Święta 2020 ZALEWSKI SETA DO ŚNIADANIA
WWiem, że o świętach Bożego Narodzenia lepiej pisać przed nimi. Bo po nich jesteśmy już zmęczeni – przejedzeni, nasyceni, otępiali. Magia pryska, przyszłość wzywa. Ale chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do świąt. Wiele osób zwracało uwagę, że w tym roku Boże Narodzenie jest inne. Smutne. Że padło – jak wiele innych rzeczy i zjawisk – ofiarą pandemii. Otóż nie tylko się nie zgadzam z tymi opiniami, ale uważam, że jest wręcz przeciwnie. Sądzę, że najpiękniejsze święta mają miejsce w trudnych czasach. Kiedy jest dobrze, błogo i dostatnio, dobrobyt przesłania sens Bożego Narodzenia. Pochłaniają nas przygotowania, prezenty, potrawy, rodzinne spotkania. Cieszymy się tym, co mamy. Pogrążamy w usypiającym ciepełku, sprawdzamy, o której i kiedy leci „Kevin sam w domu”.
Ale kiedy jest źle, wtedy potrzebna jest nadzieja. Że zło przegra, że dobro wróci z wygnania. Boże Narodzenie te nadzieje niesie. Taki jest sens tych świąt.
I tak musieli to czuć żołnierze niemieccy i brytyjscy w Boże Narodzenie 1914 roku, kiedy wyszli z okopów, by śpiewać kolędy i grać w piłkę nożną na ziemi niczyjej. Tak czułem to ja w roku 1981, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego. Miałem 13 lat, na świątecznym stole panowały pustki, wszyscy byli przygnębieni, ale pamiętam tę nieśmiało kiełkującą wiarę, że „moc truchleje”. Może nie teraz, ale kiedyś na pewno.
Dlatego Boże Narodzenie 2020 przemówiło do mnie znacznie bardziej niż te zwykłe, szczęśliwe, rodzinne święta. Bardziej niż zazwyczaj wsłuchiwałem się w słowa kolęd i wzruszałem się nimi jak chyba nigdy dotąd. A rzeczywistość dopisała do tych moich refleksji cudowną pointę, bo ledwie kolędy umilkły, zaczął się program szczepień i jest szansa, że moi znajomi przestaną umierać na COVID.
Dla mnie to były wspaniałe święta. Będę je pamiętał do końca życia.