Polskie milionerki
PRACOHOLICZKI, MUZY I DAMY
Historia nie zna drugiej takiej „królowej Paryża”, jaką była Misia Sert, ani takiej Hai, córki ubogiego Żyda Hercla, która dorobiła się milionów dzięki prostemu pomysłowi na biznes i dostąpiła zaszczytu bycia przyjaciółką owej „królowej” znad Sekwany. W porównaniu z ich życiorysami Martha Stewart wypada blado, a amerykański sen Barbary Piaseckiej-Johnson wydaje się drzemką.
Fortuny, o jakich marzą dzisiejsi biznesmeni, te niezwykłe Polki pozyskały w różny sposób. Helena Rubinstein morderczą harówką, która doprowadziła ją do śmierci z wyczerpania. Martha Stewart – wiecznie pilnując interesów, co zniszczyło jej rodzinę. Z kolei Barbara Piasecka-Johnson wywalczyła spadek po ukochanym mężu milionerze, który pomnożyła dzięki ponadprzeciętnej inteligencji. I wreszcie Misia Sert, piękna i wiotka „królowa Paryża”, która nie przepracowała ani jednego dnia, a miliony dostawała w spadku albo dzięki bajecznie bogatym mężom.
EWA JABŁOŃSKA
Sprytna pokojówka
Stworzyła jedną z największych prywatnych kolekcji dzieł sztuki na świecie i przez wiele lat nie szczędziła wydatków na cele charytatywne. Mówiono o niej, że wyszła za sędziwego współwłaściciela koncernu Johnson & Johnson tylko dla jego majątku, który ostatecznie wywalczyła w głośnym procesie ze swoimi pasierbami. Barbara Piasecka-Johnson wzbudzala kontrowersje. Amerykanie uważali ją za sprytną pokojówkę, a Polacy za skąpą snobkę. Trzeba jednak przyznać, że miała głowę na karku – odziedziczony majątek powiększyła kilkakrotnie, stając się jedną z najbogatszych kobiet świata. I pomyśleć, że w Nowym Jorku pojawiła się z kwotą 100 dol. w kieszeni i nie znając angielskiego. Znajoma załatwiła jej posadę kucharki w posiadłości Oldwick u państwa Johnson, gdzie zwróciła uwagę 73-letniego milionera, Johna Sewarda. Barbara nie sprawdziwszy się w roli kucharki, została u nich pokojówką, a niespełna rok później rzuciła posadę, wynajmując mieszkanie w Nowym
Jorku i rozpoczynając studia na Uniwersytecie Nowojorskim.
Seward jednak nie mógł o niej zapomnieć.
Zostawił drugą żonę i osłupiałe dzieci, żeby poślubić Barbarę.
Kiedy już jako milionerka i kolekcjonerka sztuki zdecydowała się wrócić do Polski, stała się ofiarą zachłanności, pazerności, zaściankowości i chciwości rodaków. To odebrało jej radość życia i zniweczyło niejedne plany. Jej działalność charytatywna była imponująca, a mimo to uważano, że swoją kolekcję obrazów powinna sprezentować Polsce. Chciała ratować Stocznię Gdańską, a kiedy okazało się, że związkowcy domagają się, by pensje były wypłacane w dolarach, zrezygnowała z kupna. Wałęsa zapowiedział wtedy, że gdy pojawi się w stoczni, każe ją wywieźć na taczkach.
Cudowny krem Heleny
Helena Hercel, później po mężu Rubinstein, była ubogą Żydówką z podkrakowskiego Kazimierza. Matka wygnała ją z domu, a dalsza rodzina wysłała do Australii, gdzie w zakurzonym małym miasteczku doświadczyła nękania apodyktycznego wuja. Zaczęła karierę od produkcji „cudownego kremu sprawiającego, że cera staje się jasna i półprzezroczysta”. Krem był ziołowy, zawierał korę sosny australijskiej, pachniał lawendą i działał. Pomnażająca dochody Helena mawiała, że „dwa miesiące podróży do Australii były jej jedynym urlopem w życiu. Zaczynając kosmetyczny interes, pożyczyła 250 funtów i była to „jedyna suma, jaką kiedykolwiek pożyczyła”. Jej pierwsza firma Helena Rubinstein Company odniosła ogromny sukces finansowy, czemu sprzyjał kompletny brak konkurencji. Na potrzeby marketingu zmieniła swoje marne pochodzenie na inteligenckie, upierając się przy tym, że kremy (kręcone w pokątnej fabryczce) sprowadza z podparyskiego Évry. Po zaledwie dwóch latach działalności osiągnęła zysk 1,1 mln dzisiejszego euro. Była geniuszem reklamy. Założyła w Melbourne instytut piękności i salony z drogimi kosmetykami w Paryżu. Pracowała po 18 godzin. Żałowała potem, że „ominęły ją radości, które niesie ze sobą młodość”. W 1957 r. obroty jej firmy wynosiły 50 mln dol. (450 mln euro). Miała 32 instytuty piękności, 14 fabryk, zatrudniając 100 tys. pracowników. Jej majątek wyceniono na 100 mln dol. Pod koniec życia stała się niebywale skąpa i niesympatyczna. Któregoś dnia po pracy upadła ze zmęczenia przed drzwiami mieszkania.
Już się nie podniosła.