Bidenowi będzie trudno zreformować USA Ameryka porównuje Joego Bidena do legendarnego Franklina D. Roosevelta. Amerykański historyk wyjaśnia, czy porównania one są uzasadni
Biden proponuje dziś rzeczy, które przecież od dawna są obecne w partii Demokratów, ale w nowej politycznej atmosferze, która zapanowała w USA, stały się one po prostu osiągalne
„Super Express”: – Pierwsze sto dni prezydentury Joego Bidena i antykryzysowy program, w którym odrzuca dotychczasowe dogmaty neoliberalizmu, sprawiły, że wielu zaczęło go porównywać z innym prezydentem czasu kryzysu, który z rozmachem wykorzystał państwo do walki z nim, czyli Franklinem Delano Rooseveltem. Sto dni Bidena może nie są tak imponujące jak Roosevelta, ale widzi pan w nich podobną siłę zmiany, którą niesie ze sobą ta prezydentura? Prof. David M. Kennedy: – Byłbym ostrożny z wyciąganiem wniosków na podstawie pierwszych stu dni jakiejkolwiek prezydentury. Uważałbym zwłaszcza z zestawianiem ich z pierwszymi miesiącami prezydentury Roosevelta. Narosło mnóstwo folkloru i mitologii, które zaburzają ocenę tych legendarnych stu dni Roosevelta. Prawda jest taka, że jedynie dwie czy trzy z głównych ustaw, które wtedy przeprowadził przez Kongres, przetrwały dłużej niż dekadę.
– Co więcej, nie one okazały się trwałym dziedzictwem Nowego Ładu i nie za nie Roosevelt jest dziś stawiany w gronie najlepszych prezydentów USA.
– Dokładnie. Dlatego trudno wyrokować, jaka będzie prezydentura Bidena już na początku kadencji. To, co określiło czasy Roosevelta i na trwałe zapisało się w amerykańskim systemie, przyszło później. Ustawy z pierwszych stu dni nie zakończyły zresztą kryzysu, który utrzymywał się niemal do czasu przystąpienia Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej w 1941 r. Natomiast wielu późniejszych prezydentów, w tym John F. Kennedy, narzekało na siłę oczekiwań, które legenda stu dni prezydentury zrodziła. Mając na uwadze powyższe, trzeba zauważyć inną rzecz.
– Co takiego?
– Objęcie władzy przez Roosevelta miało dla Ameryki i Amerykanów ogromny efekt psychologiczny, podnosząc na duchu kraj zdruzgotany wielkim kryzysem, i właśnie w sferze uczyć i emocji miało ono swoje historyczne znaczenie. Podobnie Joe Biden jako polityk jest postacią wprowadzającą spokój, stabilizację, dodającą ludziom otuchy po czterech latach prezydentury, która bardziej przypominała reality show niż politykę i naznaczona była kompletnym chaosem. Oczywiście, takie rzeczy trudno zważyć i zmierzyć, ale bez wątpienia ten efekt psychologiczny jest istotny i tu widziałbym pewne podobieństwa między początkami prezydentury Bidena i Roosevelta.
– Pierwsze miesiące prezydentury Bidena zwiastują – jak wielu by to widziało – rewolucyjną zmianę na miarę Roosevelta?
– Jedynie trzech prezydentów miało na Stany Zjednoczone wpływ, który można by nazwać rewolucyjnym. Byli to Abraham Lincoln, właśnie Roosevelt oraz Lyndon B. Johnson. Wśród wielu ważnych rzeczy, które ich łączyły, zwłaszcza jedna była niezwykle istotna: przeważająca większość, którą miały ich partie we władzy ustawodawczej, co umożliwiało amerykańskiemu systemowi politycznemu funkcjonowanie bardziej jako system parlamentarny niż prezydencki. Taka sytuacja to rzadkość w amerykańskiej historii i na pewno nie jest udziałem Bidena.
– No właśnie, w porównaniach z Rooseveltem często zapomina się, że on miał za sobą większość, która w początkach jego długich rządów głosowała tak, jak chciał prezydent. Biden, choć Demokraci mają większość w Senacie i Kongresie, wcale nie może być pewny, że partia stanie za nim murem. To może powstrzymać zapędy reformatorskie Bidena?
– Powiem tak: jeśli w tym otoczeniu politycznym, w którym przyszło mu rządzić, Bidenowi uda się wprowadzić w życie głębokie zmiany, które zapowiada, przejdzie do historii jako polityczny sztukmistrz na miarę Lyndona Johnsona. Albo nawet go przewyższy. Ale jak wspomniałem, wcale nie będzie to proste.
– Dziwi pana różnica między Bidenem wiceprezydentem USA z 2008 r. i Bidenem pre
zydentem w 2021 r.? Ten sam człowiek, zupełnie inne odpowiedzi na ówczesny i obecny kryzys.
– Cóż, nie wiem, na ile się zmienił Biden, ale na pewno zmieniły się czasy. Biden proponuje dziś rzeczy, które przecież od dawna są obecne w partii Demokratów, ale w nowej politycznej atmosferze, która zapanowała w USA, stały się one po prostu osiągalne. A skoro tak, to będzie się starał je wprowadzać.
– Na ile ta zmiana ma też charakter obrony demokracji liberalnej? Bo znów nasuwają się porównania z Rooseveltem, dla którego Nowy Ład był programem wyjścia nie tylko z kryzysu gospodarczego, lecz także kryzysu demokracji. Na początku lat 30. XX w. powszechne były zachwyty nad autorytarnymi odpowiedziami na załamanie gospodarcze. Odpowiedź Obamy na kryzys z 2008 r. zrodziła Trumpa, więc Demokraci odrobili lekcję?
– Myślę, że nie tylko odpowiedź Obamy na kryzys stała za utorowaniem drogi dla Trumpa. Bardziej przyczynił się sam jego wybór i jego początkowe poparcie dla powszechnej opieki zdrowotnej, które dały paliwo Tea Party i umożliwiły wybór Trumpa. Ale i źródła trumpizmu są głębsze. Stał się on apogeum długiej drogi, która zaczęła się jeszcze w latach 60., gdy białe Południe w reakcji na ruch praw człowieka przestało popierać Demokratów i znalazło swoją przystań w partii republikańskiej. Doszło do tego agresywne przyjęcie przez nią „spraw społecznych”, które wykorzystało i wzmocniło podziały kulturowe w USA. I wreszcie Trumpa stworzyły reaganowska antypaństwowa filozofia oraz taktyka spalonej ziemi pioniera obecnego republikańskiego populizmu Newta Gingricha z początku lat 90. –Przynajmniejjedenelementtejukładanki Biden stara się zlikwidować: przywrócić wiarę w państwo, podkopaną przez Reagana. Znów wielu widzi tu cień Roosevelta i z nim Bidena porównuje.
– Wielki kryzys dowiódł, jak niezbędną rolę do odegrania ma państwo w czasach załamania gospodarczego. Ujawnił bowiem z całą mocą prekarność życia jednostek oraz duże ilości ryzyka wpisanego w wiele sektorów gospodarki i jej instytucji – zwłaszcza rynków finansowych oraz systemu bankowego. Nowy Ład wprowadził więc trwałe rozwiązania, które miały zminimalizować te ryzyka – wśród nich programy emerytalne i pomoc dla bezrobotnych, zapisane w ustawie o bezpieczeństwie socjalnym z 1935 r. oraz federalne instytucje wprowadzające choć trochę porządku i racjonalności na rynkach akcji i kredytów. To, co natomiast zostało dowiedzione przez kryzys związany z koronawirusem, to m.in. ogromna cena, jaką płacą Amerykanie za życie w zatomizowanym społeczeństwie z niedofinansowanymi instytucjami publicznymi, którym brakuje w związku tym przygotowania i zdolności działania, by radzić sobie z kryzysem na taką skalę. Czy jednak pandemia i jej konsekwencje zrodzą podobne innowacje jak czasy Roosevelta, by te problemy trwale rozwiązać – to się dopiero okaże.
Rozmawiał TOMASZ WALCZAK