Wój życiowy cel
– Niech pan pokaże lekarza, który może powiedzieć, że ma stuprocentową pewność. Ale wierzyliśmy Relidze i w niego. On do tej operacji przygotowywał się, jak tylko mógł najlepiej, a poza tym już wtedy był doskonałym chirurgiem.
– Zapadła decyzja: przeszczepiamy. I co się wówczas działo?
– Moim obowiązkiem było porozmawiać z rodziną biorcy i z nim samym. Znałem dobrze Krawczyków z podczęstochowskich Krzepic. Zabrałem Krawczyka i przywiozłem go do Zabrza. Byłem w zespole z Bogusławem Ryfińskim odpowiedzialnym za pobranie serca od dawcy. Religa był odpowiedzialny za przeszczep. Wydawało się nam wówczas, że byliśmy dość dobrze przygotowani. No i mieliśmy poczucie, że robimy coś, co jest bardzo ważne i potrzebne. Gdy Religa wyciął serce biorcy, Józefa Krawczyka, to zobaczyliśmy pustą klatkę piersiową. Chrystus Pan! Do takiego widoku nikt z nas nie był przyzwyczajony. I przychodzi moment kulminacyjny, tak dobrze uwieczniony w filmie „Bogowie”: serce zaczyna pracować. Każdy z nas ten fakt przyjął, nie boję się tego powiedzieć, jako swoiste zmartwychwstanie. Oto serce pobrane od zmarłego zaczęło bić w drugim człowieku! Mogliśmy wyłączyć krążenie pozaustrojowe i widzieliśmy, jak nowe serce przejmuje jego rolę. Tak byliśmy pobudzeni tym wszystkim, że nam się spać nie chciało. Potem Religa zarządził, że nie wolno nam wychodzić ze szpitala. Wszyscy siedzieliśmy na miejscu i czekaliśmy.
– Na co?
– Na to, żeby pacjent się wybudził. Pamiętam, jest piąta rano, Krawczyk otwiera oczy. Potem na moją komendę oddycha głęboko, podnosi jedną rękę i drugą. Dwie godziny później usuwamy rurkę intubacyjną, pacjent zaczyna oddychać sam i może coś powiedzieć. Nie zapomnę nigdy tych słów: „Jezus Maria, Marianku, ja żyję!”. To była wielka radość – zobaczyć, jak operowany zaczął się sam przekładać na boki, gdy usiadł na brzegu łóżka. Byliśmy w amoku szczęścia i wcale się tego nie wstydzę. A Religa rzekł: „Teraz mogę powiedzieć żonie, że spełnił się mój cel życiowy”...
Rozmawiał ANDRZEJ BĘBEN
J„Jeśli możecie, podzielcie się swoimi hasłami z przyszłymi pokoleniami. Warto, żeby nasze dzieci i wnuki wiedziały, kto wywiózł ten rząd na taczkach i dlaczego” – napisała prezydent Gdańska. I choć Aleksandra Dulkiewicz ostatnie słowa potem skasowała, na jej apel odpowiedziało Muzeum Gdańska.
Ta placówka, która ma opowiadać o historii miasta, dokumentować ważne, przełomowe momenty, teraz zbiera „pamiątki” ze… Strajku Kobiet. I to nie ponury żart, żaden prima aprilis. Prawdziwość akcji potwierdza wpis na stronie gdańskiego muzeum: „Co nasze pokolenia będą opowiadać o protestach za 50, za 100 i więcej lat? Czy w przyszłości zachowają się po nich materialne ślady?”. Tak – jeśli protestujący swoje „dzieła” przekażą muzeum. Gardło ściska wzruszenie. To dzięki