To nie smartfony są problemem
„Super Express”: – Swego czasu tłumaczyłem materiały korporacyjne pewnej firmy spożywczej, która wchodziła ze swoją aplikacją na telefon. Jeden z dyrektorów zachwycał się, że smartfon to jedno z największych osiągnięć ludzkości. Pomyślałem sobie, że kilka dekad wcześniej wysłaliśmy człowieka na Księżyc, potrzebne obliczenia często wykonując na kartce, a on bredzi o smartfonach jako dziejowym przełomie. A może jednak miał rację? Michał R. Wiśniewski: – Bez wątpienia wyprawa na Księżyc była wielkim osiągnięciem ludzkości. Zwykły człowiek nic z tego nie miał poza relacją w telewizji. Nie można było tego dotknąć. Natomiast z całą pewnością smartfon jest szczytowym osiągnięciem, jeśli chodzi o technikę konsumencką. Mamy tu do czynienia ze zwieńczeniem wielu ewolucji technologicznych. W małym sprzęcie mamy dostęp do GPS, który pozwala w każdej chwili ustalić nasze położenie, pomaga się nam poruszać. Za pomocą komórki możemy przesyłać takie ilości danych, które jeszcze niedawno nie śniły się nawet pisarzom science-fiction. Oczywiście, to wszystko nie robi takiego wrażenia, jak podróż w kosmos, bo wydaje się to takie zwyczajne i przyziemne.
– Niby zwyczajne i przyziemne, ale jest też przedmiotem mrocznych namiętności. Jedni widzą w smartfonach technohorror, w którym smartfony zjadają nam mózgi, a my jesteśmy nieustannie inwigilowani przez korporacje. Dla drugich smartfon to narzędzie ze świata utopii, w którym dzięki niemu wszystkie problemy ludzkości zostaną rozwiązane. Pan gdzie się sytuuje?
– Osobiście nie podoba mi się zarówno cyberoptymizm, który w ogóle nie zwraca uwagi na zagrożenia, jak i skrajny pesymizm, często wyglądający na jakąś technofobię. Ja wychodzę z założenia, że smartfony i internet stały się częścią naszego życia. Tak mocno wrosły we wszystko, co robimy, że nie da się ich po prostu usunąć. Musimy po prostu nauczyć się w tym świecie poruszać. To, co zresztą mi się najbardziej nie podoba, to przekonanie, że komórki strasznie szkodzą młodzieży. – A nie szkodzą?
– Problem z tym myśleniem polega na tym, że budujemy sobie jakiegoś chochoła z telefonu komórkowego i przestajemy dostrzegać prawdziwe problemy. Nie pomyślimy, że problemy naszych dzieci mogą wynikać z tego, że żyjemy w czasach różnych kryzysów społecznych, które mogą mieć wpływ na to, co się z naszymi dziećmi dzieje. Zamiast o tym rozmawiać, uznajemy, że odkąd pojawiły się smartfony, nagle stały się one nieszczęśliwe.
– W swojej książce zwraca pan uwagę, że propaganda i manipulacja w czasach starych mediów były domeną maksymalnie kilku ośrodków, kontrolowanych przez elity. Dziś propaganda i manipulacja się „zdemokratyzowała” – w czasach smartfonów i powszechnego dostępu do internetu każdy, że tak powiem, może być Goebbelsem. Jak duży to problem?
– Tak naprawdę to pytanie o to, co jest gorsze – czy to, że żyliśmy w czasach z wizji Orwella i totalnej kontroli władzy, czy to, że żyjemy w czasach z wizji Huxleya i jego „Nowego wspaniałego świata”, w którym rząd nie musi kontrolować każdej informacji, bo wystarczy, że powstał tak wielki chaos informacyjny, że mało kto się w nim potrafi połapać. W czasach z Orwella niemal niemożliwe było zweryfikowanie informacji. Dziś, jeśli ktoś kłamie, to wystarczy włożyć w to tylko trochę pracy i jesteśmy w stanie dojść do prawdy. Wtedy powstaje inny problem – mało kto ma na to czas i mało kto ma na to ochotę.
– Z tych pozytywnych elementów mediów społecznościowych i ich inwazji w związku z powstaniem smartfonów można zwrócić uwagę, że wiele tematów niewidzialnych przedtem dla elit trafiało do mainstreamu. – Tak, choć daleki też jestem od utopijnego myślenia, obecnego powszechnie jeszcze dekadę temu, że oto media społecznościowe i smartfony zmienią świat na lepsze, bo lud wreszcie ma narzędzia, by zobaczyć, że nie są osamotnieni w swoich poglądach i mogą rzucić wyzwanie władzy – symbolicznej czy politycznej. Problem polega jednak na tym, że te same narzędzia mają ci, którzy chcą kontrolować społeczeństwa i wpływać na ich postawy. Działalność aktywistyczna w sieci staje się coraz trudniejsza. Trwa swoisty wyścig zbrojeń o to, kto kogo przechytrzy i na koniec dnia, niestety, najczęściej reżimy wychodzą z tego obronną ręką. Choćby z tego względu, że o ile aktywiści mają do dyspozycji tylko internet i komórkę, reżimy mają cały aparat kontroli i przemocy, by niekorzystne dla siebie zmiany powstrzymać. Weźmy chociażby to, jak skończył się białoruski bunt, który też zaistniał głównie dzięki internetowi i smartfonom. Oprócz tej asymetrii jest w smartfonach jeszcze coś, co sprawia, że trudno zmienić rzeczywistość. – Co takiego?
– Smartfony odgrywają dość nieciekawą rolę, ponieważ pozwalają na namierzenie aktywistów. Wystarczy przypomnieć, że w czasie protestów Black Lives Matter Google udostępnił policji dane geolokalizacyjne komórek, dzięki czemu aresztowano ludzi podejrzanych o zdewastowanie sklepu. Nagle się okazuje, że to, co nam pomagało się zorganizować, najlepiej zostawić w domu i najwyżej zapisać sobie na ręku numer do prawnika i zejść do podziemia (śmiech).