Na cierpienie dzieci nie można się uodpornić
Beata Truszkowski (52 l.) ma pod opieką 30 małych pacjentów
O pracy nowojorskiej fundacji We See You, jej podopiecznych i zamierzeniach rozmawiamy z jej prezeską, Beatą Truszkowski (52l.)
„Super Express”: – Jakie były początki waszej działalności? Beata Truszkowski: – Naprawdę chyba nikt się nie spodziewał 5 lat temu, że z założeniem We See You podejmujemy się tak ważnego wyzwania. Wtedy niewielka grupa osób zaoferowała chęć niesienia pomocy, stwierdziła, że wspólnie mogą stworzyć coś fajnego i pożytecznego. Samo założenie fundacji nie było trudne, wystarczyło spełnić wymagane warunki i mieć otwarte serce na potrzeby słabszych i potrzebujących oraz chęć niesienia tej pomocy.
– Komu pomagacie?
– Dzieciom w wieku do 18 lat. Głównie przyjeżdżającym z Polski do Nowego Jorku. Mamy również podopiecznych, którzy leczą się w Illinois, Kalifornii i na Florydzie.
– W jaki sposób wspieracie swoich podopiecznych?
– Nasza pomoc nie ogranicza się tylko do odebrania i przywiezienia z lotniska. Na miejscu zapewniamy im w pełni wyposażone mieszkania bądź hotele, wyżywienie, opłacamy leki. Poświęcamy swój wolny czas, aby choć w małej mierze dać naszym podopiecznym namiastkę domu, od którego są tak daleko.
– Czy macie jakieś specjalne programy pomocowe, czy akcje charytatywne?
– Na Facebooku fundacja We See You ma swoją grupę, na której codziennie są licytacje. Tam każdy znajdzie coś dla siebie, a przy okazji może pomóc w pozyskiwaniu środków na naszą działalność. Niestety, w chwili obecnej jest to jedyna droga, aby zdobyć środki. Przed pandemią organizowaliśmy różnego rodzaju bale karnawałowe dla dorosłych i dla dzieci, wyprzedaże garażowe czy kiermasze książek. Mamy też sponsorów, którzy nam pomagają, i bardzo im dziękujemy, między innymi Polish & Slavic Union, nigdy nam nie odmawiają, piekarnia Syrena i hurtownia jedzenia Bacik. Jesteśmy im za pomoc bardzo wdzięczni.
– Dlaczego pani została szefową fundacji?
– Jestem nią tylko na przysłowiowym papierku, ponieważ nie było nikogo chętnego, kto by się chciał podjąć tego wyzwania. Fundacje tworzymy wszyscy, nie traktujemy się, że ktoś jest ważny czy ważniejszy.
– Czy spełnia się pani w swej roli?
– Jest to ciężka praca, która daje satysfakcję i radość. Bezcenne jest usłyszeć, że dziecko jest zdrowe. Naprawdę staram się spełniać jako szefowa.
– Czy przez tyle lat pomagania chorym dzieciom uodporniała się pani na cierpienie? – Nie, na to się nie da uodpornić i nie wierzę, że kiedykolwiek mogłoby to nastąpić. Nie można przejść obojętnie obok cierpienia człowieka, zwłaszcza tego najmniejszego i najbardziej bezbronnego, jakim jest dziecko. – Ilu dzieciom już pomogliście? – Mamy pod swoimi skrzydłami ponad 30 dzieci. Nie są to dzieci tylko z Polski. – Czy wszystkie pieniądze z działalności fundacji idą na dzieci?
– Tak, absolutnie wszystkie środki są przeznaczone na niesienie pomocy naszym podopiecznym. W fundacji nie mamy nikogo zatrudnionego, wszyscy jesteśmy wolontariuszami, którzy pracują czasami naprawdę ciężko i bez żadnego wynagrodzenia.
– Ciężko jest być szefową fundacji, kiedy nie można wszystkim pomóc...
– Nie zdarzyło się jeszcze do tej pory, żebyśmy odmówili pomocy jakiemuś potrzebującemu dziecku. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, musielibyśmy wybierać, komu pomóc, a komu nie.
– Na czym polega wasza współpraca z chicagowską fundacją Dar Serca?
– Organizacja ta działa prężnie, a jej dyrektor i założycielka Izabela Rybak jest moim mentorem, który udziela mi drogocennych wskazówek odnośnie prowadzenia fundacji. Zawsze służy mi dobrą radą i wsparciem, co jest dla mnie bezcennym skarbem.
– Jakie plany na przyszłość ma fundacja?
– Chcemy rozwijać się, abyśmy byli w stanie pomóc każdemu, kto się do nas zwróci z prośbą o pomoc, z każdym problemem zdrowotnym. Moim marzeniem jest zbudować dom fundacji, gdzie każda rodzina z chorym dzieckiem znalazłaby miejsce.
ROZMAWIAŁA MARTA J.RAWICZ