Kupujcie szczepionki poza unijnymi dostawami
Radio Plus: – Czy polski rząd powinien, podobnie jak niemiecki, nie oglądać się na unijne ustalenia i kupować szczepionkę przeciwko koronawirusowi na własną rękę, jeśli w unijnym rozdzielniku jej brakuje? Grzegorz Schetyna: – To nie kwestia braku solidarności czy odepchnięcia ustaleń unijnych. To kwestia zapobiegliwości i wiedzy, że szczepionki tu i teraz są kluczem do tego, żeby skutecznie zatrzymać pandemię.
– Czyli powinien?
– Tak, powinien. Powinien wziąć pod uwagę dodatkowe zakupy poza dostawami, które otrzymujemy z Unii Europejskiej, nie zabierając nikomu z jakiejś części tego tortu europejskiego. Trzeba szukać szczepionki na rynku, żebyśmy szybciej szczepili i żebyśmy skutecznie walczyli z pandemią. To jest coś oczywistego. Jeżeli słyszę argumenty ministra Dworczyka, który mówi, że trzeba być solidarnym i nie dokupować z rynku szczepionek, to mówię: to jest brak wiedzy i brak decyzyjności.
– Ale zna pan dokładnie treść tej umowy, tych ustaleń unijnych?
– Nie wyobrażam sobie, żeby były ograniczone możliwości dodatkowych zakupów. Przecież wiadomo, że dostarczanie tych szczepionek będzie trwało, że to są długie miesiące. Już nie mówię o tym, że sposób szczepienia jest fatalnie zorganizowany, że popełniane są błędy, ale my nie mamy szczepionek. Nie może być tak, że minister odpowiedzialny za te kwestie mówi, iż nie ma szczepionek, więc musimy ograniczać liczbę szczepień. To znaczy, że są do tego nieprzygotowani. Kupować, dokupować, jeśli jest potrzeba, szczepić, szczepić, szczepić. Dzisiaj to jest najważniejsze wyzwanie, bo inaczej nie zatrzymamy pandemii.
– A jeżeli chodzi o obostrzenia i gospodarkę, to tak jak szczepić, szczepić, szczepić, powiedziałby pan rządowi otwierać, otwierać, otwierać?
– Bardzo ostrożnie, ale wziąłbym bardzo poważnie pod uwagę możliwość uchylenia drzwi, jeśli chodzi o biznes, szczególnie ten gastronomiczny, restauracyjny, turystyczny. – Ale rząd pod uwagę to też bierze. Pytam, czy gdyby PO rządziła, decyzje o otwarciu gospodarki zostałyby już podjęte?
– Uważam, że poważnie trzeba było wziąć pod uwagę możliwość otworzenia biznesu, tak, żeby w sposób zorganizowany, najbardziej bezpieczny i ostrożny z możliwych dać jednak możliwość zarobkowania. Jeżeli otwieramy szkoły, a na twardo są zamykane wszystkie miejsca, które mogą dawać zarobek przedsiębiorcom w miejscach turystycznych, to znaczy, że ktoś tego nie koordynuje lub koordynuje to źle. Dzisiaj dochodzi do bardzo poważnego zagrożenia dla funkcjonowania państwa. Przedsiębiorcy, którzy nie wytrzymują już presji zamknięcia swoich biznesów, mówią, że nie chcą słuchać dyspozycji państwa, że będą omijać lub łamać prawo, by swoje biznesy otworzyć.
– W ostatnich dniach Donald Tusk mówił w TVN24 o swoim możliwym powrocie. Jest potrzeba i miejsce dla niego?
– Jest założycielem i symbolem dla PO. Symbolem najpierw założenia partii, potem zwycięstw w 2007 i 2011 r. To jest oczywiste, że Platforma tęskni za wygranymi wyborami, tęskni za zwycięstwami.
– A myślałem, że pan powie, że to jest oczywiste, że PO tęskni za Tuskiem.
– W moim przekonaniu jest politykiem oczekiwanym przez tych, którzy Platformę tworzą, także przez naszych wyborców.
– Ale w jakiej roli?
– Myślę, że osoby, która pokazuje, że wracając do pierwszej ligi krajowej polityki, chce się angażować i angażuje się w zbudowanie konstrukcji współpracy opozycji, która da jej zwycięstwo w wyborach 2023 r., parlamentarnych i samorządowych. – On miałby być takim mentorem, osobą spinającą wszystkie opozycyjne formacje?
– Osobą, która pokazuje, że właśnie hasło „wszystkie ręce na pokład” nie jest czczą zapowiedzią. Że wraca do Polski, żeby pomóc opozycji, by ją wesprzeć i pokazać, że wszyscy musimy się w taki sam sposób angażować swoją obecnością, aktywnością, pomysłami i zaangażowaniem. Nie było Polaka, który miał tak ważne miejsce i tak ważną pozycję w UE, w polityce światowej, i dlatego trzeba dobrze pomyśleć o tym, w jaki sposób wykorzystać jego zaangażowanie i chęć powrotu na pierwszą linię polityki polskiej.
Rozmawiał JACEK PRUSINOWSKI, TW
Ta informacja zelektryzowała wiele osób: niespodziewanie firma Pfizer ogłosiła ograniczenie dostaw swoich szczepionek przeciwko koronawirusowi do krajów europejskich. Początkowy chaos informacyjny sprzyjał panice, która szybko się rozprzestrzeniła wśród polityków i komentatorów życia publicznego. Okazuje się, że powodów do paniki nie ma. Szczepionka Pfizera jest jedną z dwóch dopuszczonych w UE do dystrybucji i jedyną, która jest dostarczana w większych ilościach. Do Polski na razie ma trafiać ok. 350 tys. dawek miesięcznie. Szczepionka Moderny na razie dystrybuowana jest w symbolicznych ilościach. Kiedy więc dowiedzieliśmy się, że i tak niezbyt imponujące jak na skalę wyzwań dostawy zostaną ograniczone, można było usłyszeć krytykę rządu, że uzależnił się od szczepionki jednej firmy, że zrezygnował z kilku milionów dawek drugiej i w ogóle to groza.
Spokojowi nie sprzyjała polityka informacyjna Pfizera. Tego, że dostawy szczepionki będą ograniczone, dowiedzieliśmy się nie z oficjalnego komunikatu producenta, ale norweskiego Instytutu Zdrowia Publicznego. Pół dnia bez oficjalnego stanowiska Pfizera stworzyło niepotrzebną panikę. Owszem, fakt, że producent bez uprzedzenia zmniejsza dostawy do państw UE, które mają już rozpisane plany szczepień, jest nieakceptowalny i trzeba liczyć, że Unia zareaguje ostro, by zdyscyplinować dostawcę, tak, żeby w przyszłości podobnych niespodzianek już nie było.
Inna sprawa, że tymczasowe ograniczenie dostaw, związane ze zwiększaniem mocy produkcyjnych Pfizera, by na rynek trafiły w tym roku 2 mld, a nie 1,3 mld dawek szczepionki, będzie miało niewielki wpływ na walkę z pandemią. Raz, że ograniczenia potrwają tydzień. Dwa, że na razie, zgodnie z przewidywaniami, do UE trafia i tak niewiele dawek, więc zapowiadane przez firmę wysłanie w tym tygodniu do Polski 60 proc. zamówionych szczepionek nie wykolei programu szczepień. Zaszczepimy kilkadziesiąt tysięcy mniej osób w tym tygodniu, a takie opóźnienie niczego nie zmienia. Kluczowy moment szczepień nastąpi, gdy szczepionka będzie dostarczana w milionach, a nie tysiącach dawek. Wtedy ograniczenie dostaw byłoby bardzo odczuwalne i skomplikowałoby i tak już skomplikowaną logistykę programu szczepień. Na razie można zachować spokój.