Ochrona środowiska nie hamuje rozwoju
Twierdzenie, że musimy wybierać pomiędzy ratowaniem przyrody a wzmocnieniem gospodarki, jest fałszywe
JEDNYM Z DESTRUKCYJNYCH BłęDóW logicznych jest przekonanie o niemożności znalezienia pośredniego rozwiązania. Ta fałszywa dychotomia polega na przedstawianiu problemu jako wyboru pomiędzy „tak lub nie”, co wyklucza inne opcje. Taki argument jest często stosowany wtedy, gdy chcemy, aby ludzie odrzucili rozwiązania, których pragną. Trzeba im wmówić, że mogą to coś osiągnąć tylko wtedy, gdy zrezygnują z czegoś jeszcze ważniejszego. Przykładem jest rzekomy konflikt pomiędzy utrzymaniem pracy a ochroną środowiska.
Od 1984 roku w badaniach opinii publicznej Instytut Gallupa zadaje następujące pytanie: „Z którym z poniższych stwierdzeń dotyczących środowiska naturalnego i gospodarki zgadzasz się bardziej – ochrona środowiska naturalnego powinna mieć pierwszeństwo, nawet jeśli oznaczałoby to zahamowania wzrostu gospodarczego (czy) rozwój gospodarczy powinien mieć pierwszeństwo, nawet gdyby z tego powodu ucierpiało środowisko?” Kręgi antyśrodowiskowe często przywołują tę dychotomię. Kiedy ostatniej jesieni organizacja związkowa United Auto Workers zorganizowała strajk, Donald Trump komentował: „Można być lojalnym wobec amerykańskiego rynku pracy albo wobec środowiskowych oszołomów, ale nie można być lojalnym wobec obu stron. Albo jedno, albo drugie”.
Większość Amerykanów nie jest oszołomami, tylko troszczy się o środowisko naturalne, a w interesie publicznym jest dbałość o czyste powietrze, czystą wodę oraz o piękne miejsca, w których można odpoczywać. Jednak zatruwający środowisko przemysł i reprezentujący go
politycy sięgają po dychotomię, według której zgoda na destrukcję środowiska jest przedstawiana jako ochrona czegoś znacznie bardziej wartościowego: miejsc pracy.
W rzeczywistości wiele badań dowodzi, że ochrona środowiska wcale nie szkodzi gospodarce. W latach 80. – wkrótce po uchwaleniu przez Kongres ustaw o ochronie czystego powietrza i wody – część badaczy sugerowała, że to właśnie prośrodowiskowe przepisy doprowadziły do ówczesnego spowolnienia gospodarczego.
Ale kolejne analizy – dokładniejsze, szersze i obejmujące dłuższy okres – obaliły te twierdzenia. Na przykład jedno z badań wykazało, że w latach 1987–1992 rafinerie ropy naftowej wokół Los Angeles zwiększyły produkcję, mimo narzuconej im rygorystycznej kontroli środowiskowej, podczas gdy w innych regionach USA produkcja w tym samym czasie spadła. Niedawny przegląd literatury naukowej zakończył się wnioskiem: „regulacje środowiskowe miały znikomy wpływ na zatrudnienie w przemyśle, w którym je wprowadzono”. Innymi słowy, ochrona środowiska nie likwiduje miejsc pracy.
Co więcej, systematycznie ubywa stabilnych miejsc pracy w branżach destrukcyjnych dla środowiska. Górnictwo minerałów jest przykładem takiej ekonomii wzlotów i upadków – pomyślcie o „gorączce złota” – a badania z ostatnich lat pokazały, że boom zatrudnieniowy z pierwszej dekady XXI wieku związany z ekspansją szczelinowania hydraulicznego już się skończył. Colin Jerolmack w swojej książce Up to Heaven and Down to Hell: Fracking, Freedom, and Community in an American Town opublikowanej w 2021 roku napisał, że branża wydobywcza stworzyła znacznie mniej miejsc pracy, niż zapowiadała, a wiele z nich w krótkim czasie zostało zlikwidowanych. W raporcie MultiState Shale Research Collaborative stwierdza się, że „firmy zainteresowane ekspansją wierceń” zatrudniały znacznie mniej ludzi, niż wcześniej deklarowały.
Na przykład U.S. Chamber of Commerce podała w 2012 roku, że w stanach Pensylwania, Ohio i Zachodnia Wirginia przy szczelinowaniu zatrudnionych było ponad 300 tys. osób, podczas gdy w Pensylwanii stanowy Wydział Pracy i Przemysłu informował, że w tej branży pracuje bezpośrednio 18 tys. osób, a kolejnych 5,6 tys. w branżach wspomagających; z kolei organizacja pozarządowa Ohio River Valley Institute wyliczyła, że tylko znikoma część zysków wygenerowanych przez branżę trafiła do lokalnych społeczności. Dla kontrastu, w dziedzinie ochrony środowiska naturalnego zwykle oferuje się miejsca pracy dla społeczności lokalnych, korzysta w większości z lokalnych źródeł materiałów, a ponieważ pośrednio przyczynia się ona do rozwoju turystyki, przynosi to trwałe korzyści.
Ochrona środowiska jest też korzystna dla zdrowia publicznego, co z kolei przekłada się na rozwój gospodarki, a to dlatego, że chorzy ludzie nie pracują wydajnie, a czasami nie pracują w ogóle. W badaniach, opisanych w listopadzie zeszłego roku w „Science”, oszacowano, że w okresie 1999–2000 zanieczyszczenia powietrza emitowane przez elektrownie węglowe zabiły w USA blisko pół miliona ludzi.
Nie chodzi tylko o to, że regularny kontakt z toksycznymi związkami oraz zanieczyszczoną wodą i powietrzem są złe – wiemy o tym od dawna – ale też o to, że kontakt z naturą jest dobry. Chociaż twarde dane są trudne do zebrania, w wielu badaniach udokumentowano pozytywny wpływ czystego środowiska m.in. na zdrowie psychiczne, sprawność umysłową i ciśnienie krwi.
Jedną z negatywnych konsekwencji lockdownu podczas epidemii COVID-19 było pojawienie się u niektórych osób lęku przed zamkniętymi pomieszczeniami. Autorzy przeglądowego artykułu z 2022 roku stwierdzili, że u osób, które podczas pandemii miały regularny kontakt z przyrodą, rzadziej rozwijały się depresje i zaburzenia lękowe. Za to częściej ludzie ci odczuwali szczęście i zadowolenie z życia.
Kontakt z przyrodą był również „skorelowany z większą aktywnością fizyczną i rzadszymi zaburzeniami snu”. Podczas lockdownu wiele osób spędzało więcej niż zwykle czasu na zewnątrz. Autorzy artykułu konkludowali, że „infrastruktura, działania i decyzje ułatwiające ludziom dostęp do natury mogą odegrać ważną rolę w pokonywaniu przyszłych kryzysów zdrowia publicznego”.
Jeśli zatem w przyszłości ktoś będzie dowodził, że trzeba wybierać pomiędzy rozwojem gospodarczym a ochroną środowiska, nie wierzmy w to. Miejmy nadzieję, że sympatyczne towarzystwo z Gallupa zorientuje się, że pora zrezygnować z tej szkodliwej, fałszywej dychotomii. ■