LEPIEJ JEST DAWAĆ NIŻ BRAĆ
OSIEM LAT, 250 WYREMONTOWANYCH MIESZKAŃ I TYLE SAMO SZCZĘŚLIWYCH RODZIN, KTÓRE DOSTAŁY SZANSĘ NA NOWY START. KATARZYNA DOWBOR NIE ZWALNIA JEDNAK TEMPA I JUŻ PRACUJE NAD KOLEJNYM SEZONEM „NASZEGO NOWEGO DOMU”. CO JĄ NAPĘDZA DO DZIAŁANIA, CZEGO NAUCZYŁO JĄ ŻYCIE W CIĄGŁEJ PODRÓŻY I ZA CO NAJBARDZIEJ LUBI SWÓJ WIEK?
– Ekipa programu „Nasz nowy dom” ma powody do dumy – produkcja doczekała się już 250 odcinków. Jak uczciliście państwo ten jubileusz? – W naszych pięknych polskich górach, gdzie powstawał jubileuszowy odcinek. Czasu na świętowanie co prawda nie było zbyt wiele, bo byliśmy w trakcie zdjęć, a jednocześnie już szykowaliśmy się do kolejnego remontu, ale oczywiście był tort, a co dla mnie najważniejsze, mogliśmy być wszyscy razem, w naszym stałym składzie. Był to zresztą odcinek wyjątkowy, bo połączony z 25-leciem Fundacji Polsat. Okazja do świętowania była więc podwójna!
– Spodziewała się pani kiedykolwiek, że uda się państwu pomóc tak wielu rodzinom?
– W żadnym wypadku! Gdy zaczynaliśmy przygodę z tym programem, szykowaliśmy się na jeden, może dwa sezony. Przede wszystkim dlatego, że jest to trudna produkcja – z jednej strony telewizyjny show, z drugiej prawdziwy remont. Sama ekipa budowlana liczy ponad 20 osób, drugie tyle to ekipa telewizyjna, których pracę trzeba sprawnie zorganizować. Trzeba też na czas remontu zająć się naszymi rodzinami. Jest to więc potężne przedsięwzięcie logistyczne. Mi samej ciężko więc uwierzyć, że to już 250 odcinków, tym bardziej że przez cały ten czas udawało nam się unikać kłótni czy niepotrzebnych spięć, nie powstrzymała nas nawet pandemia! – 250 domów to 250 rodzin, których życie udało się państwu odmienić. Macie państwo jakieś wieści od byłych uczestników?
– Nie jest oczywiście możliwe, żebym była w stanie utrzymywać kontakt ze wszystkimi, choć myślę o nich bardzo ciepło, co nie znaczy, że ten kontakt się urywa. Produkcja przez cały czas go utrzymuje, wiemy, co się dzieje u tych rodzin. Co niesamowite, wiele przyjaźni nawiązało się także między poszczególnymi rodzinami, które mieszkają blisko siebie. Taką okazją do ponownego spotkania są też zawsze nagrywane przez nas przed Bożym Narodzeniem odcinki świąteczne, a wkrótce znów będziemy taki nagrywać. Wtedy właśnie, poza wspólnym świętowaniem i wręczaniem prezentów, mamy okazję dowiedzieć się, co u naszych bohaterów słychać i jak im się mieszka w nowym domu.
– W historiach, które państwo pokazujecie, nie brakuje silnych, często trudnych emocji, choć pani udaje się zawsze trzymać je w ryzach. Jak sobie pani radzi w tych najbardziej emocjonalnych momentach? – Na początku rzeczywiście zdarzały mi się łzy. Przez pierwsze dwa lata trudniej mi było opanować emocje, ale z czasem nauczyłam się, że tak naprawdę moje łzy niczego nie zmienią. Zamiast załamywać ręce, lepiej działać i zastanowić się, jak można pomóc, to jest znacznie bardziej konstruktywne. Co oczywiście nie znaczy, że się nie wzruszam! Nieszczęścia, które widziałam przez te wszystkie lata na planie, nauczyły mnie pokory i szacunku do tego, co daje życie, ale jednocześnie głębszego namysłu nad tym, co można zrobić, by tym ludziom żyło się lepiej. Ten moment, gdy wchodzą do nowych domów, i radość, którą wtedy u nich widzę, są dla mnie najpiękniejsze i najbardziej budujące. Te chwile wzruszają mnie też najbardziej.
– Nie ukrywa pani, że jest typem domatorki, ale praca nad programem sprawia, że od lat większość czasu spędza pani, podróżując po całej Polsce.
– Zawsze bardzo tęsknię za domem, ale z drugiej strony myślę, że to jest trochę jak z jedzeniem: gdybyśmy codziennie jedli kawior, to w końcu znudziłby się nam. Być może więc, gdybym więcej czasu spędzała w domu, nie cieszyłby mnie tak. Dopiero gdy zaczęłam tak wiele czasu spędzać w drodze, nauczyłam doceniać, jak fajny mam dom, i uświadamiać sobie, jak bardzo go lubię. Dzięki temu lepiej też rozumiem tych, którzy o takim domu marzą. Często zresztą mamy skłonność do niedoceniania wielu fajnych rzeczy w naszym życiu, gdy je mamy, a zaczynamy sobie zdawać z tego sprawę dopiero, gdy je stracimy.
– Co zabiera pani w podróż, by móc poczuć chociaż namiastkę domu? – Gdy jeszcze żył mój ukochany piesek Pepe, który niestety kilka miesięcy temu zmarł, to zawsze cieszyłam się, gdy miałam możliwość zatrzymać się w hotelu otwartym na zwierzęta. To było wspaniałe mieć u boku czworonożnego przyjaciela, który towarzyszył mi przez 17 lat. Zawsze staram się wziąć ze sobą kilka akcesoriów typowo domowych – wygodny, miękki dres, ciepłe skarpety, w których mogę sobie przez chwilę w spokoju posiedzieć, poczytać i poczuć taką namiastkę domu. W takiej pracy trzeba go sobie czasem przywieźć w walizce (śmiech).
– Nie zwalnia pani tempa, pracując już nad kolejnymi odcinkami programu. Co jest najbardziej motywujące, gdy znów wyrusza pani w drogę?
– Przede wszystkim misja, która nam przyświeca. To najlepsze, co może się przytrafić dziennikarzowi. Każdy przecież marzy, żeby jego program cieszył się taką sympatią widzów jak nasz, co mnie bardzo cieszy, a z drugiej był w stanie zrobić tyle dobrego. To mnie właśnie najbardziej napędza do działania. Świadomość, że możemy ofiarować ludziom zupełnie nowe życie, daje prawdziwy zastrzyk energii. Zawsze zresztą powtarzam, że dawanie jest dużo fajniejsze niż otrzymywanie. Radość drugiego człowieka jest bezcenna i człowiek nabiera ochoty na więcej.
– Powiedziała pani niedawno, że każdy z etapów swojego życia trzeba umieć pokochać. Za co pokochała pani ten, na którym jest teraz? – Chyba właśnie za to, że mimo mojego wieku – bo w końcu jestem już emerytką! – mam szansę robić coś fajnego. Wciąż mogę pracować, a ta praca nadal daje mi satysfakcję, ale wspaniała jest ta świadomość, że mogę, ale nie muszę (śmiech)! Dzięki temu na tym etapie życia ma się już w sobie taki cudowny spokój. Wiele już w życiu zrobiłam, wiele dobrych rzeczy już się wydarzyło, a jeśli coś się nie wydarzy, to na pewno nie wpłynie to na moje poczucie sensu czy satysfakcji z życia. Mam dwoje udanych dzieci, dwie wspaniałe wnuczki, dużo zwierząt, pracę, którą lubię – czego chcieć więcej od życia!