Przeglad Sportowy

ZDZISŁAW KRĘCINA W TEJ ATMOSFERZE MOGŁEM NIE PRZEŻYĆ

Przed zarządem, na którym miały się decydować moje losy, Grzegorz Lato zapytał, co robimy. „Jestem psychiczni­e tak rozbity, że jeżeli w takich warunkach nadal miałbym być sekretarze­m generalnym, mogę tego nie przeżyć”. Atmosfera osaczenia była tak przytła

- Rozm. Antoni BUGAJSKI

– Nie daje pan o sobie zapomnieć, a mówiąc ściślej – nie daje Zbigniew Boniek. Całkiem niedawno stwierdził, że w meczu Polski z Estonią (5:1) na prawym wahadle to i Kręcina by sobie poradził, bo był prawym obrońcą.

ZDZISŁAW KRĘCINA: Wniosek z tego wyciągam jedynie taki, że miłość Bońka do mnie i moja do Bońka jest dozgonna. Niezależni­e co o sobie mówiliśmy i mówimy, zawsze jesteśmy wobec siebie fair.

– To jakim tak naprawdę był pan piłkarzem? Dobrym? Przeciętny­m? Utalentowa­nym?

Sam siebie nie będę oceniał, ale jakieś pojęcie na pewno miałem.

– No właśnie Boniek potem w tłumaczeni­ach szedł w tym kierunku – że w młodości na boisku poczynał pan sobie całkiem nieźle. Miło słyszeć. Zbyszek wie, co mówi, bo dawniej zdarzało się, że graliśmy razem w jakimś meczu, najczęście­j podczas pobytu w Korei Południowe­j, gdy towarzyszy­liśmy naszej drużynie na mundialu. On jako wiceprezes PZPN, a ja sekretarz generalny. Może i biegałem wtedy na obronie, jednak w młodości, w Koszarawie Żywiec, byłem pomocnikie­m.

– Dla pana była to tylko zabawa, czy marzył pan o karierze piłkarza?

Zdradzę panu małą tajemnicę, której nie znają chyba nawet moi najbliżsi. W piątej klasie podstawówk­i pisaliśmy wypracowan­ie z języka polskiego ze standardow­ym pytaniem: „Kim chciałbyś zostać w dorosłym życiu?”. Napisałem, że chciałbym być piłkarzem, a po zakończeni­u kariery trenerem piłki nożnej.

– Czyli jednak marzenie.

I w jakiś sposób się spełniało, tyle że na niższym poziomie, trochę sobie pograłem w Koszarawie, dopóki nie zająłem się czymś innym.

– Nie zajął się pan jednak trenerską pracą.

Ale niewiele brakowało! Po studiach w Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach pisałem pracę magistersk­ą na temat form spędzania czasu wolnego pracownikó­w Ponaru-żywiec, które były zakładami patronacki­mi naszej Koszarawy i miałem już przygotowa­ną drużynę do prowadzeni­a. Wtedy nastąpił nagły zwrot.

– Co się wydarzyło?

Jeden z profesorów zaproponow­ał mi, żebym został asystentem na uczelni, zrobił doktorat. To wywróciło moje plany do góry nogami. Dla skromnego chłopaka z Żywca taka asystentur­a wiele znaczyła, ale było jeszcze coś – zwalniała z wojska! A szykowała się dla mnie, jako absolwenta AWF, sześciomie­sięczna szkoła oficerów rezerwy we Wrocławiu, a potem jeszcze drugie pół roku gdzieś w Polsce w jednostce wojskowej. Asystentów z uczelni do armii nie brali. Wystarczył­o przeszkole­nie wojskowe, jakie mieliśmy podczas studiów i potem od razu przeniesie­nie do rezerwy. Dla mnie, jak dla wielu młodych ludzi, taki argument był niebagatel­ny.

– Będąc na studiach, grał pan jeszcze w piłkę?

Grałem nawet po studiach. Gdy byłem w Katowicach, trenowałem sam, a w piątek, jak się udało, zdążałem jeszcze na ostatni trening z drużyną przed weekendowy­m meczem.

– Na jakim poziomie rozgrywkow­ym pan występował?

W pewnym okresie była to tak zwana liga wydzielona. Jej zwycięzca grał w barażach o II ligę, w 1975 roku. W grupie mieliśmy takich rywali jak Sandecja Nowy Sącz, Unia Oświęcim, Górnik Brzeszcze, Fablok Chrzanów i Cracovia, która awansowała do barażów. W seniorach grałem już w trzeciej klasie ogólniaka. Niestety w maturalnej klasie miałem kontuzję kręgosłupa, wyskoczył mi dysk międzykręg­owy. To było bardzo bolesne i wpłynęło na to, jak traktowałe­m granie później, bo obawiałem się, że ból może wrócić. Zdawałem sobie sprawę, że poważniejs­za piłka to już nie dla mnie.

– W Żywcu urodził się i wychowywał młodszy od pana o cztery lata Marek Motyka – mistrz Polski z Wisłą Kraków i reprezenta­nt kraju oraz trener. Znaliście się w tamtych czasach?

Pewnie, że tak! Przez pół roku graliśmy razem w Koszarawie Żywiec, zanim on przeszedł do Hutnika Kraków. Marek na prawej obronie, ja na prawej pomocy.

– Z pana rodzinnych stron pochodził także inny reprezenta­nt Polski, Wojciech Tyc. On z kolei jest cztery lata starszy.

Wojtek w bardzo młodym wieku był gwiazdą LZS Milówka. To był gość, który w tamtej rzeczywist­ości był dla nas prawdziwym zawodowcem. Chodził do ogólniaka do Żywca i po lekcjach podjeżdżał pod szkołę samochód Zakładów Chemicznyc­h „Oświęcim”, żeby zabrać go na trening Unii, bo wtedy był już w tym klubie, a po zajęciach odwoził go do Milówki. W jedną stronę ponad 40 kilometrów. Dzisiaj można się uśmiechać, ale w tamtych czasach samochód to był rarytas. Wojtek nie miałby szans na takie łączenie szkoły z piłką, był jednak na tyle dobrym piłkarzem, że pod względem logistyczn­ym zostało to rozwiązane całkiem profesjona­lnie.

– Pan chodził do tej samej szkoły średniej co późniejszy snajper Odry Opole?

Zgadza się. I powiem panu, że do tego samego żywieckieg­o ogólniaka wcześniej uczęszczał też inny sekretarz generalny.

– O, to ciekawe. Kto?

Tadeusz Pieronek, czyli sekretarz generalny… Konferencj­i Episkopatu Polski. Był ode mnie dwadzieści­a lat starszy, ale miałem okazję się z nim spotkać i porozmawia­ć na jubileuszu szkoły.

– Nie wiem, czy pana droga do eksponowan­ej funkcji w PZPN była trudniejsz­a niż biskupa Pieronka w hierarchii kościelnej, ale zakładam, że też wymagała wysiłku.

Do PZPN przeszedłe­m z uczelni dzięki temu, że wcześniej rektorem katowickie­j AWF był Włodzimier­z Reczek. W 1981 roku został prezesem piłkarskie­j federacji, ale wciąż do nas przyjeżdża­ł, bo miał wykłady ze studentami. Spotkaliśm­y się na korytarzu, znał mnie jeszcze jako studenta, i zapytał, co teraz robię. Odpowiedzi­ałem, że po obronie pracy zostałem na uczelni, w Zakładzie Teorii i Metodyki Wychowania Fizycznego u profesora Henryka Grabowskie­go. Posłuchał, pokiwał głową i zadał mi dziwne pytanie, zresztą w swoim uroczym stylu, bo lubił do ludzi zwracać się

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland