Każdy może być cyfrowym Goebbelsem
Putin czy Trump kłamią na potęgę, ale wcale tego nie ukrywają. Po prostu zamiast faktów dziś liczy się to, czy jesteś „autentyczny”.
– Wracając do broni masowego rażenia, to monopol na nią mają w zasadzie tylko władze polityczne. Z dezinformacją jest podobnie?
– Już nie. To kolejna wielka zmiana, ale bardziej technologiczna niż kulturowa, która sprawiła, że zmienił się model propagandy. To już nie jest jeden przekaz dla wielu, ale wiele przekazów dla wielu i w takim krajobrazie komunikacyjnym każdy może być cyfrowym Goebbelsem. Kiedy w mojej grupie badawczej na London School of Economics przyglądamy się cyfrowej dezinformacji w czasie wyborów, dostrzegamy mnóstwo aktorów w tej grze: państwo, ekstremistów, aktywistów, pojedyncze osoby, które kierują się różną motywacją. Czy to finansową – w końcu większość dezinformacji jest po to, żeby coś ci sprzedać – czy to polityczną, czy po prostu dla wyśmiania czegoś. To wojna wszystkich ze wszystkimi. – Długo żyliśmy utopijną ułudą o internecie jako arcydemokratycznym narzędziu, które pozwala przełamywać monopol informacyjny elit, sprawia, że wolność słowa kwitnie, a cenzura należy do pojęć historycznych. Jak to się stało, że władze i elity rządzące tak sprawnie wykorzystują je przeciwko społeczeństwom? – Po prostu przystosowały się do cyfrowych realiów, zrozumiawszy, że z powodzeniem mogą używać tych narzędzi we własnych celach. Mogą stworzyć farmy trolli, które w mediach społecznościowych będą promować wygodną dla nich narrację. Mogą swoją propagandę precyzyjnie adresować do bardzo konkretnych grup – coś, co w czasach sprzed internetu było niemożliwe. Zrozumiały też przede wszystkim jedno.
– Co takiego?
– W tym krajobrazie nie możesz użyć XX-wiecznych narzędzi cenzury, by ograniczyć przestrzeń informacyjną, bo w cyfrowej rzeczywistości każdy może dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Zamiast tego możesz stosować cenzurę poprzez szum informacyjny. Przy ogromnym chaosie i dezorientacji, którą użytkownik internetu ma na kliknięcie jednym przyciskiem, ludzie nie potrafią rozróżnić prawdy od fikcji. I co bardzo poręczne w tego typu cenzurze, nie łamie ona praw człowieka, nie ogranicza swobody wypowiedzi, a wręcz się w nią wpisuje. Siły demokratyczne nie mają ani filozoficznych, ani prawnych środków, by na to odpowiedzieć. Jak bowiem demokraci mogliby domagać się cenzury?
– Jak działają władze, które z tego szumu informacyjnego korzystają?
– Taktyki działań w tej przestrzeni przez cały czas ewoluują, ale, jak wspomnieliśmy, opierają się przede wszystkim na przeładowaniu przestrzeni informacyjnej niż jej ograniczaniu. Świetnie odnajdują się w logice mediów społecznościowych, które pozwalają lepiej zrozumieć tych, których chcesz zmanipulować i dotrzeć do nich z dokładnie skrojonym pod nich przekazem. To zresztą sprawia, że zacierają się granice między demokracjami a niedemokracjami. Mamy dziś nowe pokolenie rządzących, których władza opiera się na informacji, takich jak Orbán na Węgrzech, Erdoğan w Turcji, Putin w Rosji czy Vučić w Serbii. Zachowują niektóre atrybuty demokracji, jak wybory, otwarte granice czy częściowy pluralizm polityczny, ale kontrolują społeczeństwo przez manipulacje sferą publiczną. Dochodzi do tego, że mamy formalne demokracje, w których informacja jest tak zmanipulowana, że nie jest jasne, czy nadal są demokracjami.
– W swojej książce powołuje się pan na doświadczenia życia pańskich rodziców najpierw w Związku Radzieckim, a potem na emigracji. Pański ojciec po wyjeździe z ZSRR pracował w Radiu Wolna Europa. Kiedyś to były czasy – wystarczyła jedna rozgłośnia, by walczyć z propagandą i przekazywać prawdziwe informacje słuchaczom zza żelaznej kurtyny. Dzisiaj to chyba nie do wyobrażenia.
„To nie jest propaganda”,
Peter Pomerantsev, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020
– Rzeczywiście. Fundamentalne zasady, które uważaliśmy za definiujące demokratyczne środowisko informacyjne, zostały wywrócone do góry nogami. W czasie zimnej wojny demokracje charakteryzowały wolność wypowiedzi, pluralizm, „wolny rynek” idei. Dyktatury stosowały cenzurę i istniały w nich tylko media państwowe. Dziś wolność wypowiedzi używana jest przez reżimy niedemokratyczne do zagłuszania opozycji cyfrowym szumem. Pluralizm zamienił się w polaryzację tak radykalną, że wspólna sfera publiczna niezbędna w demokracji jest zagrożona. Metafora wolnego rynku idei wydaje się tak samo przestarzała jak „niewidzialna ręka rynku” po kryzysie finansowym z 2008 r. Kiedy ludzie żyjący w dyktaturach słuchali zachodnich mediów i dawali się przekonać do całej demokratycznej kultury informacyjnej. Dziś nic z tego nie zostało.
– Internet jest świetnym narzędziem nie tylko dla reżimów niedemokratycznych, lecz także dla populistów. Dlaczego łatwiej im się w nim odnaleźć niż staromodnym politykom?
– To nie kwestia internetu jako takiego. Pierwotnie internet był świetnym narzędziem demokratycznej debaty, forum wymiany idei. Media społecznościowe, internet 2.0 są specyficznym wyborem konstrukcyjnym. Logika „lajków”, dzielenia się treściami na portalach społecznościowych jest głęboko populistyczna, niemal faszystowska. Charakterystyczne dla Facebooka ocenianie wpisów przypomina mi rzymskie koloseum, w którym kciuk w górę lub w dół tłumu decydował o życiu i śmierci gladiatorów. Media społecznościowe kierują się logiką motłochu, zmuszając cię do przyznawania racji tłumowi i uleganiu ostrym, czarno-białym podziałom.
– Wspomniał pan, że politycy nauczyli się korzystać z mediów społecznościowych i informacji, które tam o sobie zostawiamy, by lepiej poznać nasze poglądy i zrozumieć, jaką politykę popieramy. To pogoń za zdaniem ludzi, a nie próba przekonania ich do swoich racji. Niektórzy uważają to za czystą demokrację. Zgadza się pan z tym?
– Pytanie, czy demokracja to rządy tłumu i manipulacja masami. Moim zdaniem nie. To niezależne instytucje i ukonstytuowana wiedza: sposób, by podejmować decyzje na podstawie dowodów i debaty, a nie wyłącznie na podstawie głosu większości.
Rozmawiał TOMASZ WALCZAK