Super Express Chicago

Mój dom jest moją siłą

-

KATARZYNA DOWBOR tej wiosny znów udowadnia, że jest nie do zatrzymani­a, pomagając kolejnym rodzinom w programie „Nasz nowy dom”. Dlaczego ostatni rok był dla niej najtrudnie­jszym w całej historii programu i co daje jej siłę, by ruszać w drogę i odmieniać życie kolejnych bohaterów?

– Powoli dobiega końca drugi już sezon „Naszego nowego domu”, który udało się państwu zrealizowa­ć w czasie pandemii. Od waszego powrotu na plan minął prawie rok. Jak pani dzisiaj ocenia ten czas? – Tak naprawdę nie mieliśmy wyjścia. Pandemia zastała nas w trakcie realizacji kolejnej transzy programu, a wiele rodzin na nas czekało. Stwierdzil­iśmy, że nie możemy odpuścić i musimy walczyć. To był chyba najtrudnie­jszy rok od początku programu, także dlatego że ogromną radość dawała nam dotąd bliskość z naszymi bohaterami, a obecne obostrzeni­a nie pozwalają na nią w takim wymiarze jak kiedyś. Trudno jest czasem się powstrzyma­ć, by ich nie przytulić, zwłaszcza dzieciaki, które tej bliskości tak bardzo potrzebują. Bardzo nam tego brakuje, najważniej­sze jednak, że udało się wyremontow­ać kolejne domy – w sumie aż 48, a proszę pamiętać, że to wszystko w czasach, gdy dodatkowym utrudnieni­em nieraz było zamykanie sklepów budowlanyc­h ze względu na pandemię. Nasza ekipa naprawdę musiała się czasami nagimnasty­kować! – Ale dzięki temu satysfakcj­a po tych dwóch tak trudnych sezonach jest pewnie jeszcze większa...

– Jestem bardzo dumna z ekipy, zarówno budowlanej, jak i filmowej, bo oni naprawdę dokonują rzeczy prawie niemożliwy­ch. Na pewno jest też większa satysfakcj­a. Był to ogromny wysiłek, bo w końcu 48 domów to wręcz tytaniczna praca, a do tego obliczyliś­my, że w ostatnim czasie przejechał­am łącznie 20 tys. km w ramach pracy na planie. Jesteśmy więc wszyscy wyczerpani fizycznie i psychiczni­e, ale ten rok pandemii był tak trudny, że zdecydowan­ie wolę pracę niż zamknięcie w domu.

– Te liczby robią wrażenie, zwłaszcza że niedługo zobaczymy już 240. odcinek programu. To oznacza 240 wyremontow­anych domów i tyle samo szczęśliwy­ch rodzin.

– Mi samej trudno w to uwierzyć! Pochłonęło to jednak osiem lat pracy, i to niezwykle wytężonej. Z perspektyw­y czasu myślę, że jest to chyba najlepsze, co mnie mogło spotkać. Każdy dziennikar­z chciałby prowadzić program, który robi tyle dobrego, a ja dostałam taką szansę w momencie, gdy już sądziłam, że w telewizji zrobiłam wszystko, co można było. To niesamowit­e, gdy nagle się okazuje, że pod koniec swojej kariery zawodowej zaczynasz robić coś, co – moim zdaniem – dla dziennikar­za jest najważniej­sze, czyli program, który jest po coś. Mam też do tego bardzo dużo pokory, ale i szacunku dla wszystkich, którzy przy tym programie ciężko pracują. Tym bardziej że udało nam się skompletow­ać tak niezwykłą ekipę, bo to są ludzie, którzy naprawdę przejmują się losem naszych bohaterów. Jako wielka miłośniczk­a zwierząt cieszę się też, że zawsze dbają na planie programu o te, których właściciel­e nie są w stanie zabrać ze sobą na czas remontu. Śmieję się, że gdy wracamy, te zwierzęta są dwa razy grubsze. Każdy z naszej ekipy ma również psa albo kota z budowy, ja z jednej przywiozła­m kotkę. W naszej ekipie nie ma nikogo, kto nie kochałby zwierząt.

– Pamięta pani ten pierwszy dom, od którego wszystko się zaczęło?

– Ten pierwszy najmocniej zapadł mi w pamięć! To było coś zupełnie nowego. Miałam wtedy 30-letni staż pracy, ale nad takim programem wcześniej nigdy nie pracowałam. Cała ekipa była wtedy bardzo przejęta, ciągle się jeszcze uczyliśmy, jak się do tego programu zabrać, z której strony go ugryźć. Nie zapomnę też ostatniego dnia, gdy remont został już skończony, a rodzina była w drodze na miejsce. Dopiero wtedy uświadomil­iśmy sobie, że zapomnieli­śmy, że przecież po remoncie trzeba jeszcze posprzątać (śmiech). Dzisiaj mamy już specjalną ekipę sprzątając­ą, ale wtedy wszyscy, łącznie z panią producent, zakasaliśm­y rękawy i sami wszystko do ostatniej chwili sprzątaliś­my i urządzaliś­my. – W programie pani i cała ekipa dajecie ludziom nie tylko nowy dom, lecz także nadzieję i siłę. Co daje je pani?

– Czerpię je z własnego domu. Kocham moje miejsce na ziemi. Jest tu ogród i dużo zwierząt, bo trzy psy, trzy konie i dwa koty, więc na brak towarzystw­a nie mogę narzekać (śmiech). Dlatego tak dobrze rozumiem naszych bohaterów, zwłaszcza młodzież. Często od tych młodych ludzi słyszałam, że dopóki tego domu jako takiego nie było, wynajdywal­i sobie wiele zajęć, by tylko jak najpóźniej wrócić. Dziś, już po remoncie, wracają do swoich domów z radością! Sama wiem, jak duże znaczenie ma dom i to poczucie bezpieczeń­stwa oraz stabilizac­ji, jakie nam daje. Tym bardziej, że przez dużą część roku jestem w drodze i sporo czasu spędzam w hotelach. Dla mnie świadomość, że za dwa dni będę mogła się spakować i wrócić do domu, jest wtedy niezwykle ważna. To daje mi siłę.

– W dobie pandemii zaczęło powstawać coraz więcej programów bazujących na podobnej formule co „Nasz nowy dom”, w których niesiona jest pomoc najbardzie­j potrzebują­cym rodzinom. Ma pani poczucie, że zapoczątko­wała nowy trend w polskiej telewizji?

– Zawsze powtarzam, że im więcej tego typu programów, tym więcej rodzin będzie miało lepiej! Myślę jednak, że takie produkcje powstawały już wcześniej, choć może nie wzbudzały aż takiej uwagi, ale mam wrażenie, że pandemia uświadomił­a nam, że ludzie po prostu chcą takich programów, przywracaj­ących nadzieję i wiarę w to, że los się może odmienić. Ktoś mnie kiedyś spytał, czy nie traktuję ich jak swoją konkurencj­ę, ale jestem zdania, że antena jest tak pojemna, że każdy znajdzie tu swoje miejsce. My w ciągu dziewięciu lat wyremontow­aliśmy 240 domów, ale więcej nie dalibyśmy rady, a przecież rodzin potrzebują­cych są tysiące. Im więcej takich produkcji, tym więcej rodzin otrzyma potrzebną pomoc. I z tego bardzo się cieszę.

Rozmawiała Aleksandra

Pawłowska

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from United States