W PUŁAPCE „Czterdziestolatka”
„NA WIEKI WIEKÓW KARWOWSKI” – TAK ŻARTOWAŁ ZE SWOJEJ SŁYNNEJ ROLI W „CZTERDZIESTO-LATKU” ANDRZEJ KOPICZYŃSKI. NIGDY ZRESZTĄ NIE UKRYWAŁ, ŻE SUKCES, KTÓRY MU PRZYNIOSŁA, MIAŁ SWOJĄ CENĘ…
Wszystko zaczęło się we Wrocławiu, gdzie jako mały chłopiec przeprowadził się z rodziną tuż po wojnie. Jego dzieciństwo przypadło na trudne czasy, a jego rodzicom nie zawsze udawało się wiązać koniec z końcem, dlatego mały Andrzej szybko musiał nauczyć się zaradności. Nic więc dziwnego, że, wchodząc w dorosłe życie, początkowo postawił na edukację w technikum elektrycznym. Ponieważ jednak szkoła przyszłego aktora znajdowała się w pobliżu wrocławskiej opery, a on sam w drodze na lekcje często mijał tamtejszych artystów, zafascynowany ich barwnym światem, sam zapragnął stać się jego częścią.
Sukces po „40”
Tak narodził się pomysł, by zdawać do szkoły teatralnej. Gdy w 1958 r. opuszczał jej mury jako absolwent, zaczął z powodzeniem występować na scenach w wielu polskich miastach. Prawdziwy sukces przyszedł jednak dopiero na początku lat 70. wraz z serialem „Czterdziestolatek”. Sukces, który – jak aktor przekonał się po latach – miał też swoje negatywne skutki.
By otrzymać rolę inżyniera Karwowskiego, Kopiczyński musiał pokonać w castingu wielu konkurentów. Sam – jak później przyznawał – nie wierzył w swoje powodzenie. Sceptycznie w tej roli oceniała go także początkowo ekipa serialu. Od początku wierzył jednak w niego reżyser Jerzy Gruza, choć nawet on nie przewidział tak dużego sukcesu serialu. Dlatego pierwotnie przewidziano jedynie 7 odcinków. Widzowie jednak domagali się więcej, ostatecznie powstało ich więc 21, do tego film pełnometrażowy „Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka”, a w 1993 r. także kontynuacja w formie serialu „Czterdziestolatek 20 lat później”. Były nawet plany, by reaktywować go na początku XXI w., choć nie udało się ich ostatecznie zrealizować.
„Klątwa” Karwowskiego
Rola Kopiczyńskiego w latach 70. tak spodobała się widzom, że zapanowała swoista moda inspirowana serialem. Sam aktor zyskał ogromną popularność, jednak z czasem rolę inżyniera zaczął nazywać swoim przekleństwem. Wszystko przez to, że zaszufladkowała go na długie lata, nierzadko pozbawiając szans na kolejne interesujące role. Nigdy jednak nie żałował, że przyjął propozycję Jerzego Gruzy. W końcu za nią pokochali go widzowie, a sam Kopiczyński podkreślał: „aktorem się jest dla publiczności”. Nie przestawał więc grać niemal do samego końca. Ostatni raz wystąpił przed kamerą w 2013 r., zaledwie trzy lata przed śmiercią, odszedł w wieku 82 lat.