DWUNASTA MINUTA I DWA RÓŻNE ŚWIATY
Bywają takie dni, które chciałoby się wykreślić z kalendarza. Za co się człowiek weźmie, popełnia błąd za błędem. Takim dniem był wtorek w Barcelonie. Zaczęło się przed meczem, gdy ultrasi zorganizowali zasadzkę na gości i przez pomyłkę obrzucili kamieniami autokar z częścią ekipy swojego klubu. A po kwadransie gry głupstwa zaczęli robić piłkarze i trenerzy Barcelony. Robert Lewandowski przestrzelił ze środka pola karnego. Pomylili się przy wyprowadzaniu piłki z własnej połowy i z boiska wyleciał Julian Araujo. „W takiej sytuacji trzeba mieć pewność, że dotrze się do piłki. Jeśli nie, trzeba dać szansę bramkarzowi, nawet pogodzić się z utratą gola. Gra w dziesięciu przez ponad godzinę zabiła nas” – powiedział na gorąco po meczu Ilkay Gündogan. Tymi słowami rozzłościł kolegów.
Niemiec nie gryzie się w język. W październiku, po porażce z Realem Madryt, powiedział, że nie po to przyszedł do Barcelony, żeby głupio przegrywać takie mecze. Chociaż jest szczery. We wtorek przed kamerami podsumował kilka błędów kolegów. Choć nie wymienił ich nazwisk i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Wymienił tę zbyt ryzykowną interwencję Araujo. Bierną postawę zawodnika (chodziło o Lewandowskiego) i brak blokowania strzału Vitinhi po rzucie rożnym (gol na 2:1 dla PSG), „choć ćwiczyliśmy to na treningach”, bezmyślny faul (Cancelo) w polu karnym i kiks przy wybijaniu piłki sprzed bramki (Kounde). Nie ma co się na niego obrażać, dobrze to podsumował. Inni też to tak odebrali. „Głupiec. Przecież Dembele oddalał się od bramki, po co się na niego rzucać” – to opinia Rio Ferdinanda, byłego piłkarza Manchesteru Utd, o faulu Cancelo. „Po czerwonej kartce Barcelona spanikowała” – tak występ swojej dawnej drużyny, z którą wygrał Ligę Mistrzów, podsumował Thierry Henry.
Do tych głupstw swoje dołożyli też szkoleniowcy. Czerwoną kartkę dostał najpierw Xavi Hernandez, a potem trener bramkarzy Jose Ramon de la Fuente. Nerwy nerwami, ale Xavi nie pomaga drużynie. Po raz czwarty w sezonie (wcześniej trzy razy w lidze) musiał opuścić ławkę. Do tego dochodzą później dyskwalifikacje (również za uzbieranie pięciu żółtych, a ma ich o wiele więcej) i nie dość, że wprowadza niepotrzebne napięcie, to brakowało go w wielu meczach. Dawni sędziowie opowiadają, że jeszcze jako piłkarz bez przerwy złościł ich ciągłymi komentarzami i protestami. To nie powinno, ale pewnie czasem wywołuje w nich niechęć do drużyny. Może dlatego rumuński arbiter nie chciał we wtorek sprawdzić sytuacji z faulem na Gündoganie w polu karnym.
We wtorek w 12. minucie Barcelona strzeliła gola PSG i wygrywała 1:0. Dzień później w tej samej minucie Real objął prowadzenie w Manchesterze. A później już nic nie było takie samo. Jedni spanikowali, zamotali się w głupich błędach i stracili cztery bramki. A drudzy z żelazną dyscypliną przetrwali nawet większy napór rywali (18:1 w rzutach rożnych dla City!), wygrali w karnych i wyrzucili obrońców tytułu z Ligi Mistrzów. Dwa różne światy. Do końca sezonu zostało Barcelonie siedem spotkań. Ale już rozpoczęły się rozliczenia. Drużyna Xaviego straciła Superpuchar, wkrótce oficjalnie straci mistrzostwo kraju, odpadła z rozgrywek pucharowych. Jest bez tytułów. A tych „bez” będzie dużo więcej. Bez pieniędzy, bez swojego stadionu, bez poważnych wzmocnień (bo same długi), bez trenera (Xavi już zgłosił rezygnację), bez udziału w klubowych mistrzostwach świata (gigantyczna kasa). I kto wie, czy z Lewandowskim, któremu mocno się oberwało za wtorkowy mecz. W pierwszym spotkaniu z PSG niczego konkretnego (gole, asysty) nie zrobił, a zachwycano się nim. W drugim też bez liczb, a został antybohaterem (zwłaszcza za brak podania do Ferrana). Ocenę determinuje wynik. Tak już jest. Piłka to sport zespołowy, ale konsekwencje bywają indywidualne.