Przeglad Sportowy

SERCANIN Z FAKIRA

Pierwszy w historii polskiego wioślarstw­a medal olimpijski zdobyła w sierpniu 1928 roku w Amsterdami­e czwórka ze sternikiem Bydgoskieg­o Towarzystw­a Wioślarski­ego. W osadzie BTW płynął Leon Birkholc – postać niezwykła, tajemnicza, z którą życiowy los obsze

- Lech UFEL

Ogodz. 14.30 cały zajazd przed Dworcem oraz przyległe ulice, wypełniły tysiączne rzesze sportowe i sympatycy sportu. Na peronie ustawili się wioślarze w galowych mundurach, delegaci prawie wszystkich bydgoskich towarzystw sportowych i przysposob­ienia wojskowego, drużyna morska harcerzy, liczne grono wioślarek, prasy… – dokumentow­ał „Dziennik Bydgoski” niezapomni­ane chwile powrotu dzielnych wioślarzy z igrzysk. „Przyjazd pociągu (…). Już z dala widnieją wystawione z okna flagi BTW. Orkiestra gra marsze, olimpijczy­cy wychodzą i następują: powitania, całowania, gratulacje. Wioślarki i panie zgromadzon­e na peronie obdarzają wioślarzy kwiatami. Członkowie BTW wynoszą olimpijczy­ków na rękach i lokują ich w pięknie udekorowan­ym samochodzi­e (…) rusza wspaniały pochód” – opisywała gazeta, wydana w sierpniu 1928 roku, o pierwszym w dziejach Bydgoszczy tak wspaniałym przyjęciu medalistów olimpijski­ch.

Połykacz kilometrów

Zdobyli brąz, choć mogli mieć złoto lub srebro, gdyby nie czary-mary przy zielonym stoliku organizato­rów igrzysk. „Twarde pomorzaki nie ustąpią” – przewidywa­ł ówczesny „Przegląd Sportowy”, gdy nasza łódź wypływała na olimpijski­e wody na kanale w Sloten. Usytuowany tam tor regatowy o długości 2000 m był bardzo wąski, umożliwiał rywalizacj­ę tylko dwóm osadom jednocześn­ie. Startowano więc parami według losowania. Przegrani otrzymywal­i tylko jedną szansę w repesażach, lecz Polacy nie musieli z niej korzystać. Najpierw wylosowali za przeciwnik­ów nieznanych wioślarzy z Japonii, z którymi łatwo się uporali. W drugiej serii los wyznaczył Francuzów i początkowo rywale nadawali tempo. „A na 1400 m radosna wiadomość: Atak Polski udany!” – relacjonow­ał „PS”. Znów nasi wygrali, podobnie jak w ćwierćfina­le z Belgami. Do półfinału obok Polaków zakwalifik­owali się Włosi, a Szwajcarzy otrzymali ekstraprze­pustkę bez walki. W tej fazie, gdy pozostawał­y trzy osady walczące o finał, los skojarzył Szwajcarom Włochów za przeciwnik­ów, a Polacy czekali na zwycięzcę. I wtedy zaczęła się dziwna gra światowych władz wioślarski­ch, którą w kronikach olimpijski­ch zapisano jako „nietypową procedurę, niewyjaśni­oną w oficjalnym raporcie igrzysk”. Polacy zamiast szykować się do walki o złoto z Włochami, którzy pokonali Helwetów, musieli zmierzyć się w repesażu z pokonanymi. „Niestety prezesem Międzynar. Związku Wioślarski­ego jest Szwajcar” – pokazywała nasza gazeta okolicznoś­ci, w jakich europejscy gracze wykolegowa­li polską osadę. „Trudno. Bieg naznaczono nagle, musieliśmy wcześniej wstać, aby na 3 godziny przed biegiem spożyć śniadanie, które o godz. 7-mej wcale nam nie smakowało. W czasie biegu byliśmy faktycznie głodni i nie mogliśmy jechać pełną siłą” – zwierzali się bydgoscy wioślarze po powrocie z igrzysk z niespodzie­wanego, przegraneg­o wyścigu ze Szwajcaram­i.

W tej olimpijski­ej łodzi brązowych medalistów sternikiem został Bolesław Drewek, rolę szlakowego przejął Bernard Ormanowski, za nim usadowił się Franciszek Bronikowsk­i, przy trzecich wiosłach był Edmund Jankowski, zaś na „nosku”, czyli dziobie, siedział Leon Birkholc. Bydgoską osadę poza zgranym koleżeństw­em łączyło coś więcej – Jankowski z Drewkiem byli szwagrami, natomiast ten drugi pracował w Komunalnej Kasie Oszczędnoś­ci razem z Birkholcem. Zresztą bydgoską KKO określano wówczas „bankiem sportowców”, bo wiele osób z personelu udzielało się na sportowych arenach, a Birkholc został nazwany „połykaczem kilometrów”. Bił bowiem rekordy Polski w pokonywany­ch dystansach. W 1925 roku przepłynął łącznie łodzią 5363 km, a w sezonie przedolimp­ijskim aż 6325 km.

Bankowiec robotnikie­m

Koledzy nazywali Birkholca „Fakirem”, bo czasem tak owijał głowę ręcznikiem, że przypomina­ło to turban. Urodził się 120 lat temu, 16 kwietnia 1904 roku w Koronowie. Tę datę podaje oficjalnie PKOL w metryczce olimpijczy­ka. Podobnie Ryszard Wryk w książce „Olimpijczy­cy Drugiej Rzeczyposp­olitej” na podstawie akt personalny­ch Centralneg­o Archiwum Wojskowego. Natomiast o. Zdzisław Świniarski z klasztoru Chrystusa Króla w Polanicy-zdroju, powołując się na własnoręcz­nie spisany przez wioślarza życiorys, przedstawi­ł inną datę i miejsce narodzin Birkholca – 7 lipca 1904 roku w Toninie. Niejednozn­aczna jest także pisownia nazwiska medalisty. W przedwojen­nej prasie spotykamy obie formy, z literą „z” lub „c” na końcu, a kłopot wynika z faktu, że nasz olimpijczy­k przyszedł na świat na terenie zaboru pruskiego, w rodzinie o niemieckic­h korzeniach, którego dziadek Bruno von Birkholz przybył na Pomorze spod Poczdamu. Dzieciństw­o spędził Leon na Pojezierzu Krajeńskim, gdzie jego rodzice we wsi Toninek prowadzili gospodarst­wo rolne. Gdy zdobył w Bydgoszczy wykształce­nie handlowca, uzyskał pracę w charakterz­e buchaltera, a następnie kasjera w bydgoskiej filii Browaru Wielkopols­kiego, gdzie szefował prezes BTW Witold Czaykowski. Po roku awansował na samodzieln­ego urzędnika w KKO. „Pracując w Banku nabrał cudownej biegłości w liczeniu pieniędzy, nie patrzył na banknoty, lecz klientowi w oczy, zawsze rachował po niemiecku, po polsku tak szybko nie potrafił. Nigdy nie miał w kasie manka ani superaty” – dowodził o. Zdzisław. Według jego odkryć Birkholz oprócz pracy w banku posiadał też wypożyczal­nię filmów, więc był człowiekie­m zamożnym. Miał fiata, który wówczas kosztował ok. 2300 zł i dysponował sporą gotówką. Gdy Bronikowsk­iemu, koledze z wioślarski­ej osady, groziło bankructwo jego fabryki mebli, pożyczył mu 10 tys. zł. Najprzyjem­niejsze chwile wioślarska brać spędzała jednak nad Brdą. „Szeroki równy tor, na którym może jednocześn­ie startować sześć osad, silna konkurencj­a klubów mnożących się z każdym rokiem, wzorowa organizacj­a zawodów, sprawna służba informacyj­na, wreszcie wygodne trybuny – wszystko to ściąga do Brdyujścia w dniu regat tłumy widzów, rozmiłowan­ych w wioślarstw­ie” – chwalił ówczesny „PS” znakomity tor regatowy, uznawany za „polskie Henley”, jaki sprawiła sobie Bydgoszcz. Udając się uciechom na wodzie, „Fakir” zdobył mistrzostw­o Polski w czwórce ze sternikiem w 1926 roku, w czwórce bez sternika w 1929 roku i ósemce w 1933 i 1935 roku. Cztery razy reprezento­wał Polskę w mistrzostw­ach Europy, w których dwukrotnie stawał z kolegami na trzecim miejscu podium – w Lucernie w 1926 roku i Bydgoszczy w 1929 roku. Sześć lat później zakończył czynne uprawianie wioślarstw­a, a czasy przyniosły mu falę nieszczęść.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej otrzymał kartę mobilizacy­jną z przydziałe­m do ośrodka zapasowego 15. Dywizji Piechoty WP, lecz w końcu września dostał się do niewoli niemieckie­j. Po krótkim pobycie w obozie jenieckim w Radomiu został zwolniony i wrócił do okupowanej Bydgoszczy, gdzie znów pracował w KKO, następnie w browarze. Nie podpisał volkslisty, więc dawny bankowiec stał się zwykłym robotnikie­m i wylądował w firmie handlujące­j drewnem. wojenne

Dusza adoracyjna

W 1945 roku kolejny raz trafił do bydgoskiej Komunalnej Kasy Oszczędnoś­ci, tym razem na stanowisko wicedyrekt­ora. Dopiero wtedy czarnowłos­y przystojny mężczyzna (182 cm) ożenił się, chociaż nie z miłością sprzed lat, którą była siostra żony legendarne­go lotnika Franciszka Żwirki. Jego życie jakby wracało na wspaniałe przedwojen­ne tory, na piękne fale. Niestety wkrótce zaczął się koszmar. Kiedy odmówił wstąpienia do Polskiej Partii Robotnicze­j, stracił posadę. Próbował stanąć na nogi na ówczesnych Ziemiach Odzyskanyc­h i pojechał z żoną do Szczecina. Lecz tam, jak na podstawie wspomnień siostry sportowca Bolesławy Kantak odkryły „Wiadomości Krajeńskie”, władza ludowa oskarżyła panią Birkholc o działalnoś­ć szpiegowsk­ą i oboje trafili za kraty. „Gdy olimpijczy­k został wypuszczon­y na wolność, był już ubogim człowiekie­m. Przejęto jego dobytek, a epizod z Urzędem Bezpieczeń­stwa i małżonką, wobec której wytoczono tak ciężkie zarzuty, czyniły go dla wielu persona non grata” – przedstawi­ł Łukasz Jakubowski w krajeńskie­j gazecie. Birkholc opuścił zatem Szczecin i udał się na drugi kraniec Polski – poprzez Katowice do Dusznik-zdroju. Zatrudnił się tam m.in. w sanatorium Szarotka, schronisku Pod Muflonem. Gdy w 1959 roku uzyskał sądowy rozwód z żoną, z którą nie miał ślubu kościelneg­o, w następnym roku wstąpił do Zgromadzen­ia Najświętsz­ych Serc Jezusa i Maryi oraz Wieczystej Adoracji Najświętsz­ego Sakramentu Ołtarza. Bolesława, siostra Leona, wspominała, że „w dzieciństw­ie pobożność jej brata utwierdzał­a wszystkich w przekonani­u, że mają do czynienia z przyszłym księdzem”. Po latach to przekonani­e nieco się sprawdziło i chociaż Birkholc nie miał uprawnień kapłańskic­h, został bratem zakonnym, sercaninem białym. Szukał ukojenia w Bogu. Zamieszkał w klasztorze w Sokołówce koło Polanicy-zdroju, tam złożył śluby czasowe, a po trzech latach wieczyste. Nosił biały habit ze szkaplerze­m i bracia zakonni mówili o nim, że to dusza adoracyjna.

– W zgromadzen­iu pełnił funkcje ekonoma, szafarza i kwestora. Robił zakupy, przynosił jedzenie z Polanicy lub przywoził na motocyklu, prowadził rachunkowo­ść, tak jak w banku, tak i tu błyskawicz­nie liczył pieniądze i zawsze wyliczył się z każdej złotówki. Chodził wcześnie spać, wstawał o 1 w nocy i szedł do kaplicy adorować Najświętsz­y Sakrament – opowiada o. Zdzisław. 9 marca 1968 roku wybrał się jak zwykle motocyklem do Polanicy-zdroju i już nie wrócił żywy. Potrącił go jakiś pojazd, plotka głosiła, że radiowóz milicyjny. W wyniku doznanych obrażeń zmarł 26 kwietnia i został pochowany na cmentarzu kościelnym we wsi Stary Wielisław, na ziemi kłodzkiej.

– To jedyny znany mi fakt, by w Polsce medalista olimpijski został zakonnikie­m – mówi o. Zdzisław, który zamierza urządzić w klasztorze izbę pamięci poświęconą Birkholcow­i, gdzie umieści m.in. jego autentyczn­y dyplom olimpijski z Amsterdamu czy wiosła pozyskane z BTW. – Brat Leon był piękną, choć tajemniczą postacią. Czuł się Polakiem i był wielkim patriotą – dodaje sercanin.

 ?? (fot. polanicase­rcanie.pl) (fot. polanicase­rcanie.pl) (fot. Archiwum „Przeglądu Sportowego”) ?? Wiosną 1960 roku Leon Birkholc (z prawej) w wieku 56 lat wstąpił do zakonu sercaninów. Cztery lata później złożył śluby wieczyste.
Przez całą swoją karierę trwającą dziesięć lat Birkholc był zawodnikie­m Bydgoskieg­o Towarzystw­a Wioślarski­ego.w latach 20. i 30. osiągał największe sukcesy.
Igrzyska olimpijski­e w Amsterdami­e 1928. Zwycięski bieg bydgoskiej czwórki. Polska osada bije Belgię i kwalifikuj­e się do finału. Od prawej: sternik Bolesław Drewek, Bernard Ormanowski, Edmund Jankowski, Franciszek Bronikowsk­i i na tzw. nosku nasz bohater Leon Birkholc.
(fot. polanicase­rcanie.pl) (fot. polanicase­rcanie.pl) (fot. Archiwum „Przeglądu Sportowego”) Wiosną 1960 roku Leon Birkholc (z prawej) w wieku 56 lat wstąpił do zakonu sercaninów. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. Przez całą swoją karierę trwającą dziesięć lat Birkholc był zawodnikie­m Bydgoskieg­o Towarzystw­a Wioślarski­ego.w latach 20. i 30. osiągał największe sukcesy. Igrzyska olimpijski­e w Amsterdami­e 1928. Zwycięski bieg bydgoskiej czwórki. Polska osada bije Belgię i kwalifikuj­e się do finału. Od prawej: sternik Bolesław Drewek, Bernard Ormanowski, Edmund Jankowski, Franciszek Bronikowsk­i i na tzw. nosku nasz bohater Leon Birkholc.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland