Instytut Poruty Narodowej
TTo był żenujący spektakl. Obozowi rządzącemu kilkanaście dni zajęło zmuszenie do dymisji Tomasza Greniucha, dyrektora wrocławskiej delegatury IPN, którego największym życiowym osiągnięciem była działalność w ekstremistycznym prawicowym ONR – spadkobiercy przedwojennego ugrupowania zafascynowanego Hitlerem i faszyzmem – i hajlowanie na imprezach polskich neonazistów. Trzeba było oburzenia połowy PiS, fatalnej prasy za granicą i wielu dni medialnych doniesień o nie tak dawnej przeszłości tego pana, by tę kompromitację przeciąć. Jest coś perwersyjnego w tym, że ktoś wpadł na to, by lubującego się w prawicowym totalitaryzmie typka zrobić ważną figurą w instytucji, która zajmuje się badaniem i dokumentowaniem zbrodni, które tego totalitaryzmu były dziełem i z powodu którego zginęło i cierpiało tak wielu Polaków.
Wydaje się jednak, że nie jest to żaden przypadek. IPN, odkąd nadzór nad nim zaczął sprawować PiS, stał się nie tylko przechowalnią, lecz także wylęgarnią pogrobowców polskiego nacjonalizmu spod znaku czy to Romana Dmowskiego, czy radykałów z ONR. IPN pod wodzą prezesa Szarka robi wiele, by wybielać ideologię polskiej endecji czy zbrodni, które w jej imieniu popełniano zarówno przed, jak i po II wojnie światowej.
W IPN rozpleniło się też – co tu dużo mówić – mnóstwo zwykłych cymbałów, którzy z rozrzewnieniem piszą w swoich mediach społecznościowych o przywódcy hiszpańskich faszystów Francisco Franco. Mimo odpowiedzialności za śmierć dziesiątków tysięcy przeciwników politycznych, z których wielu pochowano w bezimiennych zbiorowych grobach, Franco stał się wzorem dla wielu pracowników IPN jako niestrudzony przeciwnik komunizmu.
Czy może więc dziwić, że w takim klimacie intelektualnym znalazło się też miejsce w IPN dla kogoś takiego jak Greniuch? Czy może dziwić, że prowadzona przez tak funkcjonujący IPN polityka historyczna i kadrowa kończy się kompromitacją Polski na arenie międzynarodowej jako kraju pogrążającego się coraz bardziej w radykalnym nacjonalizmie?