Wszystko smakuje jak trociny
„Super Express”: – No i trafiło prezydenta odpowiedzialnego za służbę zdrowia!
Paweł Rabiej: – No cóż. Każdego może „trafić”. Padło na mnie. Mam COVID.
– Jak się pan czuje?
– Teraz już chyba mam wszystkie typowe objawy – powracające fale gorączki, ogólne osłabienie, bóle mięśni, duszący kaszel. Muszę przyznać, że utrata smaku i węchu to dość osobliwe uczucie. Dziś po raz pierwszy od kilku dni jestem w stanie rozróżnić smak składników bulionu wołowego, który Michał (partner wiceprezydenta – red.) ugotował. Wcześniej wszystko smakowało jak trociny.
– Wie pan, od kogo się pan zaraził? – To dość zaskakujące, bo od współpracownika, którego żona zachorowała. On nie miał żadnych objawów. A jeszcze zanim się dowiedział, że żona ma COVID, my dyskutowaliśmy w dość małym pomieszczeniu. Jeszcze zanim potwierdził zakażenie u żony, zostałem w domu i od 5 października pracowałem zdalnie. 9 października zrobiłem test – wyszedł dodatni. W końcu zaczęły się też objawy. Przyznam, że nawet łagodna wersja tej choroby jest naprawdę uciążliwa, gorsza niż grypa czy przeziębienie.
– Dlaczego to takie zaskakujące zakażenie?
– Bo we wrześniu byliśmy z delegacją w Berlinie, w klinice Charité, największym europejskim szpitalu, tam wizytowaliśmy oddziały covidowe. Niemcy nie zawracają sobie głowy skafandrami ochronnymi – tam tylko maseczki, dystans, dezynfekcja. Ale rygorystycznie. Nikt maseczek z twarzy nie ściąga. Po powrocie do Warszawy zrobiliśmy testy – były u wszystkich negatywne. A dwa tygodnie później wirus zaatakował mnie z innej strony.
– Jakieś wnioski dla warszawskiej służby zdrowia po tej wizycie w Berlinie?
– Główna konkluzja dotyczy różnicy w podejściu do walki z COVID. Niemcy budują szpitale polowe, dodają miejsca dla chorych, tworzą nowe, a nie zamieniają jedne łóżka w szpitalach na inne. I to również powinien robić polski rząd – tworzyć miejsca leczenia, a nie zabierać miejsce innym chorym! Przecież pacjentów z lżejszymi objawami można umieszczać choćby w sanatoriach, które stoją dziś puste.
– Leczy się pan jakoś?
– Mierzę poziom tlenu we krwi. Na razie jest w normie. Biorę paracetamol i witaminy na odporność. I tyle.
– Co z innymi pracownikami ratusza?
– Kilku moich współpracowników jest na kwarantannie. Wszyscy mają negatywne wyniki testów. Zaprocentował
wprowadzony w ratuszu reżim i system rotacyjny. Podzieliliśmy się tak, że z zarządu miasta maksymalnie dwie osoby przyjeżdżają danego dnia do urzędu, a reszta pracuje zdalnie, więc nie ma sytuacji, że wszyscy wiceprezydenci spotykają się w jednej sali i wszyscy trafią na kwarantannę. – Jakie wnioski z choroby? Damy radę zwalczyć tego koronawirusa czy nie?
– Prywatnie staram się pracować i mobilizować siły, choć czasem w gorączce jest to trudne. Najważniejsze to nie poddawać się. Ale służbowo, systemowo jestem dość pesymistycznie nastawiony. Nie dlatego, że jestem chory, tylko dlatego, że obawiam się drastycznego wzrostu zakażeń, oblężenia szpitali i sytuacji, że niektórzy chorzy mogą nie otrzymać pomocy lekarskiej.