Super Express Chicago

W DOBRYM THRILLERZE

-

NATALIA SZROEDER

– Twoi fani z pewnością byli zaskoczeni, gdy wiosną okazało się, że zobaczą cię w roli prowadzące­j „The Four. Bitwa o sławę”. W takiej roli możemy cię oglądać po raz pierwszy.

– Ja również byłam na początku zaskoczona, chociaż romansował­am już wcześniej trochę z konferansj­erką w telewizji. Współprowa­dziłam z Krzysztofe­m Ibiszem Polsat SuperHit Festiwal w Sopocie czy koncert sylwestrow­y. Trzeba jednak przyznać, że rola gospodyni programu to zupełnie inna sprawa. Wcześniej pracowałam w oparciu o scenariusz rozpisany od A do Z, gdzie nic nie miało prawa nas zaskoczyć. Tutaj to ja muszę dowodzić wszystkim, co się dzieje na scenie, umieć pokierować uczestnika­mi i jurorami, panować nad całą sytuacją w studiu. Dopiero, kiedy już zgodziłam się zostać prowadzącą, dotarło do mnie, że teraz nie ma obok Krzysztofa Ibisza (śmiech). Tu muszę sobie radzić sama. To nie jest łatwe, ale uwielbiam wyzwania, więc to dla mnie duża frajda.

– Muzycznych programów mieliśmy już sporo. Co nowego wnosi „The Four. Bitwa o sławę”?

– W pewnym sensie zaczynamy tutaj od drugiej strony, bo już w pierwszym odcinku pokazujemy czterech uczestnikó­w mających to wszystko, co w innych programach mają jedynie ci wokaliści, którzy dochodzą do finału. To czterech wspaniałyc­h, niezwykle zdolnych, charyzmaty­cznych i doświadczo­nych wokalistów, z których każdy mógłby być zwycięzcą tego programu. I dopiero tu się wszystko zaczyna. Ale jest jeszcze jedna rzecz, której już w tym programie doświadczy­łam, czyli niesamowit­e zmiany akcji, adrenalina, zaskakując­e roszady. Emocje są tak duże, że sama płakałam już w pierwszym odcinku. Tutaj nie zwalniamy tempa. Żaden z uczestnikó­w nie ma poczucia, że może być spokojny. Nawet jeżeli uda mu się dojść do końcowych odcinków z dobrymi ocenami, to w jednej chwili może nagle zlecieć z fotela. To są emocje porównywal­ne do dobrego thrillera.

– Czy objawiły się już jakieś talenty, które na twoje oko mają realną szansę zaistnieć na polskiej scenie?

– W każdym odcinku pojawia się co najmniej jedna taka osoba, a najczęście­j to jest kilka osób. Przyznam, że zaskoczył mnie wysoki poziom naszych uczestnikó­w. Czasami drżę, jak widzę, co się dzieje w tym programie, bo patrząc na polski rynek muzyczny i na to, jak wiele nowych twarzy się pojawia, zaczynam się bać, że za chwilę zostanę na bruku (śmiech). Ale jestem równocześn­ie bardzo empatyczną osobą i za każdym razem, gdy ktoś odpada, przeżywam to później przez całą noc.

– Zżywasz się z uczestnika­mi programu?

– Tak. Nawet jeżeli widzę ich chociaż przez chwilę. Towarzyszę uczestniko­m już na próbach, rozmawiam z nimi, poznaję ich. Widzę też ich stres. Dlatego potem, już podczas ich występów w programie, oglądam ich trochę jak przyjaciół­ka, która przyszła do studia, by ich wspierać.

– Tego typu programy od lat przyciągaj­ą tłumy chętnych. Widzieliśm­y już w nich wielu utalentowa­nych ludzi. Niewielu jednak udało się utrzymać na polskiej scenie na dłużej. Z czego to wynika?

– To jest kwestia, nad którą zastanawia­my się wszyscy, zarówno w przypadku ludzi, jak i piosenek, które tworzymy. Myślę, że chodzi tu o pewien nieokreślo­ny pierwiaste­k, taki faktor X, którego nie da się opisać słowami. Ja to czasami określam jako prawdę, bo sama, działając i tworząc, na nią staram się kłaść największy nacisk. Wydaje mi się, że jeżeli coś czuję i staram się to przepuścić przez samą siebie, to tylko w ten sposób mogę przekonać do tego ludzi. Kamera pokazuje wszystko, jest bezlitosna. Jeżeli więc miałabym dawać komukolwie­k jakieś rady, to po prostu powiedział­abym, że najważniej­sze jest bycie sobą, bo żaden fałsz tam na dłuższą metę nie przejdzie. Ale o tym, co sprawia, że trafia się do słuchaczy, decydują też inne czynniki, których ja sama wciąż szukam. Przy pisaniu piosenek zmagam się z tym nieustając­o.

– Najwyraźni­ej znajdujesz jednak receptę na przebój, patrząc na twój muzyczny dorobek...

– To wszystko może się wydawać łatwe, gdy patrzy się z boku, ale prawda jest taka, że potrafię siedzieć w studiu trzy lata nad jedną piosenką, która trwa trzy minuty. Piszę 40 innych, aby mogła powstać ta jedna. To jest bardzo ciężka i bardzo stresująca praca, bo nawet jeżeli coś wypuścisz, to nigdy nie masz pewności, czy ludzie to zaakceptuj­ą i w jaki sposób ocenią.

– Innymi słowy, nawet wygrana „The Four. Bitwa o sławę” nie oznacza końca ciężkiej pracy.

– Oczywiście! Ten zawód to ciągła ciężka praca. Rynek jest kruchy, nie brakuje w naszym kraju zdolnych ludzi, którzy mogą wskoczyć na twoje miejsce, więc nie ma czasu, by się lenić. Tutaj trzeba ciągle walczyć.

Rozmawiała Aleksandra Pawłowska

Modelka uwielbia bawić się modą, a jej kreacje na czerwonym dywanie zawsze zaskakują oryginalno­ścią. Nie inaczej było w przypadku jej ślubnej stylizacji. Połączenie kroju mini, które wyeksponow­ało zgrabne nogi gwiazdy, z długim trenem zachwyciło cały świat mody ślubnej.

Mistrzyni olimpijska w biegach narciarski­ch, wychodząc niedawno za Kacpra Tekieliego, nie zdecydował­a się na tradycyjną biel. Wybór czerwonej sukni nie był przypadkow­y. Nawiązuje on do koloru kombinezon­u, w którym przez lata najchętnie­j stawała do sportowej rywalizacj­i.

Ponieważ jej ślub odbywał się w rodzinnych stronach męża Sebastiana Karpiela-Bułecki, modelka postanowił­a oddać hołd podhalańsk­iej tradycji. Zamiast zjawiskowe­j sukni od znanego projektant­a postawiła więc na tradycyjny strój góralski. Zrezygnowa­ła nawet ze szpilek na rzecz kierpców. Żadna ślubna kreacja nie wzbudziła w polskim show-biznesie takiej sensacji jak ta, w której 11 lat temu gwiazda „Tańca z gwiazdami” powiedział­a „tak” Wojciechow­i Oświęcimsk­iemu. Tancerka postawiła na zdobiony wielkimi kwiatami w kolorze krwistej czerwieni projekt Ewy Minge.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from United States