Mamy w Polsce katastr EPIDEMIOLOGICZNĄ
„Super Express”: – Niemcy zaoferowały pomoc Polsce w walce z koronawirusem. Rząd w tej sprawie nie podjął wiążącej decyzji. Czy z pana perspektywy byłaby ona przydatna?
Dr Adam Kobayashi: – Jakakolwiek pomoc jest dzisiaj dla nas zbawienna. Polska służba zdrowia była niewydolna już wcześniej, co często pomijano. W tej chwili nawet belgijscy pacjenci są przewożeni do niemieckich szpitali, bo nawet w dobrze zorganizowanej Belgii nie mają oni gwarancji zapewnienia należytej opieki. Oczywiście jest kwestia tego, w jakim zakresie ta pomoc mogłaby być udzielana. Mówi się, że u nas jest pewna fetyszyzacja respiratorów i rzeczywiście tak jest. Bo to jest jedna sprawa, ale kto te respiratory będzie obsługiwał? To jest sztuka. Nawet dla doświadczonego lekarza jest to często sztuka obca. To musi być naprawdę doświadczony anestezjolog lub specjalista intensywnej terapii, żeby w sposób odpowiedzialny taki respirator obsłużyć. To nie jest komputer, że się włączy przycisk on/off i on będzie działał. Więc gdyby taka pomoc była oferowana przez Niemcy, gdyby przysłali swoich specjalistów lub byli w stanie przyjąć do swoich szpitali szczególnie przygranicznych polskich pacjentów, to takiej pomocy nie byłoby za dużo. Na pewno w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy, a sytuacja jest dramatycznie zła, jeśli ktoś wyciąga rękę, to nie należy tej ręki odrzucać.
– Mówi pan, że sytuacja jest dramatycznie zła. Czy my mamy już w Polsce katastrofę epidemiologiczną?
– Tak, jest katastrofa epidemiologiczna. – Co to dokładnie oznacza?
– To oznacza, że jest dramatycznie dużo zachorowań. I nie ma co do tego wątpliwości, że przy tak niewielkiej liczbie badań liczba zachorowań, którą widzimy w statystykach ministerstwa, jest niedoszacowana. Słowacy w ciągu jednego weekendu przebadali 50 proc. populacji i mniej więcej wiedzą, w jakim są punkcie. My nie wiemy, w jakim jesteśmy punkcie. Według naszych analityków dojdziemy do 200 tys. zakażeń jednego dnia. Ale my nigdy nie będziemy tego wiedzieć, bo badamy góra 70 tys. próbek dziennie.
– Skąd u nas tak gigantyczna – jedna z najwyższych na świecie – liczba dziennych zakażeń? To efekt nieodpowiedzialności społeczeństwa czy spóźnionych działań rządu?
– Wszystko po trochu. Restrykcje wprowadzone na wiosnę kupiły nam trochę czasu. Później jednak nastąpiło bardzo mocne poluzowanie, w tym czasie nie zrobiono w zasadzie nic. Apelowaliśmy wtedy, żeby podjąć jakieś kroki w szpitalach, żeby stworzyć strefy dla pacjentów z COVID-19, zorganizować oddziały zakaźne… A jako społeczeństwo rzeczywiście chyba nie zdaliśmy egzaminu. Restrykcje nie były wystarczająco przestrzegane, później porzuciliśmy maseczki (…). Japończycy od lat noszą maseczki i w tej chwili mają 100 tys. zachorowań podczas całej epidemii przy populacji znacznie większej niż polska i znacznie większym jej zagęszczeniu. My niestety nie jesteśmy zdyscyplinowanym społeczeństwem. To ciągłe negowanie istnienia epidemii jest dramatycznie szkodliwe. Zachorowało już ponad 1,5 proc. populacji, to bardzo dużo i spełnia kryteria choroby społecznej. A wracając do katastrofy epidemiologicznej, to oczywiście są tego inne konsekwencje. Nie przestaliśmy chorować na inne choro