Wilcze prawa
Stonka i szarańcza pospołu nie poczyniłyby takiego spustoszenia w uprawach jak menedżerowie w futbolu. Kwoty wypłacane pośrednikom transferowym idą już w miliardy, które nigdy nie wrócą do sportu, raczej zasilą kasyna, spelunki i inne ciemne interesy. Drobne pójdą na groteskowe koszule w motyle, skórzane płaszcze lub środki na erekcję, bo wielu z tego towarzystwa lubi imponować młodym kobietom.
Taki Pini Zahavi, stetryczały playboy, popisuje się otoczeniem pięknych miss Afryki lub Brazylii, co mnie akurat śmieszy, ale nierozgarniętym piłkarzom czy prezesom klubów imponuje. Podejrzany biznes nikomu nie przeszkadza, bo pewnie każdy ma z niego jakieś profity. Także usłużni dziennikarze, podbijający bębenek na życzenie pośredników.
Ileż to razy czytaliśmy o rzekomym zainteresowaniu wielkiego zachodniego klubu polskim zawodnikiem.
Humbug służył dociśnięciu do ściany skołowanego właściciela rodzimego klubu przy podpisywaniu kontraktu ze stosowną prowizją menedżerską oczywiście. Właściciel Lecha Jacek Rutkowski nazwał kiedyś ten proceder paybackiem, bo kasa krąży między kilkoma indywiduami ze szkodą dla klubu.
Traktowanie sportu jak maszynki do robienia pieniędzy postępuje w zatrważającym tempie, jego społeczne i wychowawcze walory dawno zeszły na daleki plan. Łamane są przepisy zabraniające udziałów w kilku klubach, pobierania prowizji od obu stron umowy, kaperunku nieletnich. Mecenas L. zza kurtyny steruje już kilkoma klubami, a ma apetyt na więcej. PZPN pewnie niewiele może zdziałać, skoro FIFA i UEFA pozwalają na bezkarne obchodzenie reguł, które same wymyśliły.