spory, to nic się nie zmieni.
Awans na EURO ma być okazją do nowego otwarcia?
Właśnie tak. Niby nie jest to niebotyczne osiągnięcie, bo na mistrzostwach grają 24 drużyny. Za moich czasów grało tylko osiem, czyli dostanie się na turniej oznaczało to samo co teraz awans do ćwierćfinału. Z drugiej strony wiemy, że przy nawet tak szeroko otwartych drzwiach można było na EURO nie awansować. Niewiele brakowało! Spadł więc nam kamień z serca i niech wszyscy spróbują teraz zadziałać razem. Zresztą piłkarze też, bo oni także jadą na jednym wózku.
Piłkarze nie byli jednością?
Po mundialu w Katarze różnie to wyglądało. Mam przypominać? I po odejściu Santosa też. A jeżeli w zespole są jakiekolwiek pęknięcia, strasznie trudno o dobry wynik. Ja nawet w postawie piłkarzy na boisku widziałem, że czasem niektórzy myśleli o sobie, żeby nie narazić się na krytykę, a nie o całym zespole.
Mecz w Cardiff pod tym względem wyglądał już chyba trochę lepiej?
Na pewno lepiej, ale my taki mecz od czasu do czasu jesteśmy w stanie zagrać, kiedy następuje powszechna mobilizacja, padają wielkie słowa o patriotyzmie i tak dalej. To na szczęście działa na szatnię. To nawet nie musi być wielkie piłkarskie granie, ale na pewno z ogromnym sercem. Gdy jesteśmy już pod ścianą, my tak potrafimy. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy problem z systemowym szkoleniem na odpowiednim poziomie. Upieram się, że Europa ciągle nam ucieka, nie potrafimy jej dogonić. A jednak w szkoleniu coś się zmienia. W ubiegłym roku byliśmy zauroczeni stylem gry reprezentacji Polski U-17 Marcina Włodarskiego w mistrzostwach Europy.
Ale na mistrzostwach świata już nie, prawda? Nie pociągnęli tego dalej. Ja nie widzę tu dobrej kontynuacji, nie jest to jednak pozytywny przewrót, oby jeszcze nastąpił. Ostatnio reprezentacja Polski U-20 przegrała w Białymstoku z Anglią 1:5. To nie może się zdarzać. Potrzebne nam są konkretne zmiany, reorganizacja. Apeluję i proszę o to. Boję się, że my zakotwiczymy z tym słabym poziomem i uznamy, że jakoś to będzie. Od zrywu do zrywu. Tak jak w Cardiff.
Mecz z Cardiff nie jest nowym otwarciem?
Nie mam takiego przekonania, bo to nie była piękna gra, przez dwie godziny nie oddaliśmy celnego strzału. Wyszarpaliśmy awans na bardzo trudnym terenie i chwała za to naszej drużynie, ale nie dorabiajmy na siłę do tego wielkiej ideologii. Optymizm kibica – jak najbardziej, ale bez ślepej naiwności. Ja już się nauczyłem, że po serii wpadek potrafimy się podnieść, dzięki czemu nabieramy nowej wiary i nagle znowu dostajemy takiego „Tysona”, że wszystkiego się odechciewa. Dlatego mówię, że czas zacząć budować coś trwałego. W tak dużym kraju jak Polska mamy prawo oczekiwać, że będzie mocna futbolowa nacja. Aby tak było, nie można w kółko się kłócić i krótkowzrocznie myśleć tylko o swoim interesie. Cały czas w polskiej piłce wyczuwa się takie niedobre napięcie, które wzmaga się, gdy reprezentacja potknie się na jednym i drugim niżej notowanym rywalu.
Michał Probierz to odpowiedni człowiek na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski?
Na tę trudną chwilę to był jedyny sensowny wybór. Awansował na EURO, więc zaliczył najważniejszy egzamin. Według mnie nie ma szans, by w naszej kadrze zaistniał trener zagraniczny, szczególnie z Zachodu. Mamy swoją specyfikę, do której trudno się przystosować komuś z zewnątrz. Potrzeba na to czasu, a u nas czasu ciągle brakuje. Zanim obcokrajowiec się ogarnie, już go nie ma. Selekcjoner musi mieć oczywiście pomysł na prowadzenie Biało-czerwonych i wierzę, że Probierz go ma. Na EURO chciałbym zobaczyć pierwsze, dobre efekty. Na początek ucieszę się, jeżeli nie będziemy się za nasz zespół wstydzić. Na szczęście są też krzepiące symptomy. Gdy patrzę na ostatnie występy w kadrze Nicoli Zalewskiego, to aż się uśmiecham. Widzę młodego Polaka, który nie boi się wejść z piłką w pole karne i wie, co z nią zrobić. Bo zwykle jest tak, że przed polskim piłkarzem wyrasta rywal, więc bezradnie wycofuje w piłkę albo wrzuca „na pałę”. To jest 90 procent zagrań naszych skrzydłowych i wahadłowych. A Zalewski idzie w drybling, stara się precyzyjnie dograć. I to są bardzo optymistyczne obrazki.