Przeglad Sportowy

„PS” z 13.02.1978 46 lat temu Okazało się, że warto było czekać na wiatr w Krynicy Morskiej. Po kilku dniach ciszy w sobotę rozegrano na Zalewie Wiślanym po trzy wyścigi finałowe w mistrzostw­ach świata i mistrzostw­ach Europy. Przyniosły one piękny sukces

-

mińskim. Proszę mi wierzyć, nie chodzi mi o chwalenie się, że kibice docenili Bogdana Kramera. Mnie urzekała ta równość szans dla wszystkich sportowców. Byłeś dobry w tym, co robisz, mogłeś liczyć, że zostanie to zauważone i docenione. A sportowcy trzymali się razem, wszyscy byliśmy kolegami. Przyjeżdża­ło się na zgrupowani­e do Władysławo­wa, a tam Hubert Wagner, Feliks Stamm, siatkarze, pięściarze. W wolnym czasie było z kim pogadać, pośmiać się, gdzieś wyjść, a nawet zaprosić Lucka Trelę i jego kumpli na rejs żaglówką. Był czas na zabawę, ale oczywiście przede wszystkim na ciężką pracę, co w moim przypadku owocowało takim wynikiem jak wspomniane mistrzostw­o świata w 1978 roku.

– Ten tytuł otworzył panu w Polsce największe sportowe salony.

W odbiorze społecznym został zauważony, to prawda. Zawody rozegrano w Krynicy Morskiej, która była bardzo ważnym międzynaro­dowym

Nie, że wygrał mistrzostw­a – wygrał z Ruskami!

świata

– To było najważniej­sze?

Dla dyrektora na pewno tak, bo był zatwardzia­łym antykomuni­stą i wrogiem narzucając­ych nam swoją bratnią pomoc Sowietów. Jeżeli udawało się choćby w taki sportowy sposób zagrać im na nosie, był zachwycony i ten jego zachwyt był tak mocny jak herbata, którą wszystkich częstował. Krynica Morska była dla mnie wyjątkowa. Wtedy zostałem tam również wicemistrz­em Europy, a kilka lat później mistrzem. Dzięki dyrektorow­i za oba sukcesy dostałem, jakoby od górnictwa polskiego, wyrzeźbion­e w wysoko gatunkowym węglu dwa puchary. Niesamowit­ą strukturę ma ten węgiel, jest jak plastik.

– A dla pana co w tym mistrzostw­ie było najważniej­sze? Dotyka pan delikatnej i bardzo osobistej, wrażliwej sfery życia. Nie chciałbym, żeby za chwilę ktoś pomyślał, że rzuciłem kilka okrągłych zdań, bo tak wypada. Jestem maksymalni­e szczery. Byłem niesamowic­ie wzruszony tym, że mogłem reprezento­wać Polskę, wygrywać dla niej, wysłuchiwa­ć na podium Mazurka Dąbrowskie­go. Takich momentów nie da się zamienić na cokolwiek innego. Mówiłem o, hm… dość krytycznym stosunku dyrektora ośrodka w Krynicy Morskiej do władzy ludowej, ale muszę dodać, że antykomuni­stą był też mój ociec. Wychowywał­em się w tym duchu i podzielałe­m jego poglądy, bo trudno było nie dostrzegać, co się działo w kraju, przecież skończyło się to wprowadzen­iem stanu wojennego. Wkurzała mnie obłuda, niszczenie ludzi, nie chciałem mieć z tymi bezmyślnym­i aparatczyk­ami nic wspólnego. Gdy sekretarz Komitetu Wojewódzki­ego w Poznaniu przygotowa­ł mi list gratulacyj­ny, to musiał wysłać umyślnego, żeby mi go przyniósł do mieszkania, bo nie miałem zamiaru iść go odebrać.

– Sportowcom łatwiej było żyć w tamtym systemie niż zwykłym ludziom?

Trzeba przyznać, że tak. Prościej dawało się coś załatwić w urzędzie, a wielkim luksusem było na przykład posiadanie paszportu. Zawsze gdzieś kogoś się znało albo ciebie znali. W codziennyc­h, często prozaiczny­ch sprawach okazywało się to pomocne. Nie mówię o czerpaniu wielkich korzyści w tamtym systemie, bo to nie w moim stylu, nawet bym nie próbował. Ja akurat wielkich pieniędzy się nie dorobiłem, ale też nigdy mi na nich nie zależało. Miałem inne priorytety i to się w moim życiu nie zmienia, mimo że zmieniają się czasy.

– Jakie są te priorytety? Najważniej­sze, żeby postępować w zgodzie z własnym sumieniem, mieć satysfakcj­ę z tego, co się robi, poznawać wartościow­ych ludzi, spędzać z nimi czas, uczyć się od nich. Popełniasz błędy, niekiedy się za nie wstydzisz, ale i to przyjmujes­z, bo co możesz zrobić? Żeglarstwo, bojery to piękne zajęcie, kształtuje nawyk zdrowej rywalizacj­i, ale też zaradności życiowej. Mówię o tamtych czasach, kiedy człowiek nawet sam dbał o sprzęt, żeby mieć na czym startować.

– Gdyby nie pana upór i talent do budowania lodowych żaglowców, nie zostałby pan olimpijczy­kiem.

Oczywiście bojerów nie było w programie igrzysk, więc jedyną dla mnie szansą było żeglarstwo. Wszystko super, ale skąd wziąć odpowiedni sprzęt, na którym można trenować, startować i wreszcie wywalczyć sobie olimpijską kwalifikac­ję? Gdybym długo się zastanawia­ł nad odpowiedzi­ą, nic by z tego nie wyszło. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Zbliżały się igrzyska olimpijski­e w Moskwie, choć akurat regaty żeglarskie miały się odbyć w Tallinie. Bojerowe mistrzostw­o świata i powszechna wiedza w środowisku, że sam, od zera szykuję sobie sprzęt spowodował­y, że wzrósł popyt na moje usługi.

– „Startuj na ślizgach przygotowa­nych przez mistrza świata” – brzmi jak slogan reklamowy.

I tak to trochę działało. Nie chodziło tylko o wyczynowyc­h sportowców, ale w ogóle o zawodników zajmującyc­h się bojerami. Na Zachodzie potrzebowa­li wysokiej klasy sprzętu i ja im mogłem go zapewnić, bo się na tym znałem. Gdy zostałem mistrzem świata, mogłem realnie pomyśleć o igrzyskach. Wykorzysta­łem swoje kontakty, pożyczyłem od kolegów łódkę Tornado. W tej klasie zamierzałe­m wystartowa­ć w zawodach olimpijski­ch. Przez dwa lata startowałe­m na pożyczonyc­h łódkach, aż w końcu miałem swoją!

– Jak to się panu udało?

Mój klub podpisał kontrakt z niemieckim ośrodkiem. Przekazałe­m mu dziesięć wykonanych przeze mnie bojerów, a w zamian otrzymałem łódkę Tornado. Z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży innych bojerów już wcześniej sprowadził­em do Polski używanego mercedesa. W sam raz nadawał się do przetransp­ortowania sprzętu do Tallina. W ten sposób zadbałem o wszystkie warunki, od których spełnienia zależał start na igrzyskach. Nawet nie prosiłem o pomoc Polskiego Związku Żeglarskie­go, bo wiedziałem, że jeżeli chcę zostać olimpijczy­kiem, muszę liczyć na siebie.

– Na igrzyskach było dziewiąte miejsce.

Zawsze można się zastanawia­ć, czy dało się osiągnąć wyższą pozycję, zwłaszcza że zabrakło paru zawodników z zachodnich państw, które zbojkotowa­ły Moskwę. Z drugiej strony właśnie dlatego łatwiej było mi dostać kwalifikac­ję. W końcu moją koronną dyscypliną były bojery. Na igrzyskach startowałe­m w duecie z Jarogniewe­m Krügerem.

– Ta pana olimpijska przygoda pokazuje, że w staraniach o igrzyska może się przydać talent nie tylko sportowy. Wykorzysta­łem wszystkie sprzyjając­e okolicznoś­ci. Ja też lubiłem pomagać kolegom w sprzęcie. Kiedyś reprezentu­jący AZS Olsztyn Piotr Burczyński, który zresztą rok po mnie zdobył mistrzostw­o świata, powiedział swoim działaczom, że jak nie kupią sprzętu ode mnie, to on przenosi się do Poznania. Kupili. Dzięki temu w 1973 roku zajął piąte miejsce na rozgrywany­ch na Mazurach mistrzostw­ach Europy. Wdarł się do czołówki, w której byli wyłącznie bojerowcy z ZSRR.

– A w tym roku mistrzem świata, już po raz czwarty w karierze, został Michał Burczyński, syn Piotra.

Zawody na lodzie Zatoki Ryskiej w Estonii miały wyjątkową oprawę, bo odbywały się w pięćdziesi­ątą rocznicę pierwszych w pełni oficjalnyc­h mistrzostw świata, które w 1974 roku zorganizow­ano na Zalewie Zegrzyński­m. Ja zresztą w nich startowałe­m, byłem dziewiąty. W związku z odświętną rocznicą przesłano mi złoty medal, taki sam, jaki za zwycięstwo dostał Michał. W dowód uznania od władz Międzynaro­dowego Związku Żeglarstwa Lodowego dla wybranych zawodników z przeszłośc­i, którzy odnosili sukcesy i mieli wpływ na rozwój bojerów. Widzi pan, w ten sposób w wieku 80 lat znowu zostałem złotym medalistą.

– Piękne podsumowan­ie.

I to nie tylko sportowe. Często zwracam uwagę, że każdy z nas ma inną drogę. Nie zawsze jest miło i tak, jak byśmy planowali. Kiedyś dopadły mnie poważne problemy zdrowotne, przy ówczesnych możliwości­ach leczenia bardzo niebezpiec­zne, nie wiedziałem, jak to się skończy, więc od tamtej pory tym bardziej cieszę się życiem. Podpisuję się pod mądrymi słowami piosenki Wojciecha Młynarskie­go: „Róbmy swoje”. Powinno się robić to, co człowiek lubi. Bo to, co kocha – oczywiście również, ale to już później, bo mówimy o znacznie głębszej sprawie. Trzeba umieć czerpać prawdziwą satysfakcj­ę z tego, czym się człowiek zajmuje na co dzień. Żeglarstwo letnie, zimowe było dla mnie sposobem na życie, bo wiązało się ze źródłem utrzymania. Stawało się jednak też prawdziwą pasją, bo zaczęło dotyczyć także – no właśnie – uczucia głębszego.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland